Nowy album Linkin park nie bierze jeńców. A przynajmniej bardzo stara się nie brać. O The Hunting Party można napisać sporo, ale na pewno w każdym tekście poświęconym tej płycie (tym również) pojawi się podkreślane ostatnio przez Mike'a Shinodę słowo "drapieżny". Tradycyjnie jednak, zanim przejdę do czegoś, co ma być recenzją nowego wydawnictwa LP, nieco wodolejstwa.
Linkin Park grają już półtorej dekady, a ciągle premierze nowych albumów towarzyszy w równym stopniu zachwyt fanów, jak i mniej lub bardziej celna krytyka (często też zupełnie idiotyczna i pisana "bo tak"). Dlaczego akurat Linkin Park nie jest lubiany w środowisku fanów gitarowej, cięższej muzyki? Bo są ładnymi chłopcami, których kochają nastolatki, a przy okazji sprzedali całą tonę płyt i prawdopodobnie są grani na Eska TV? No to co? Jeśli muzyka się broni, to cała otoczka jest dużo mniej istotna.
W 2000 roku chłopaki wystartowali udanym Hybrid Theory, trzy lata później zaserwowali więcej tego samego w postaci Meteory, potem trzeba było poczekać 4 lata na Minutes to Midnight (zaczęły się poszukiwania czegoś innego, z takim sobie - jeśli mam być szczery - skutkiem). Prawdziwy świeży powiew nastąpił w 2010 roku wraz z A Thousand Suns - licznym pochwałom towarzyszyły absurdalne zarzuty o sprzedaniu się zespołu, a sam album w równej mierze zaciekawiał, co pozostawiał niedosyt. Po dwóch latach pojawiło się Living Things, które w bardzo udany sposób połączyło dynamikę pierwszych dwóch płyt z nowoczesnością ATS. No i absolutnie każde wydawnictwo doczekało się kilku solidnych singli wraz z porządnymi wideoklipami. Jak będzie z The Hunting Party? Mam wielką nadzieję, że nie zabraknie sporej dawki sukcesu, bo panowie na to zasługują.
The Hunting Party wzięło się m.in. z opinii seniora Shinody, jakoby muzyka rockowa straciła ostatnio zęby - wszystko jest mdłe i bez pazurów (do czego poniekąd przyczyniła się również jego formacja). Powstał więc plan stworzenia czegoś drapieżnego i surowego, czegoś, co podekscytowałoby szesnastolatków zamkniętych w ciałach dojrzałych muzyków. The Hunting Party nie miało być koleją kopią Hybrid Theory, bo twórcami tego albumu nie są dzieciaki. Na poparcie słów Linkin Park zaserwowało przedsmak nowej produkcji już w marcu. Guilty All The Same to nietypowy, bo niemal sześciominutowy, bardzo gitarowy, agresywny utwór z gościnnym występem Rakima i najprawdziwszą solówką pod koniec, czego dotąd w portfolio grupy nie było. Pierwszy strzał pozytywnie zaskakujący. Czy całe THP jest na tym poziomie?
Z grubsza jest, choć moje nadzieje zostały mocno rozbuchane buńczucznymi zapowiedziami i dobrym pierwszym utworem. Właściwy singiel, taki z teledyskiem, był już dużo bezpieczniejszy i bardziej typowy dla poprzednich dokonań grupy. Until It's Gone co prawda zyskuje w kontekście płyty (a klawiszowy motyw przewodni łatwo wpada w ucho), ale brak tu jakiejś fajnej, rockowej iskry. Linkin Park zdecydowało się przed premierą albumu zaprezentować jeszcze dwa utwory, oba z tej drapieżniejszej półki. Wastelands ma dobrą zwrotkę z ciekawym rytmem i jakiś taki nijaki, trochę nie pasujący do reszty refren (sorry, Chester), z kolei Rebellion jest absolutnie czadowy, dziki i świetnie łączy linkinową melodyjność z charakterystyczną gitarą Darona Malakiana (kolejny gościnny występ na albumie). Jedną czwartą albumu poznaliśmy więc sporo przed jego premierą i moje wrażenia z tej przedpremiery były pozytywne. Pozostałe 8 kawałków ten trend utrzymuje.
The Hunting Party rozpoczyna się świetnym Keys To The Kingdom - komputerowo przerobiony wrzask Chestera przechodzi w instrumentalny atak, a potem dostajemy nieco wprawnej melodii i oto jest gotowy przepis na dobry, alternatywny singiel. Następne jest All For Nothing z gościnnym występem Page'a Hamiltona z Helmet... ale Helmet nie znam ani trochę, więc nie będę strzępił klawiatury. Jest rockowo, powinno się podobać. Po znanym Guilty... wchodzi instrumentalne "przywołanie" przechodzące w prawdziwie punkową War. Cios jest, aczkolwiek trochę mniej mi podeszło to do stylistyki Linkin Park. Bez wątpienia jednak fanów znajdzie, szczególnie na żywo. Podoba mi się jeszcze umieszczony nieco dalej Mark the Graves (konstrukcja utworu podobna, jak w Guilty All The Same, z długim intro) i całkiem imponujący "zamykacz" łączący nastrojową melodię z gitarowym kopem. Postarali się panowie, choć mając na uwadze poprzednie dokonania trochę brakuje mi na THP umiejętności Joe Hahna (The Summoning i trochę efektów tu i tam to mało), szkoda też, że Tom Morello (ostatni z gości) użycza swych wirtuozerskich zdolności "tylko" na zaskakująco spokojnym, instrumentalnym Drawbar. Oczekiwałem prawdziwej petardy, choć oczywiście nie można tu mówić o muzycznym kupsztalu (szczególnie, że jest to efekt improwizacji w studiu).
The Hunting Party jest naprawdę solidnie zagraną płytą. Cieszy mnie sporo pracy włożonej przez pana perkusistę. Rob Bourdon do tej pory nie szalał tak, jak tu - fajnie, że miał okazję uwydatnić swą obecność. Chester Bennington zdolnym wokalistą jest niezmiennie, Mike więcej śpiewa, niż rapuje, a cała ta linkinowa maszyna dobrze brzmi, jakoś tak analogowo. Do ewentualnego arcydzieła jeszcze długa droga, ale wszyscy narzekający na brak gitar i wrzasku powinni być usatysfakcjonowani. Rozrywkowa muzyka na wysokim poziomie. Linkin Park naprawdę nie pozwala się nudzić i teraz jestem znowu ciekawy, co pokażą za kilka lat. THP znajdziecie na różnego rodaju spotifajach, ale też i na YouTube (coś pełne albumy na YT coraz częściej są zostawiane w spokoju... darmowa reklama :P).
Jest git: Keys to the Kingdom, Guilty All The Same, Rebellion, Mark the Graves, A Line in the Sand
Miało być lepsze: Drawbar
Jest tak sobie: refren Wastelands, Final Masquerade.