Marvel w kosmosie? Klasa! - eJay - 1 sierpnia 2014

Marvel w kosmosie? Klasa!

Nie będę czarować. Komiks Strażników Galaktyki znam z zaledwie kilku obrazków i jeśli miałbym sobie przypomnieć jakiś element, który wpadł mi w oko, byłby nim strzelający z blastera szop gadający ludzkim głosem. Ten sam szop zresztą sprawił, że zwiastun filmu Jamesa Gunna bardzo mi się spodobał. Choć do premiery obrazu podchodziłem raczej chłodno i bez większych oczekiwań - ściskałem po cichu kciuki, aby reżyser przywrócił blask szlachetnemu gatunkowi, który zatracił się gdzieś po drodze pośród ekranizacji kolejnych komiksów.

Jamesowi Gunnowi ta sztuka się zdecydowanie się udała. Udała się nie dlatego, że miał wór wypełniony po brzegi banknotami, a dlatego, że kino potrzebowało takiego obrazu. Strażnicy Galaktyki to – pomijając komiksowy rodowód – wypisz wymaluj klasyczna space opera z zabawnymi i dobrze zapadającymi w pamięć bohaterami.

Szokujące jest to, że GOTG (pozwólcie, że będę używać tego skrótu od angielskiego tytułu) wygrywa walkę o portfel widza prostymi środkami. Podczas gdy inni szukają na siłę dramy opakowanej w znaczek PG-13, Strażnicy stawiają na luz i czystą rozrywkę. Duża w tym zasługa ekipy pod dowództwem Chrisa Pratta, który jako Starlord wypada po prostu kapitalnie. Tego bohatera każdy pokocha już od pierwszej sekundy.

Również dobrze radzą sobie pozostali „frajerzy”. Do szopa Rocketa należą wszystkie cięte teksty, a jego drewniany towarzysz Groot kradnie dla siebie finał. Najsłabiej zaś wypada duet Gamora i Drax, ale to wciąż wdzięczna para osobników. Trochę inaczej ma się spawa z czarnym charakterem tej historii. Z przykrością stwierdzam, że to kolejny w tym roku nietrafiony przeciwnik ze stajni Marvela. Jego wygląd, zachowanie i ogólnie logika działania skojarzyły mi się z antagonistą z drugiej części Thora (czyli nie za dobrze). Scenarzystom współpracującym ze studiem zdecydowanie zabrakło pomysłu i sytuacji nie uratował nawet Lee Pace swoim charakterystycznym głosem.

Z drugiej strony GOTG to kopalnia popkulturowych nawiązań, które cieszą moje zmysły. Soundtrack jest doskonały, a dobór piosenek z lat 70/80 jest genialny, a ponadto cieszy ich rozsądne użycie. Bez zbędnej szarży, kiedy trzeba odpowiednie nuty idą w ruch. Nie zdradzając za wiele z muzycznej fantazji twórców informuję, że kawałek Blue Swede – Hooked on a Feeling który mieliście okazję usłyszeć w zwiastunie znalazł się także w filmie.

Strażnicy Galaktyki to obraz dokładnie taki, jaki zapowiadano. Nikt nie wciska tu kłamstw i nie udaje, że kręci coś zupełnie innego. Film Gunna jest produktem bardzo szczerym, zabawnym i momentami ekscytującym. ALE to nie są Gwiezdne Wojny nowej ery, co już udało mi się przeczytać w amerykańskiej prasie. W ogóle jakiekolwiek porównania do sagi George'a Lucasa mijają się z celem i uważam je za bezsensowne. Strażnicy się przede wszystkim przypadkową bandą kretynów, ratującą galaktykę przed zagładą. I dlatego są tak fajni.

Ocena 7+/10

eJay
1 sierpnia 2014 - 22:45