Lana Del Rey - Ultraviolence (recenzja płyty) - Hubert Taler - 21 czerwca 2014

Lana Del Rey - Ultraviolence (recenzja płyty)

Lana Del Rey może wydawać się nową artystką, jednak nie jest już takim nowicjuszem. Popularność co prawda zdobyła swoją płytą Born To Die z 2011 roku, jednak mało kto wie, że nie była to jej pierwsza płyta.

Elizabeth Grant (bo takie jest prawdziwe nazwisko Lany), próbowała swoich sił w muzyce już od prawie dziesięciu lat. Istnieją na przykład nagrania jej akustycznego projektu May Jailer pochodzące prawdopobnie z 2004 roku. Dodatkowo, jak donoszą fanowskie strony poświęcone Lanie, jak również Wikipedia, ma na swoim końcie dobrze ponad setkę nieopublikowanych piosenek. Jest to więc utalentowana i pracowita artystka, choć wiele osób kryrtykuje ją za umiejętne kreowanie swojej scenicznej postaci.

Nad nową płytą Ultraviolence, która ukazała się kilka dni temu, pracowała wraz z Danem Auerbachem, gitarzystą i wokalistą The Black Keys. Choć głos Lany pozostał ten sam - niski i jazzowy, i bluesowo przydymiony, to brzmienie płyty jest kompletnie inny. Jeśli kojarzycie brzmienie nazywane czasami americana, czyli takie jakie np. na swojej płycie zaprezentowali Robert Plant z Alison Kraus lub takie jakie producent Planta i Kraus, T-Bone Burnett, wybrał na ścieżkę dźwiękową serialu Detektyw - to możecie sobie wyobrazić jak brzmi Ultraviolence. Gitary z pogłosem, perkusja jak z lat 5o-tych, organy Hammonda. Jedynie kilka piosenek wyłamuje się z tego brzmieniowego schematu. I dobrze - płyta brzmi przez to spójnie.

Pod względem melodycznym jest bardzo dobrze - Lana wciąż pisze piosenki, które można nucić, i które zapadają w pamięć. Teksty jak zwykle o kochankach - gangsterach, choć jest może trochę więcej ironii i sarkazmu (Brooklyn Baby). Oprócz murowanych hitów takich jak Shades Of Cool, czy West Coast, znajdziemy tam bardziej rozbudowane, nastrojowe kompozycja jak Cruel World lub Ultraviolence. Na płycie znalazł się też cover znanej jazzowej piosenki The Other Woman autorstwa Jassie Mae Robinson.

W wersji deluxe jest kilka dodatkowych piosenek, m.in. wyśmienity pastisz współczesnego popowego brzmienia "Florida Kilos" - tą piosenkę mogła nagrać np. Nelly Furtado czy Black Eyed Peas i nikt by nie zauważył.

Ultraviolence to płyta moim zdaniem lepsza od Born To Die, od kilku dni nie przestaje mi chodzić po głowie (zakupiłem wersję deluxe w iTunes, gdzie jest jeszcze jedna dodatkowa piosenka). Strzał w dziesiątkę, panno Grant!

Hubert Taler
21 czerwca 2014 - 12:57