Przed nami „Blackout” – ostatnia część „Przeglądu Końca Świata” Miry Grant. Pierwszy tom był całkiem udany, drugi już mniej, a teraz przyszła pora na ocenę trzeciego. Czy zniżka formy w „Deadline” była tylko syndromem środkowego tomu, czy też trwałą tendencją spadkową?
Redakcja Przeglądu Końca Świata nadal tkwi po uszy w kłopotach - wciąż musi się ukrywać przed rządem, a nowa forma przenoszenia wirusa także nie ułatwia im życia. Mimo to, z pomocą pewnej szalonej pani doktor, z pełnym poświęceniem stawiają czoła zarówno wiecznie głodnym zombiakom, jak i potężnym spiskowcom. Generalnie jest „więcej, mocniej, szybciej” niż w poprzednich tomach, ale ta strategia to trochę za mało, aby stworzyć dobrą powieść. Sam spisek jest przekombinowany i mało wiarygodny - tyle pieniędzy wydawać, żeby dopaść jednego blogera? Co prawda cieszącego się dużym zaufaniem, ale bez przesady. A te rzekomo wielkie tajemnice okazały się dość przewidywalne - dużo szumu o nic zaskakującego. Motyw klonowania również nie wypadł szczególnie przekonująco. Niby akcja rozgrywa się w przyszłości, gdzie medycyna i technika stoją na wysokim poziomie, ale mimo to ten wątek sprawiał wrażenie mocno naciąganego. Co prawda da się sklonować człowieka i nawet przenieść świadomość z oryginału, ale poradzić sobie z żywymi trupami to już nie bardzo. Kiedy zabrakło uroku świeżości pierwszego tomu, okazało się że „Przegląd Końca Świata” nie ma za wiele do zaoferowania. Wręcz fizycznie zmęczyła mnie ogromna liczba powtórzeń: ile można czytać o testach, wybielaczach, prawie Masona, Powstaniu itp.? Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że taki zabieg ma przybliżyć czytelnikom realia, wiem że relacja pierwszoosobowa może wymuszać takie rzeczy, ale z drugiej strony czytanie przez trzy tomy w kółko opisów tego samego jest wyjątkowo irytujące, a w dodatku skoro ktoś dotarł do trzeciej części, to chyba ma pojęcie o przedstawionym świecie. Dodatkowo bohaterowie, mimo nadania im pewnych indywidualnych cech, specjalnie nie przekonują. Nie byłam w stanie zżyć się z nimi tak, żeby z wypiekami śledzić ich losy i szczerze powiedziawszy, było mi obojętne, kto dożyje do końca. A w założeniu kontrowersyjna relacja między Shaunem a Georgią jest mocno naciągana i wzbudziła u mnie jedynie wzruszenie ramion.
Doczytałam do końca jedynie siłą rozpędu. Biorąc pod uwagę to, że jedynie pierwszy tom reprezentuje w miarę sensowny poziom, chyba nie warto zabierać się za całość.