Piąta odsłona serii, traktującej o masowej eksterminacji efektów zabaw z bronią biologiczną, jeszcze bardziej oddaliła się od założeń pierwszych części. Tym razem mamy do czynienia z umiejscowioną w Afryce grą akcji nastawioną na dwuosobową kooperację. Przyjrzyjmy się zatem, co niesie ze sobą walka o przetrwanie w sercu Czarnego Lądu.
Uwaga, niniejsza recenzja jest archiwalna i pisana była jeszcze przed premierami Resident Evil: Revelations i Resident Evil 6.
Na piątą odsłonę Resident Evil znanego w Japonii pod, moim zdaniem dużo bardziej adekwatną, nazwą Biohazard fani musieli poczekać aż cztery lata. Spekulacjom nie było końca przez cały czas trwania produkcji gry, gdyż czwarta część Resident Evil dała wyraźny sygnał, że czasy rozwiązywania zagadek i walki z grasującymi po amerykańskim miasteczku Racoon City zombiakami dobiegły końca. Capcom postanowił podążać w kierunku produkcji przypominających pełen napięcia film akcji, podnoszący poziom adrenaliny nie za pomocą czających się w mroku potworów, lecz wykorzystując ilość i sprawność bojową przeciwników, w celu wywołania poczucia osaczenia. Osobiście uważam RE4 za najbardziej grywalną odsłonę serii pomimo,iż pierwsze trzy części darzę nadal bardzo dużym sentymentem. W końcu to one na nowo zdefiniowały pojęcie survival horroru, zapoczątkowanego przez Alone In The Dark. Dlatego też, wprost nie mogłem się doczekać dnia gdy będę mógł zagrać w najnowszy Biohazard.
Od wydarzeń w Racoon City minęło 11 lat, a odpowiedzialna za wynikłą tragedię, farmaceutyczna korporacja Umbrella oficjalnie przestała już dawno istnieć. Głównym bohaterem RE5 jest Chris Redfield, były członek grupy operacyjnej S.T.A.R.S, obecnie należący do BSAA czyli międzynarodowej organizacji zajmującej się zwalczaniem bioterroryzmu. Trafia on do afrykańskiego państwa Kijuju, podążając tropem mężczyzny o nazwisku Ricardo Irving, podejrzanego o handel bronią biologiczną. Chrisowi w działaniach towarzyszy jego nowa partnerka, Sheva Alomar będąca członkinią afrykańskiego odziału BSAA. Bardzo szybko okazuje się jednak, że pojmanie przestępcy nie będzie takie łatwe, a misja pary bohaterów zamienia się w dramatyczną walkę o przetrwanie. Capcom zafundował nam tym razem masową eksterminację Majini, czyli mieszkańców Kijuju zakażonych pojawiającym się po raz pierwszy w RE4 pasożytem nazywanym Las Plagas. Przeciwnicy poruszają się równie szybko co normalni ludzie, potrafią też obsługiwać urządzenia mechaniczne i broń palną. Cechują się jednak niezwykle wysoką odpornością fizyczną, co w sumie jako jedyne zbliża ich do zombiaków znanych z pierwszych odsłon serii. Majini to jednak tylko początek, gdyż Chrisowi i Shevie przyjdzie walczyć również z zarażonymi psami i całą plejadą innych zmutowanych stworzeń. Fanatycy historii wydarzeń z Racoon City zarzucają piątej odsłonie Biohazard, że nie ma już praktycznie nic wspólnego z poprzednikami. Ja nastawiałem się jednak na coś zupełnie innego, dlatego pod kątem klimatu prezentowanych w grze wydarzeń poczułem się usatysfakcjonowany. Jeśli podobały Wam się takie filmy jak „Blood Diamond”, „Black Hawk Down” czy „Lord of War” poczujecie się w Kijuju jak w domu. Poważnie, dawno nie widziałem gry która tak sugestywnie przedstawiałaby atmosferę panującą w najbiedniejszych państwach Czarnego Lądu.
