Dzisiejszy wpis będzie typowo blogowy, złożony z luźnych przemyśleń na kilka tematów, choć z pewnym motywem przewodnim. Nie wiem jak wam, ale mnie jako graczowi ostatnie tygodnie dały sporo powodów do radości i optymizmu. No bo jak tutaj się nie cieszyć, gdy ciągle rośnie i tak już ogromny wybór znakomitych i bardzo różnych gier?
Nie tak dawno na rynek trafił Alien: Isolation, budząc spore kontrowersje i wywołując liczne dyskusje w mediach i na forach internetowych. Część graczy i recenzentów jest nim zachwycona, inni narzekają na niedopracowaną sztuczną inteligencję i wytykają zmarnowany potencjał. Niezależnie jednak od wad produkcji studia The Creative Assembly miłośnicy uniwersum powinni się cieszyć. Wreszcie bowiem otrzymali tytuł bliższy Obcemu – ósmemu pasażerowi Nostromo niż kontynuacji stworzonej przez Jamesa Camerona.
Okazji do rozstrzelania ksenomorfów z karabinu pulsacyjnego M41A w ostatnich latach nie brakowało. Z tymi produkcjami bywało lepiej lub gorzej, ale fani bestii z kwasem zamiast krwi mieli z czego wybierać. Stawić jej czoła dawał szansę legendarny już w niektórych kręgach Aliens vs Predator, prehistoryczny Alien Trilogy czy specyficzny Alien Resurrection. Pokrzywdzeni jednak byli ci, którzy z przerażającym drapieżcą chcieli zmierzyć się na innych warunkach, poczuć się jak załoga Nostromo czy więźniowie z zakładu karnego na Fiorina 161. Brakowało gry, w której to obcy dyktuje warunki, a gracz musi go przechytrzyć, a nie rozstrzelać. Alien: Isolation zapełniło tę lukę, odpowiadając na długie wołania, prośby i sugestie fanów. Gry spełniły więc kolejne marzenie, a nam znowu powiększyły się możliwości wyboru. Czy czegoś jeszcze fanom Ripley i ksenomorfów brakuje?
W tym momencie sytuacja dla graczy jest znakomita. Ogromny wybór gatunków, tytułów, podejść do danego tematu sprawia, że trudno narzekać. Naprawdę niełatwo znaleźć niezagospodarowaną przez autorów gier niszę czy zaniedbany i lekceważony przez nich gatunek. Są oczywiście tematyki bardzo specyficzne, które mogłyby zostać zauważone przez większą liczbę twórców, jak gry sportowe poświęcone niektórym dyscyplinom, ale summa summarum opcji wyboru jest bez liku.
Ostatnio sam przekonałem się jak wiele ich jest. W minionych tygodniach zachwyciłem się możliwościami, które oferuje pierwszy Max Payne z 2001 roku. Efektowne strzelaniny z wykorzystaniem wielu rozmaitych broni, na sporych i ciekawych arenach, z wszechobecnym bullet-timem, były czymś, czego szukałem od bardzo dawna. Ogrywając starsze tytuły długo nie miałem okazji, by w taki sposób zmierzyć się z wirtualnymi oponentami i posłać ich do piachu w tak spektakularnym tańcu śmierci. Później w wolnej chwili zacząłem zastanawiać się, jakie inne gry dadzą mi możliwość stworzenia równie efektownej demolki czy wzięcia udziału w pompującej adrenalinę strzelaninie. I szukając przykładów, otworzyłem worek z genialnymi tytułami. Jest seria Grand Theft Auto, która daje pomysłowemu graczowi spore możliwości i są inne ciekawe sandboxy w rodzaju Prototype, Just Cause czy Saints Row. Nie sposób pominąć przy takiej wyliczance Gears of War i wspomnieć o zapomnianych już trochę dwóch częściach Mercenaries. Nawet w Resident Evil od pewnego czasu pojawia się odpowiedni tryb, gdzie samemu można stawić czoła setkom oponentów w efektownej walce. Do tego przecież trzeba też dodać te wszystkie FPS-y, z Far Cry, Battlefieldem i Call of Duty na czele. Jest więc gdzie się rozwalać z wirtualnymi złoczyńcami, bestiami czy zombiakami, jest piękny, ogromny wybór. Pewnie szukając gier skradankowych/ wojennych/ poświęconych gotowaniu/ walce z dinozaurami w kosmosie/ RPG-ów z seksownymi bohaterami/ party game z pociesznymi zwierzakami czy tytułów o przygodach żeglarzy znalazłbym równie sporą gamę interesujących produkcji.
Dzisiaj sytuacja wygląda tak, że problemem nie jest na przykład napisanie artykułu o grach, w które pograłbym, a nie mogę, bo nie ma odpowiednich tytułów. Teraz tworzy się listy gatunków, których reprezentantów nie ogrywało się z różnych przyczyn od wielu lat. Problemem nie jest znalezienie gry, która w danej chwili spełni nasze wymagania i oczekiwania, a wysupłanie czasu, by właśnie jej poświęcić kilka godzin. Nam graczom jest więc coraz lepiej, choć na rynku nie wszystko może zmierza w dobrą stronę (DLC, zabugowane tytuły, wczesny dostęp). Z każdym kolejnym dniem mamy coraz większy wybór, a twórcy zapełniają luki, realizując marzenia następnych grup graczy. Trudno też jakoś uparcie narzekać na jakość ich pracy, gdy co kilka dni premierę ma kolejny tytuł z górnej półki. Nowe NBA 2K15, kontynuacja Bayonetty, świetny Shadow of Mordor, solidne Styx: Master of Shadows i Evil Within czy urokliwe Zaginięcie Ethana Cartera to gry jak najbardziej warte ogrania, które jeszcze bardziej poszerzają bibliotekę tytułów, tematyk czy rozwiązań. A to przecież ledwie kilka produkcji z ostatnich kilku tygodni.
Jaki niesamowity mamy obecnie wybór gier!