Wielu z graczy komputerowych uwielbia rolę snajpera - cichego zabójcy, skrycie podchodzącego do celu, oddającego jeden śmiertelny strzał, znikającego jak duch. Multiplayerowe mapy "pękają" od snajperów (kamperów :)) szukających swoich kryjówek, gry ze słowem "sniper" w tytule, wzbudzają zainteresowanie i nadzieje na długo przed premierą, rozpamiętujemy snajperskie misje z kampanii dla pojedynczego gracza. Na przykładzie Navy Seals, przyjrzyjmy się przez co trzeba przejść i czego się nauczyć, by naprawdę zostać takim strzelcem!
Trwająca trzy miesiące szkoła snajperów (oparta na metodach szkoły US Marines), to najtrudniejsze szkolenie w Navy Seals i jedyne, którego oblanie nie jest powodem do drwin kolegów. Zaszczytem i wyróżnieniem jest już same powołanie do niej lub zgłoszenie się na ochotnika. Dwie główne fazy nauki to faza strzelecka i faza podchodzenia do celu.
Na początku każdego czeka jednak strzelanie kwalifikacyjne, ze standardowego karabinka, na dystansie 100, a potem 200 metrów, z pozycji stojącej, siedzącej, leżącej. Aby zaliczyć test, należy zakończyć go na poziomie "ekspert", zdobywając minimum 180 na 200 punktów - można próbować trzy razy. Tu następuje pierwszy odsiew kandydatów.
Ci, którym się uda, przenoszą się na jakiś czas na teren odosobnionej strzelnicy w Kalifornii, gdzie zaczynają zdobywać podstawy wiedzy. Na początku jest to nauka strzelania przy użyciu tradycyjnych przyrządów celowniczych - muszki i szczerbinki. Używając klasycznego karabinu M14, strzelcy uczą się regulować przesunięcie szczerbinki, wysokość muszki - zależnie od odległości i siły wiatru - strzelając bez lunety! nawet na odległość 750 metrów! Ważne jest też panowanie nad własnym cyklem oddechów - strzały najlepiej oddawać podczas naturalnej przerwy między wydechem, a kolejnym wdechem - snajperzy marynarki nie strzelają na mitycznym "wstrzymaniu oddechu".
Drugi tydzień szkolenia to dalszy ciąg zajęć z M14 i zwykłą szczerbinką. Tym razem przychodzi kolej na strzelanie z tzw. "zimnej lufy". W warunkach bojowych zwykle nie ma czasu ani sposobności, by oddać strzały próbne - ten pierwszy musi być celny, a pierwszy strzał jest zupełnie inny niż cała reszta po nim. Nie chodzi tu tylko o umiejętności strzelca, który po drugim czy trzecim strzale wie, jakich poprawek dokonać. Pocisk przechodzący przez "zimną" komorę, leci o wiele wolniej i zaczyna wcześniej opadać niż te, które wystrzeliwane są później, z "gorącą" komorą.
Codziennie o 6 rano kursanci meldują się na strzelnicy, na sprawdzian zimnego strzału. Na gwizdek - ma się 30 sekund, by dobiec do stanowiska i oddać jeden celny strzał, na odległość 300 - 450 metrów, bez lunety. Przez te 30 sekund trzeba wykonać ogromną liczbę czynności! Przede wszystkim trzeba dotrzeć do pozycji - szybki bieg gwarantuje więcej czasu na strzał, ale jest się bardziej zmęczonym, co wpływa na celność. Wolniejszy bieg zapewnia spokojniejszy oddech, ale zostawia mało sekund na przygotowania. Po zajęciu pozycji trzeba zidentyfikować swój cel (najgorzej jest trafić w cel kolegi z sąsiedniego toru), ocenić siłę wiatru, wyregulować muszkę i szczerbinkę, ocenić punkt wyprzedzenia celowania jeśli cel jest ruchomy - i w końcu oddać strzał. Trafienie w głowę lub serce - 10 punktów, trafienie w sylwetkę - 8 punktów, trafienie w ogóle w tarczę - 7 punktów. Pudło - zero punktów! Dwa lub trzy pudła w tygodniu zapewniają momentalny powrót do domu i koniec szkolenia. Stres 30 sekund jest tak duży, że niektórzy zapominają czasem załadować pocisk, nie mówiąc o innych czynnościach.