Żeby tego było mało, recenzowany tytuł praktycznie przez cały czas bombarduje gracza akcją, której ilość można by spokojnie podzielić na kilka hollywoodzkich produkcji filmowych. Desperackie odpieranie kolejnych, nacierających na nas fal wrogów, czy ucieczka jeepem przez sawannę, połączona z gęstym ostrzeliwaniem się w celu neutralizacji pościgu, to tylko drobny wycinek z tego w czym RE5 pozwala nam uczestniczyć. Jednak najwięcej satysfakcji sprawiają epickie walki z bossami, wymagające wymyślenia odpowiedniej taktyki w celu ich pokonania. Takich potyczek stoczymy aż dziesięć i są naprawdę rewelacyjne. Mamy więc tu do czynienia z grą akcji prezentującą rozgrywkę z perspektywy trzeciej osoby, opartą na celowaniu w różne części ciała przeciwników i efektywne wykorzystywanie ograniczonych zasobów. Zagadki maksymalnie uproszczono i zepchnięto je na ostatni plan a przez całą grę praktycznie może dwa razy przyjdzie się nam na moment zastanowić jak wykorzystać kilka elementów otoczenia w celu otrzymanie pożądanego efektu. Bo zadań na zasadzie „poszukaj klucza by otworzyć drzwi” do zagadek nie zaliczam.
Oprawa audiowizualna najnowszego Biohazard’a trzyma naprawdę wysoki poziom. Śmiem twierdzić, że grafika zaprezentowana w grze jest jedną z najlepszych jaką kiedykolwiek dane mi było oglądać na konsolach i ustępuje jedynie tej zaprezentowanej w serii Uncharted. Otoczenie dosłownie naszpikowane jest detalami, wszędzie walają się różnorakie śmieci i zniszczone przedmioty, czy elementy pojazdów. Rozpadające się, służące za domy mieszkalne baraki, wraki samochodów czy egzotyczna roślinność, a przede wszystkim rewelacyjne modele postaci sprawiają, że po raz pierwszy w życiu naprawdę poczułem, że w temacie generowanej w czasie rzeczywistym grafiki, współczesne produkcje coraz bardziej zbliżają się do poziomu dotychczas znanego jedynie z superprodukcji kinowych. Oczywiście zawsze można się do czegoś przyczepić i w przypadku warstwy wizualnej RE5 zdecydowanie należy wspomnieć fakt, że animacje przeciwników są żywcem przeniesione z poprzedniej części gry. Panowie z Capcom wykazali się tym samym sporym lenistwem, a ponieważ czwarty Biohazard ograłem na wszystkie możliwe sposoby, było to dla mnie dość rażące bo czułem się troszkę jakbym grał w tą samą pozycję, tylko z nałożonymi modyfikacjami. Na plus zaliczam natomiast nieco większe niż w poprzedniczce zróżnicowanie modeli antagonistów, aczkolwiek w tym temacie mogłoby być jeszcze lepiej. Zasmuciło mnie natomiast troszkę to, że większość elementów otoczenia jest praktycznie niezniszczalna. Szkoda, bo afrykańska roślinność wygląda tak dobrze, że aż chciałoby się zobaczyć spadające liście po eksplozji rzuconego gdzieś w okolicy granatu. Udźwiękowienie również prezentuje się bardzo przyzwoicie. Wszystkie okrzyki przeciwników, wystrzały, eksplozje czy powarkiwania potworów są praktycznie bez zarzutu. Jednak znowu jako fan „czwórki” natknąłem się tu na szereg sampli zeń przeniesionych. Nie jest to jednak aż tak rażące jak w przypadku animacji, więc dość szybko przymknąłem na tę kwestię oko. Muzyka prezentuje dobry „residentowy” poziom i idealnie spełnia swoją rolę, czyli buduje napięcie dzięki bardzo dobremu dopasowaniu do wydarzeń prezentowanych na ekranie.
Skoro wspominałem już o podobieństwach względem poprzedniej części, należy wymienić ich jeszcze kilka gdyż po dłuższy przyjrzeniu się RE5 okazuje się, że bardzo wiele pomysłów zostało żywcem skopiowanych. Mamy tu do czynienia z dziwnym autoplagiatem, który mi nie do końca przeszkadzał, ale trzeba go jednak zaznaczyć i posłużę się tu porównaniem przebiegu rozgrywki obu tytułów. Biohazard 4 zaczynał się w momencie gdy Leon Kenedy przybywał do zabitej dechami wioski gdzieś w Hiszpanii, pierwsze spotkanie z atakującym nas tubylcem kończy się zastrzeleniem agresora, zgarnięciem amunicji i wyskoczeniem przez okno. Następnie napięcie rośnie a my walczymy w pewnym momencie z olbrzymią hordą przeciwnków, w tym wyposażonych w piły łańcuchowe, później eksplorujemy wioskę, bagna, starożytne ruiny oraz lokacje o znaczeniu przemysłowym i militarnym po to, by pod koniec gry uciekać z nich w akompaniamencie olbrzymich eksplozji likwidując przy okazji wrogów dzierżących broń palną. W piątej części Resident Evil, po zapoznaniu się z Shevą natrafiamy na pierwszego agresywnego Maiji, którego zabijamy. Następnie bierzemy amunicję, wyskakujemy przez okno, bronimy się przed hordą wrogów i… Wszystko to co wymieniłem powtarza się w dużej mierze w najnowszej produkcji Capcomu. Jeśli jednak postaramy się skupić na samej rozgrywce nie jest to aż tak rażące.
