Przemoc w grach to chleb powszedni. Największe hity powstały w oparciu o ideę niczym niezmąconej brutalności, dając graczom to, czego, jak się okazuje, chcą prawdopodobnie najbardziej, czyli możliwości zaspokojenia rządzy zabijania. I nie ma w tym nic złego czy też nadzwyczajnego, bowiem gry od zawsze były po to, by zabierać w nie grających ludzi do innego świata, dając szansę stać się na chwilę kimś innym, oderwać się od aktualnego stanu rzeczy i po prostu odreagować. Gliwickie, świeże studio postanowiło wyjść ze śmiałym projektem, o którym już teraz jest głośno za sprawą bezpardonowego pomysłu na grę opartego na brutalności i śmierci.
Przed przejściem do dzieła rodzimego studia z południa Polski chciałbym przypomnieć wszystkim, którzy być może na chwilę o nich zapomnieli, o kultowych grach i scenach o nadzwyczajnym poziomie brutalności. Seria Postal, a szczególnie pierwsza z części, obfitowała w pozbawioną ambicji, a przez to także niezwykle wciągającą rozgrywkę, w której zdecydowanym trzonem, podstawą całego jej istnienia było zabijanie mających pecha nas spotkać ludzi, wykorzystując przy tym wszelkie dostępne nam przedmioty tworząc nowe pojęcia „masakry”. Głośno też było o misji „No Russian” z Call of Duty: Modern Warfare 2, w której jako jeden z kilku terrorystów mieliśmy możliwość wkroczyć do terminalu lotniska uzbrojeni w ręczny karabin maszynowy, siejąc zamęt, śmierć i popłoch wśród przebywających tam ludzi. I niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto w którejś z części Grand Theft Auto choćby przez chwile nie oddawał się wątpliwej moralnie przyjemności rozjeżdżania i zabijania cywilów, służb porządkowych i przedstawicieli gangów. Przykłady można by mnożyć, ale już trzy przedstawione tutaj są solidną podstawą do wyciągnięcia oczywistego wniosku – przemoc, brutalność i śmierć w grach to rzecz tak oczywista, jak fakt, że w sejmie zasiada 460 (p)osłów.
Brutalność z resztą jest dobrym argumentem przemawiającym do graczy za tym, że grę warto kupić. Nie znam psychologicznej podstawy tego fenomenu, jednak w graczach jest coś, co sprawia, że pewnego rodzaju bezpardonowość, wręcz przekroczenie granic, które w świecie „poza growym” uznane byłoby za niezdrowe, przyciąga ich do „odważnych” produkcji. Nikt przecież nie gra w gry, które są odbiciem lustrzanym tego, co mają w swoim życiu. Chociażby dlatego, że gry tego pokroju mogłyby być w 99% nudne. Ot, mała filozoficzna dygresja, która jest pomostem pomiędzy brutalnością w grach a nowym projektem Destructive Creations, 10 osobowego studia rodem z Gliwic, które postanowiło stworzyć własną, niezależną grę, wybierając trudną, aczkolwiek bardzo „charakterną” drogę dla swojej produkcji.
Hatred, bo tak nazwano będące w produkcji pierwsze dziecko studia, jest grą, w której przemierzać będziemy stworzony dla nas świat ścieląc trupem każdy metr kwadratowy dostępnej powierzchni. Izometryczny rzut pozwoli nam dokładniej przejrzeć najbliższą okolicę, dzięki czemu wybór naszych ofiar będzie prostszy, a rzekoma przyjemność płynąca z gry większa, bowiem, jak można odczytać z zaprezentowanego trailera, nasz (anty)bohater lubuje się w egzekucjach. Maniak, którym pokierujemy, za jedyny cel obrał sobie szerzenie rzezi na przedmieściach Nowego Jorku. Do naszej dyspozycji oddane ma być 7 obszernych lokacji. Sami twórcy swoje dzieło określają mianem horroru, w którym to my jesteśmy złoczyńcami.
Próba pewnego szokowania rozgrywką i jej charakterem może być wprawdzie jedynie prostym chwytem, aby poprzez pojawienie się na ustach wszystkich zwiększyć świadomość o nowej „marce” (słowo odrobinę na wyrost), chociaż patrząc na aktualny dorobek growego świata, mniejsi developerskiego światka muszą imać się podobnego typu zagrywek, aby zwrócić choć na chwilę na siebie uwagę. Pewien jednak jestem, że na Hatred wielu nie zwróciłoby uwagi tylko przez lekko kontrowersyjny trailer. Całość poruszenia, jestem tego pewien, wynika z faktu, iż za takie rozwiązanie wzięło się nikomu nie znane, młode studio założone i prosperujące w Gliwicach. Nie ma więc w pomyśle Destructive Creations nic nadzwyczajnego – ot, pobawimy się w maniaka, który sieje zamęt pośród cywili. Lata wcześniej zrobił to Postal i choć pojawiały się słowa krytyki, to interesantów i tak było wielu. Hatred nie stanie się też z pewnością międzynarodowym hitem, a prawdopodobnie za parę dni wieści o tego typu grze zaginą w otchłani Internetu przykryte nowymi, jeszcze bardziej szokującymi pomysłami i informacjami. Mimo wszystko, wydaje się grą na tyle ciekawą, że chętnie zobaczę, jak przedstawia się w finalnej wersji (przewidywana premiera dopiero w 2015 roku).
Zajrzyj na mój profil na Facebooku oraz na Google+.