Strzelanie z "zimną lufą" polega też na strzelaniu "na refleks". Strzelec leży i obserwuje teren - gdziekolwiek może nagle pojawić się cel - po pięciu minutach, albo po trzydziestu - cały czas trzeba zachować czujność. Tu zaliczenie jest jeszcze trudniejsze - czasem cel pojawia się wtedy, gdy akurat kursant drapie się w nos, czy ociera pot.
Strzelania odbywają się na przemian z zajęciami teoretycznymi. Jednym z treningów są też ćwiczenia pamięci. Instruktorzy pokazują mnóstwo przedmiotów, po 30 sekundach zakrywaj je plandeką, a kursant musi wymienić wszystko co się pod nią znajduje. Czasem obiekty rozrzucone są w terenie, po krótkiej obserwacji przez lornetkę, trzeba je wszystkie odtworzyć, łącznie z odległościami między nimi. Istotne jest robienie szkiców obszaru, charakterystycznych punktów, które miejsca nadają się na lądowanie śmigłowcem, itp.
Jeszcze w latach 90-tych wszystko wykonywało się jak za czasów wojny w Wietnamie - szkice, rysowanie, pamięć. Po roku 2001 wprowadzono zmiany, kursanci uczą się robić zdjęcia aparatami Nikon, następnie szybko poprawiać je w laptopie, armijnym odpowiednikiem Photoshopa, tak by widoczne były wszystkie istotne szczegóły otoczenia.
Kolejną ważną dziedziną wiedzy jest balistyka. Przyszli snajperzy uczą się wszystkiego, co dzieje się z pociskiem, od momentu naciśnięcia spustu do uderzenia w cel. Balistyka wewnętrzna to wszystko co dzieje się od uderzenia iglicy, wybuchu prochu, do przejścia przez lufę. Gwintowana - wprawia pocisk w ruch wirowy, co poprawia jego stabilność w czasie lotu. Kursant uczy się ile takich obrotów pocisk wykona jeszcze w lufie, z jaką szybkością się w niej porusza i z jaką ją opuści.
Wtedy przechodzi się do balistyki zewnętrznej. Po opuszczeniu lufy, na nabój zaczyna wpływać otoczenie: wiatr, opór powietrza, siła grawitacji. Po przebyciu pewnej drogi pocisk zaczyna koziołkować, opadać w dół. Nie leci też po linii prostej, a łukiem, po paraboli - nawet jeśli cel widzimy bez przeszkód, to (zwłaszcza w terenie miejskim) na drodze kuli może znaleźć się coś, co zatrzyma ją w połowie dystansu - snajper musi więc wiedzieć na jaką maksymalną wysokość wzniesie się nabój w drodze do celu.
Po nauce z karabinem M14, przychodzi czas na karabin Remington .308 z celownikiem optycznym oraz działania w parach, razem z obserwatorem. Jego zadaniem jest podawanie właściwej poprawki na wiatr, wyprzedzenia, jeśli cel był w ruchu, odległości, śledzenie toru lotu pocisku, którego smugę pary widać cały czas. Tu zaczynał się kolejny odsiew kandydatów, ponieważ oprócz umiejętności i wiedzy, najważniejszą cechą snajpera jest jego psychika i odporność na stres. Dla pary snajperskiej bardzo ważne jest jak dogadują się z sobą i jakie mają do siebie zaufanie - czasem dochodzi do bójek i rękoczynów, gdy obserwator podaje złe dane, lub nie podaje ich wcale. Każdy taki wybuch złości kończy się biletem do domu. Instruktorzy testując jak kursanci radzą sobie ze stresem, robią to często w dość perfidny sposób. Czasem, pomimo, że strzelec trafił, a obserwator widzi w lunecie, że cel się "położył" - ogłaszają pudło, czasem cel pojawia się nienaturalnie przekrzywiony, źle ustawiony, ogłoszony na wieczór sprawdzian nagle odbywa się 5 godzin wcześniej, w czasie największego upału - snajper ma sobie poradzić ze wszystkim, co zastanie. Wielu nie wytrzymuje psychicznie takiej presji, robienia "w wała" - rezygnują lub są wyrzucani za kłótnie czy agresję.