Niestety piąta część Resident Evil posiada też całą masę innych wad, które skutecznie upośledzają radość płynącą z rozgrywki. Zacznijmy od naszej towarzyszki: Sheva jest atrakcyjną i sympatyczną dziewczyną, która doskonale radzi sobie z obsługą wszelkiej broni, oraz jest na tyle zwinna by móc się dostawać w miejsca niedostępne dla Chrisa. Trzeba też zaznaczyć fakt, że jest to jedna z najładniejszych i najbardziej naturalnych przedstawicielek płci pięknej jakie dane mi było oglądać w grach video. To miłe, a koszmar nienaturalnych rozmiarów biustów bohaterek Dead Or Alive, czy wdzięków totalnie wyeksploatowanej już Lary Croft, w towarzystwie Shevy poszedł u mnie w zapomnienie. Nie mogę jednak wybaczyć koderom z Capcom za to, że tak sympatyczną postać jak naszą afrykańską towarzyszkę, wyposażono w tak biedną sztuczną inteligencję. Mamy XXI wiek, w Japonii produkowane są roboty imitujące ludzkie zachowanie, a tymczasem w najnowszej odsłonie flagowej serii Capcom dostajemy AI na poziomie poprzedniej dekady. Pierwsze co należy zrobić po odpaleniu RE to wyłączenie opcji friendly fire, gdyż Sheva bardzo często wchodzi nam wprost na linię ognia. Jest to tym bardziej dziwne, że córka prezydenta, którą ochraniał w RE4 główny bohater, potrafiła przykucnąć w celu uniknięcia postrzału gdy celowaliśmy w przeciwnika znajdującego się za nią. Sheva jest widocznie bardzo twardą babką, gdyż takie rozwiązania nie potrafią jej przyjść do głowy.
Kolejnym irytującym elementem jest cały interfejs związany z obsługą przedmiotów. Z jednej strony dodano bardzo dobre usprawnienie w postaci możliwości zmieniania używanej broni za pomocą krzyżaka na padzie, bez konieczności uruchamiania odpowiedniego menu. Krokiem w tył jest natomiast, mające zapewne na celu zwiększenie realizmu, zmniejszenie ilości dostępnych w inventory slotów na przedmioty. Mamy ich do dyspozycji tylko 9, a każdy rodzaj broni, amunicji czy przedmiotu leczącego zajmuje jeden z nich. Na wyższych poziomach trudności wskazane jest też noszenie dwóch rodzajów kamizelek ochronnych. Oczywiście każda z nich również zabiera jeden slot, co pozostawia nas z liczbą 7 dostępnych miejsc. Dodatkowo Sheva jest za głupia by cokolwiek robić ze swoim wyposażeniem, więc jeśli zechcemy zrobić miejsce np. łącząc ze sobą zioła lecznicze będziemy musieli zrobić to sami, niejednokrotnie po wymienieniu się z towarzyszką posiadanymi przedmiotami jeśli nie posiadamy w danym momencie miejsca. Przez co nie raz całą dynamikę rozgrywki trafia szlag, gdy musimy się zatrzymać i przez 5 minut żonglować wyposażeniem z partnerką. A już totalnie nie rozumiem dlaczego nie umożliwiono używania od razu przedmiotów leczących leżących na ziemi. Jeśli masz zajęte wszystkie miejsca w inventory a chcesz podnieść spray bądź roślinkę, musisz wyrzucić jakiś przedmiot, nie ma innej możliwości. Totalny idiotyzm, który w paru momentach doprowadził mnie do szewskiej pasji gdy musiałem wyrzucać amunicję po to by zrobić sobie miejsce w celu natychmiastowego użycia medykamentów.
