Szybki rzut oka w prawo i już wiecie, że Zaginięcie Ethana Cartera to gra, która mi się bardzo podobała. Ale żeby było ciekawiej, to i tak swoją recenzję zacznę od garści stronniczych cytatów z forum GOLa umieszczonych pod redakcyjnym tekstem. Bo przecież recenzent nigdy nie ma racji. Jak ktoś jest snobem i lubi pretensjonalne hipsterskie gówno to będzie w siódmym niebie. / Czy naprawdę 'Vanishing of Ethan Carter" to gra tej samej klasy co 'Last of Us'? - obydwie gry na tym portalu otrzymały identyczną ocenę. / Szczerze dziwi mnie jak taka smętna gra może kogoś zachwycać na tyle żeby ocenić ją powyżej 3. A jednak może. Debiutanckie dzieło The Astronauts to produkcja bardzo dobra. Na przekór wszystkim nienawistnikom.
Jako snob, fanatyk wirtualnej hipsteriady i osoba, która nie ma oporów przed porównywaniem Ethana Cartera z The Last of Us czy choćby GTA V, zacznę ten krótki tekst od oczywistości: wszystko w tej grze podporządkowane jest narracji. Historia jest najważniejsza i właśnie przez wzgląd na nią rozgrywka wygląda tak, jak wygląda. To, co nie było potrzebne do przedstawienia ostatniej sprawy detektywa Paula Prospero zostało brutalnie wykarczowane i w efekcie Zaginięcie Ethana Cartera może być łatwo kategoryzowane jako "gra bez gry". Niesłusznie.
Fabuła jest w Carterze niezwykle ważna, ale odkrywanie jej, doszukiwanie się znaczeń i interpretacja bardzo ciekawego finału to 3/4 frajdy, więc skupię się tylko na podstawach. Paul Prospero jest detektywem, którego niezwykła zdolność wizualizowania miejsca zbrodni i odkrywania dokładnego przebiegu zdarzeń (coś jak Will Graham w Hannibalu, ale na niebiesko) zapewniła mu dostatni byt i uznanie. Ethan Carter zna Paula i wysłał do niego list, który tak poruszył naszego bohatera, że ten czym prędzej wyruszył do Red Creek Valley. Niestety, chłopak zniknął w tajemniczych okolicznościach i teraz trzeba go odnaleźć. A droga do celu wiedzie po trupach.
Gracze obserwując z perspektywy pierwszej osoby ekstremalnie klimatyczny, pieczołowicie odtworzony na bazie polskich drzew, kamieni, i budowli, świat napotkają dwa rodzaje zadań. Zagadka zbrodni, która wymaga przywrócenia okolicy do pierwotnego stanu, a następnie ustalenia chronologii wydarzeń to typ pierwszy, zaś drugim są interaktywne manifestacje historyjek wymyślanych przez tytułowego chłopaka - niektóre wiążą się z zagadką, inne wymagają tylko pójścia w konkretną stronę. I to tyle, jeśli chodzi o wyzwania. Cała reszta to łażenie (a później bieganie, bo ileż można chodzić?), zachwycanie się grafiką i muzyką oraz składanie do kupy odkrytych po drodze fabularnych puzzli. Na papierze wygląda to mało ekscytująco, ale w praniu sprawdza się bardzo dobrze.
Zaginięcie Ethana Cartera to produkcja krótka i treściwa. Przejście całości zajęło mi 4 godziny bez kilku minut i był to czas dobrze spędzony. Bez znudzenia brnąłem do finału, doceniałem przywiązanie do detali (pozornie błahe rzeczy dokładają swoją cegiełkę do ogólnego wydźwięku całości) i chłonąłem widoki. Być może to kwestia odpowiedniego nastawienia, ale bardzo dziwią mnie skrajnie negatywne opinie niektórych graczy. To trochę tak, jakby wkurzać się na serię Dead Island, że spycha pretekstową fabułę na bok i skupia się na powtarzalnym masakrowaniu zombie. Założenie projektowe jest, jakie jest i albo się na nie zgadzamy, albo nie. Ja się zgadzam i uważam, że dobrze ulokowałem 70 złotych (szczególnie, że gra jest wydana ładnie i w zestawie dostajemy całkiem bogaty album ze zdjęciami). Kiedyś wrócę do Red Creek Valley i nadal będę zadowolony.