Nie do końca Ranczo ale i nie Avatar - recenzja filmu Interstellar - eJay - 10 listopada 2014

Nie do końca Ranczo, ale i nie Avatar - recenzja filmu Interstellar

Ziemia umiera, ludzie przymierają głodem, a mieszkająca na farmie rodzina Matthew McConaugheya musi kłaść miski na stole do góry dnem, aby przy obiedzie nie brudzić sobie zębów pyłem – taką oto wizję przyszłości rysuje nam Christopher Nolan w swoim najnowszym filmie. O Interstellar pierwszy raz usłyszałem jakieś 5-6 lat temu, kiedy projektem zainteresowany był sam Steven Spielberg. Ten jednak wolał rzucić się w kino historyczne, więc pałeczkę przejął twórca nowej trylogii o Batmanie.

Skoro już jesteśmy przy genezie filmu, warto wspomnieć, że tym razem polski dystrybutor nie zmasakrował go tłumaczeniem tytułu. Interstellar brzmi bardzo fajnie, enigmatycznie i pobudza wyobraźnię, a przy tym nie zdradza za wiele z fabuły. A ta jest...powiedzmy problematyczna. Nolan i spółka mieli plan stworzyć bardzo ambitny obraz, który jednocześnie będzie strawny dla przeciętnego widza. Koszty produkcji muszą się przecież zwrócić.

Efekt tych zamierzeń oceniam na 50/50, albowiem film posiada bardzo złe dialogi, chyba najgorsze jakie spłodził Nolan w swojej karierze. O ile w Incepcji tłumaczenie wszystkiego co się aktualnie dzieje było jeszcze usprawiedliwione snem oraz oryginalną konwencją, tak w przypadku ryzykownej wyprawy naukowców do innej galaktyki tłumaczenie widzowi czym jest czarna dziura wygląda miejscami absurdalnie. Nolanowi udała się też rzecz niezwykła – każdy z bohaterów otrzymał do wypowiedzenia banały i patetyczne przemowy, a w przypadku Michaela Caine'a doszło do ostrego przegięcia, gdyż profesor Brand lubi sadzić na dzień dobry wiersze. W konsekwencji Interstellar przywdziewa pelerynkę z napisem „głupio-mądry”, bo reszta – pomijając naukowe dywagacje o tym i o tamtym – jest bardzo dobra i budzi emocje.

Ogromną zaletą filmów Nolana jest ich namacalność. W każdej części przygód o Mrocznym Rycerzu dostrzegłem u reżysera chęć poświęcenia ogromnej rozpierduchy na rzecz realistycznych krajobrazów, lokacji, scenografii, która współgra z aktorami. Współczesne blockbustery idą w tej kwestii na łatwiznę ładując w środek masę sztuczek CGI, a to przesuwa ich ciężar estetyczny ku grom wideo. Dlatego też Interstellar będzie dla niektórych obrazem w pewnym sensie oszczędnym, wypranym z kolorów i majestatycznych obrazków. Bliżej mu zdecydowanie do Odysei Kosmicznej Kubricka, niż Grawitacji Cuarona. Ale o wizualnej biedzie nie ma mowy. Kiedy trzeba – Nolan przykręca śrubę i pozwala sobie na odrobinę szaleństwa. Trzeba natomiast jasno stwierdzić, że jeżeli oczekujecie kinowego Mass Effecta lub Gwiezdnych Wojen, Interstellar srogo was rozczaruje. To w sumie takie kulinarne danie z ekskluzywnej restauracji. Ładnie wygląda i jest drogie, ale nie najecie się nim do syta.

Kilka słów należy się również końcówce. W wielu dotychczasowych recenzjach daje się zauważyć sporą krytykę i jazdę po Nolanie. Cóż, ja pozwolę sobie stanąć w jego obronie. Otóż ostatni kwadrans to nic innego jak klasyczna klamra ubrana w nieco ekstrawaganckim stylu. Ten kto uważa, że Nolan popłynął w swoim pomyśle powinien natychmiast powtórzyć sobie seans Odysei Kosmicznej, gdzie zakończenie jest jeszcze bardziej odjechane. A przecież to film Kubricka jest nazywany (nie bez powodu) arcydziełem.

Międzygalaktyczna podróż udała się Nolanowi dobrze, choć to tytuł z licznymi rysami – tu i ówdzie zdarzają się fatalne dialogi, postaci są jednowymiarowe, a przydługawa ekspozycja na farmie nie pomaga wczuć się w klimat przygody. Będzie to jednak coś, do czego jeszcze wrócę i z ogromną przyjemnością docenię jeszcze bardziej, bo czuję, że Interstellar będzie jak wino.

OCENA 7/10

Ciekawostka dla ciekawych – zastanawiam się, jakby wyglądały relacje Coopera z TARSem, gdyby temu drugiemu skonfigurowano humor na 0% i szczerość na 100% :)

eJay
10 listopada 2014 - 16:34