Po roku 2001 poczyniono zmiany i obecnie snajpera szkoli się tak, by był skuteczny również działając samemu, bez obserwatora.
Strzelanie z Remingtona również polega na codziennych sprawdzianach. Pierwszy z nich to strzelanie do losowo ukazujących ruchomych i nieruchomych celów. Celowanie do poruszającej się sylwetki jest szczególnie trudne, ponieważ zwykle mierzy się w zupełnie inne miejsce, nie tylko z powodu konieczności wyprzedzenia punktu gdzie będzie tarcza, ale też i biorąc pod uwagę wiatr. Czasem dochodzi do sytuacji, że celuje się w punkt, gdzie tarczy za chwilę już nie będzie, ale pocisk i tak zostanie "wdmuchnięty" w cel.
Drugi rodzaj sprawdzianu to strzał na nieznaną odległość, bez użycia dalmierza. Wykorzystując tylko kropki "mil dot" w lunecie i swoją wiedzę, trzeba oszacować dystans do celu, ustawić celownik i oddać strzał. Każdy strzał snajpera poprzedzony jest ogromną ilością obliczeń i szacunków, których musi on dokonać.
Kolejną fazą szkolenia jest karabin Winmag .300, który dysponuje skutecznym zasięgiem na około kilometr, i karabin wielkokalibrowy 0.50, z którego strzela się na dystans 1-1,5 kilometra. Tu kursanci odkrywają, że strzały na takie odległości zwykle kończą się pudłem, mimo poprawnych obliczeń wszystkich znanych kwestii. Powodem niecelnych strzałów jest... obrót kuli ziemskiej! - efekt Coriolisa. Do około 900 metrów jest on kompletnie nieistotny, ale strzelając na 1,5 kilometra i dalej, kula pokonuje ten dystans w takim czasie, że planeta zdąży się minimalnie przesunąć, co oznacza, że cel znajdzie się nawet kilkanaście centymetrów w bok, niż mierzyliśmy. Snajper dostaje więc kolejny czynnik do brania pod uwagę. Wielu z nich, już na polu bitwy, przykleja na kolby różne ściągi, tabelki pozwalające szybciej dokonywać obliczeń, ale pomimo to, umysł snajpera musi przypominać mały komputer przed każdym dalekim strzałem, który koncentruje się na błyskawicznej analizie ogromnej ilości czynników, które mają wpływ na celne trafienie.
Końcowy sprawdzian strzelecki to kombinacja strzelania do celów wyskakujących i na nieznaną odległość z karabinu WinMag .300. Pary zmieniają się kolejno rolami snajper-obserwator i są oceniani razem jako zespół.
Drugą główną częścią szkolenia jest nauka skradania się i podchodzenia do celu. Kursanci uczą się sztuki kamuflażu, wykorzystywania roślinności, robienia "ghillie suits".
Stroje Ghillie zaczęli wykorzystywać szkoccy górale, podczas I wojny światowej. "ghillie" pochodzi z języka Gaelic i oznacza służącego - gajowego, który często pracował jako przewodnik na polowaniach arystokratów.
Instruktorzy uczą przyszłych snajperów jak przemieszczać się, minimalizując możliwość wykrycia, jak wykorzystać "martwą przestrzeń" - naturalne zasłony między nami a celem. Ważne jest też oczyszczanie miejsca przy wylocie lufy, należy wyciąć trawę, gałęzie wokół niej, ponieważ kołyszące się źdźbła od podmuchu wystrzału mogą łatwo zdradzić pozycję strzelca.