Sterowanie nie jest najgorsze, choć trochę czasu zajmuje przyzwyczajenie się systemu celowania. Totalnym nieporozumieniem jest jednak brak możliwości celowania i poruszania się na raz. Mamy to obecnie praktycznie w każdej grze, a i większość strzelanek TTP z poprzedniej generacji konsol to oferowało. Na niższych poziomach trudności ten problem aż tak bardzo nie przeszkadza, ale jeśli lubicie wyzwania i bicie rekordów, przyjemność z gry zniknie a jej miejsce zajmie nieustająca irytacja wynikająca z toporności sterowania i zerowej inteligencji partnerki. W Dead Space na najwyższym poziomie trudności dosłownie jeden cios przeciwnika może nas zabić. Czy gra jest przez to irytująca? Nie, ponieważ sprawny gracz nadal może ją przejść, bo umożliwia mu to dobrze zrealizowane sterowanie. W przypadku RE5 zalecałbym raczej granie z kolegą na split-screeni’e lub przez Internet. Wtedy powinny zniknąć wszystkie problemy wynikające z niedociągnięć SI, choć to oczywiście zależy od tego z kim gramy ;) Potwierdzeniem mojego stanowiska niech będzie to, że gra oferuje nam specjalny tryb Mercenaries polegający na eksterminacji przeciwników na czas, w który domyślnie gramy bez towarzystwa Sheevy i zauważyłem, że moja skuteczność w walce jest w nim dużo większa. Po prostu bardziej mogłem skupić się na taktycznym myśleniu i wykorzystaniu dostępnych zasobów, niż na niańczeniu partnerki, którą normalnie co chwila trzeba ratować z osaczenia przez Majini, lub zastrzykami z adrenaliny w celu zapobiegnięcia jej śmierci. Aczkolwiek wszystko to i tak pozostanie w cieniu, jeśli zagracie w Resident Evil 4: Wii Edition, gdyż sterowanie za pomocą Wiimote’a jest najwygodniejszym i najbardziej efektywnym rozwiązaniem, z jakim miałem kiedykolwiek do czynienia w przypadku serii Resident Evil.
Czy najnowszy Biohazard jest więc grą słabą, bądź przeciętną? Oczywiście, że nie! Nie jest po prostu takim hitem jakim mógłby być, gdyby Capcom skupił się bardziej na dopracowaniu wspomnianych przeze mnie elementów. Tym sposobem otrzymujemy grę po prostu dobrą, oferującą ciekawą choć nieco kiczowatą fabułę i dużą dawkę akcji, dającej graczowi całkiem sporo satysfakcji. Jeśli zaś gramy razem z kimś innym, produkcja okazuje się być naprawdę bardzo dobra i wciąga na długie godziny. Niemniej jednak w serii, która dotychczas była nastawiona na jednego gracza tak rażące niedopracowanie SI jest nie do przyjęcia. W rezultacie otrzymujemy więc rewelacyjnie wyglądającą, trzymającą w napięciu strzelankę, która staje się przesadnie frustrująca jeśli lubimy wyzwania i chcemy pograć na wyższym poziomie trudności. Ze względu na funkcje multiplayer gra oferuje nam możliwość przechodzenia w dowolnym momencie każdego z dotychczas przez nas odblokowanych rozdziałów gry. Całe zdobyte wyposażenie oraz pieniądze pozostają w naszej kieszeni, nie trudno się domyślić, że po pewnym czasie mamy wszystkiego tyle, że po prostu ma się ochotę na większe wyzwanie. Z powodu przeciętnego czasu rozgrywki oscylującego w granicach 10 godzin, ta chęć wzrasta jeszcze bardziej. Zarzuty o rzekomym „rasizmie”, z powodu koloru skóry większości przeciwników w najnowszym RE, czy narzekania na możliwość „grindowania” pieniędzy poprzez powtarzanie pierwszych rozdziałów gry, pozostawię sobie bez komentarza bo to już szukanie problemów na siłę. Niemniej jednak dla mnie najlepszą częścią serii pozostaje Resident Evil 4, który zwłaszcza w wersji wydanej na Nintendo Wii stanowi kwintesencję dobrej zabawy płynącej z połączenia gry akcji i survival horroru. Mimo to każdy fan serii powinien przyjrzeć się części piątej, a jeśli macie z kim zagrać na co-op’ie gra dostarczy Wam wielu rewelacyjnych przeżyć.