Horrorarium. Czy to jeszcze straszy? #2 Halloween - eJay - 9 maja 2015

Horrorarium. Czy to jeszcze straszy? #2 Halloween

3 maja fsm otworzył bramy do naszego strasznego cyklu, przeciął wstęgę i rozdał pierwsze karty. Cieszę się, że tekst wywołał emocje – liczę, że będziecie z nami dalej! I nie przeciągając swojego expose, zachęcam do lektury drugiej części :)

  • Co omawiamy: klasykę amerykańskiego slashera
  • Reżyseruje: twórca rimejku The Thing, obecnie na emeryturze
  • W rolach głównych: Blofeld, żona z Prawdziwych kłamstw oraz facet w masce
  • Rocznik: 1978

Co robiliście w wieku 6 lat? Bawiliście się zapewne w piaskownicy, rzucaliście śnieżkami w kolegów albo zmienialiście dyskietki w Amidze 500. Inni natomiast zabijali swoje rodzeństwo, tak jak zrobił to mały Michael Myers w Halloween. 6 lat to także złoty okres w karierze Johna Carpentera. W tym czasie udało mu się nakręcić 4 tytuły, które dzisiaj budują kanon amerykańskiego horroru i są swoistym wzorem dla współczesnych reżyserów. Carpenter był prawdziwym tytanem w swoim fachu i dbał o wiele aspektów technicznych – mowa tu zwłaszcza o muzyce jego autorstwa. Ta wyciskała z syntezatorów najlepsze tony i budowały niepokój. Haloween nie jest tutaj wyjątkiem.

A jak wypadł sam film? Finansowo po prostu fenomenalnie. Przy bardzo skromnym budżecie (ze względu na oszczędności Carpenter musiał zakupić dla głównego bohatera maskę za 2$ i pomalować ją sprayem!) zarobił krocie i przy uwzględnieniu różnic w inflacji – jest to sukces na miarę tegorocznych 50 twarzy Greya. Ot taka ciekawostka.

Fenomen Halloween zawdzięczamy 3 ważnym elementom, charakterystycznym dla filmografii amerykańskiej tamtego okresu. Po pierwsze – przemyślany, nieskomplikowany ale mający swój znak firmowy złoczyńca. Carpenterowi zależało, aby morderca był chłodnym, pozbawionym uczuć zwierzęciem działającym w prymitywny sposób. Ukrywając go za maską, stworzył aurę tajemnicy. To zło w najczystszej postaci. Po drugie - jako lokację mordów wybrano typowe, amerykańskie miasteczko lat 70-tych co wzmocniło realizm. Po trzecie, silne role żeńskie przyćmiewają męską część obsady.

Jak to wszystko zostało odebrane z perspektywy amerykańskiego obywatela? Dokładnie tak, jak założył to sobie Carpenter. Myers pozbawiony kręgosłupa moralnego budzi przerażenie wśród nastolatków, a przeciwnikiem dla ciachającego nożem bydlaka zostaje niewinna panna, która z biegiem czasu staje się coraz dojrzalsza, twardsza i samodzielna. Widz lubi takie rzeczy, bo odnajduje się w tej filmowej rzeczywistości przez pstryknięcie palcem. A to co proste, jest łatwiej przyswajalne i pobudza dodatkowo wyobraźnię.

Dlatego też ekspozycję postaci ograniczono do niezbędnego minimum – reżyser za pomocą 2 scen (w pierwszych kilku minutach) objaśnia kto jest kim i błyskawicznie przechodzi do porządku dziennego. Bez wątków pobocznych i dramatów obyczajowych. Czasami można odnieść wrażenie, że Carpenter chciał uprzyjemnić czas copywriterom uzupełniającym opisy w programach telewizyjnych. Tu wszystko płynie jednym nurtem i prowadzi do podręcznikowego finału z błyskiem geniuszu. Jest on jednocześnie zaletą jak i przekleństwem całej serii Halloween.

Starcie z klasyką po latach odkrywa w niej nowe pokłady grozy jak i rozczarowań. Tych drugich w ostatecznym rozrachunku jest więcej, głównie z winy nierównej fabuły oraz monotonii w budowie napięcia. Tak jak pierwszy kwadrans oraz ostatnie 5 minut mógłbym nazwać mistrzostwem świata, tak z pozostałym materiałem jest w moim odczuciu średnio-słabo-średnio. Kulejący jest zwłaszcza motyw śledzenia ofiar przez Myersa, który kiedyś robił wrażenie, a dzisiaj co najwyżej budzi uśmiech politowania nawarstwieniem klisz (z których Halloween wówczas już korzystał). Sporo irytacji budzi patent ze sprowadzeniem antagonisty do roli boogeymana, który w sekundę pojawia się i znika – a to za krzakiem, a to za prześcieradłem/w szafie/w drzwiach. Zabawa w kotka i myszkę jest fajna, ale powtarzanie co i rusz tych samych zagrywek robi się nudne. Zwłaszcza, gdy zestawimy takie nadnaturalne straszaki z ludzkimi błędami, które Michael popełnia w końcówce. Dlatego też, mimo mojej ogromnej sympatii do Carpentera, wyżej stawiam remake w reżyserii Roba Zombie.

Obrazy pożyczone z serwisu horrorhomework.com

Do pierwszej odsłony Halloween warto jednak wrócić z jednego powodu. To slasher nakręcony z niesamowitą gracją. Pod względem realizacyjnym nie można mu niczego zarzucić. Zdjęcia, praca kamery, oświetlenie, sceny śmierci starannie maskują ograniczone środki finansowe, jakie miał Carpenter w momencie pracy na planie (większość aktorów, w tym Jamie Lee Curtis grało w prywatnych ubraniach – dzisiaj jest to nie do pomyślenia). No i zawsze jest to najlepszy tytuł do obejrzenia na dzień przed świętem zmarłych :) Z uwagi na sentyment, wykonanie, czarny charakter i początek daje 5 zawałów serca. Ale o strachu raczej nie ma mowy.

eJay
9 maja 2015 - 11:50