Ćwiczenia i sprawdzian z podchodzenia do celu polegają na przebyciu 2 - 4 kilometrów niezauważonym, na odległość około 200 metrów od celu, w wyznaczonym czasie. Snajpera cały czas wypatruje instruktor z wieży, który wydaje polecenia pieszym obserwatorom, którzy mechanicznie spacerują po wyznaczonej trasie. Jeśli instruktor coś zauważy, wysyła pieszego w dane miejsce, by sprawdził - jeśli nas odkryje, zadanie niezaliczone. Gdy snajper dotrze na miejsce strzału (bez dalmierzy i innych pomocy), oddaje strzał próbny ślepakiem. Pieszy podchodzi teraz do kursanta i stoi w niewielkiej odległości od niego. Instruktor z wieży wpatruje się w ten obszar, jeśli łatwo zobaczy strzelca - zadanie niezaliczone, jeśli go nie wypatrzy, odwraca się - wtedy pieszy daje nabój snajperowi, a ten oddaje strzał. Punktacja ta sama, jak na strzelnicy - nawet jeśli udało się skrycie podejść do celu, czołgając się w ciszy centymetr po centymetrze - to nadal można oblać test pudłując w tarczę. Sprawdziany z podchodzenia do celu to kolejna faza, gdzie odpada wielu kursantów.
Słynny „lone survivor” - Marcus Luttrel - odpadł na tym etapie i powtarzał kurs jeszcze raz, tym razem z sukcesem.
Zmiany w szkoleniu po roku 2001 wprowadziły takie elementy jak szkolenie śmigłowcowe. Wielokrotnie snajperzy operują z pokładu helikoptera, nie tyle zapewniając wsparcie ogniowe, ale będąc oczami zespołu. Lustrują teren akcji mocnymi kamerami w podczerwieni, mają o wiele lepszy widok i większą wiedzę na to co się dzieje, tą wiedzę przekazują na bieżąco zespołowi szturmowemu na dole. Muszą też idealnie dogadywać się z załogą śmigłowca, kierować pilotów tam, gdzie obserwacja da najwięcej rezultatów.
Wdrożono szkolenie zwane UST - Urban Sniper Training - czyli nauka działania w terenie miejskim. Snajperzy uczą się jak wykorzystywać obszar zabudowany dla własnych korzyści, gdzie szukać kryjówek (nigdy na dachach czy wieżach, gdzie każdy spodziewa się snajpera, a najlepiej w piwnicy z oknami, z widokiem na cel), jak maskować siebie i kryjówkę w terenie miejskim.
Ci którzy zaliczyli wszystkie treningi przechodzą też Rural Training - szkolenie wiejskie, polegające w głównej mierze na polowaniu na jelenie, łosie. Podchodzenie i tropienie płochliwej zwierzyny jest dużo trudniejsze niż człowieka, przez co wpaja snajperom kolejne wartościowe i przydatne nawyki.
Nowe szkolenie snajperów Navy Seals przyniosło też zmiany w samym podejściu do nauczania i instruktorach. Położono nacisk na pedagogiczne podejście, akcentowanie właściwych procedur i nawyków zamiast ciągłego wytykania i "opieprzania" kursantów za błędy. Rezultatem tego jest znacznie mniejszy obecnie procent oblewających kurs i większa liczba kończących z sukcesem.
Niesamowita wytrwałość, anielska cierpliwość, ogromna wiedza, umiejętność dokonywania błyskawicznych, skomplikowanych obliczeń, zdolność obserwacji, wyciągania wniosków, szacowania jaki wiatr, temperatura jest kilometr od nas, fotograficzna pamięć - ilu z nas tak naprawdę podołałoby szkole snajperów? Chyba dobrze, że istnieją gry, w których można choć w małej części poczuć się jak snajper - tylko poprzez wybór karabinu z lunetą! :)