Czy gry na wyłączność mają jeszcze rację bytu? - Antares - 31 sierpnia 2014

Czy gry na wyłączność mają jeszcze rację bytu?

Dramat jaki wybuchł wokół informacji o czasowej „ekskluzywności” Rise of The Tomb Raider dla konsol Xbox One i Xbox 360 nakłonił mnie do przemyśleń nad problemem tytułów na wyłączność. Tak naprawdę, nigdy jeszcze nie mieliśmy tak swobodnego dostępu do poszczególnych gier na tak wielu różnych platformach, a czasem po prostu o tym zapominamy.

Gdy podczas targów Gamescom 2014 ogłoszono, że nowa część popularnej serii przygód ponętnej archeolożki Lary Croft, zatytułowana Rise of The Tomb Raider, ukaże się najpierw na konsolach Microsoftu, wśród fanów zawrzało. W końcu mamy tu bowiem do czynienia z serią od zawsze multiplatformową, a tymczasem wydawca zdecydował się odciąć od najnowszej osłony posiadaczy innych platform. Przynajmniej na jakiś czas, bowiem wspomniana „ekskluzywność” gry jest tylko czasowa. Niemniej jednak wokół całej sprawy zrobiło się bardzo dużo szumu. Problem w tym, że trochę niepotrzebnego.

Nigdy bowiem nie mieliśmy tak swobodnego dostępu do tak wielu gier, jak teraz. Nie wierzycie? Gdy przestałem się ograniczać do PC i na dobre zaczynałem swoją przygodę z grami konsolowymi, w drugiej połowie lat 90., wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Na rynku konsol stacjonarnych rywalizowało ze sobą trzech japońskich gigantów – Sony, Nintendo i SEGA. Każdy z nich posiadał inną filozofię wydawania gier na swojej platformie.

Nintendo 64 miało nietypową architekturę, finezyjny kontroler  i wbudowane fabrycznie cztery porty kontrolerów, przez co mnóstwo gier nastawionych było na nieskrępowaną, kilkuoosobową rozgrywkę na podzielonym ekranem. Niewątpliwie rządził w tym temacie nieśmiertelny FPS z Jamesem Bondem, czyli 007: Goldeneye. SEGA, będąca królem automatów Arcade, skupiała się natomiast na przenoszeniu gier pochodzących właśnie z nich na swoją domową platformę SEGA Saturn. Pozycji szybkich, intuicyjnych, nastawionych na raczej krótkie partie. Miłośników bijatyk elektryzował nieśmiertelny Virtua Fighter 2, który w swoim czasie uważany był za najlepszą trójwymiarową bijatykę, co zmienił dopiero trochę Tekken 3.

Z kolei Sony nie szalało z wydawaniem na swojej konsoli własnych produkcji, lecz zamiast tego podpisywało umowy z wieloma zewnętrznymi producentami. W efekcie, piąta generacja konsol konsol praktycznie całkowicie nastawiona była na tytuły na wyłączność, a taka sytuacji jak dziś, gdy jakaś gra ukazuje się na PC oraz na trzech, konkurencyjnych konsolach, była praktycznie nie do pomyślenia. O dziwo, nikt wtedy na to nie narzekał. Walka o poszczególne gry między producentami sprzętu była nierzadko zażarta, a twórcy gier mogli przebierać w technologii. Dla przykładu, kultowe Final Fantasy VII miało się ukazać na konsoli Nintendo 64, ze względu na możliwości jej procesora, oraz fakt, że poprzednie odsłony pojawiały się na konsolach Nintendo. Squaresoft uznał, jednak ostatecznie, że gra nie zmieści się na kartridżu i wybrał Sony PlayStation ze względu na używaną w niej, nowatorską jak na tamte czasy, technologię płyt CD.

Gdy na rynek konsol wszedł Microsoft, w miejsce SEGI która postanowiła znienacka zamordować swoje całkiem udane, kolejne konsolowe dziecko, czyli Dreamcasta, tytuły na wyłączność załatwiał sobie podkupując je od innych. W ten sposób na pierwszej konsoli Xbox ukazał się Dead Or Alive 3, czyli serii dotychczas powiązanej z konsolami Sony i SEGI. Nikt jednak nie krzyczał wówczas, że mamy do czynienia z jakimś szczególnym chamstwem ze strony TECMO. Niektórzy słusznie zauważali jednak, że Microsoft stosuje bardzo specyficzne, korporacyjne i zachodnie praktyki, lojalność zewnętrznych twórców gier zdobywając po prostu górami pieniędzy. Oczywiście za sprawą serii takich jak Halo, platforma amerykańskiego giganta dość szybko stała się charakterystyczna.

Dziś naprawdę nie mamy więc powodów do narzekań. Znakomita większość dobrych gier ukazuje się na PC i prawie wszystkich konsolach. Czasem nawet na platformach mobilnych, które dysponują mocą tak dużą, jak nigdy wcześniej. Umiem sobie wyobrazić, że czasowa wyłączność Rise of The Tomb Raider dla Xboxa jest dla fanów serii bolesna, jednak to nic w porównaniu z tym, co było kiedyś.

Producenci konsol rywalizują bowiem o nasze portfele „ekosystemami”, usługami, cenami, różnymi pomniejszymi dodatkami oraz produkcjami tworzonymi na wyłączność we własnych studiach. Przy czym prym wiodą tu Sony oraz Ninendo. Przy czym druga z tych dwóch firm, robiła to od zawsze, a Sony zaczęło na dobrą sprawę od czasów PlayStation 2. I idzie im to znakomicie, a ja cieszę się, że mogę zagrać w tak fantastyczne gry jak The Last of Us. I nie, wcale nie chciałbym, by ta gra wyszła również na PC. Jest świetna i wszyscy powinni ją poznać, ale gdyby Naughty Dog musiało myśleć o pecetowej optymalizacji, gra pewnie by na tym straciła.

Antares
31 sierpnia 2014 - 11:59