O wszystkim i o niczym #1 - Kung Fury duchowy spadkobierca lat 80' - GeneticsD - 11 czerwca 2015

O wszystkim i o niczym #1 - Kung Fury, duchowy spadkobierca lat 80'

Ponad rok temu odbyła się pewna zbiórka na Kickstarterze. Sam projekt był pewnego rodzaju nowością, gdyż nikt wcześniej nie wpadł na podobny pomysł. Co mam na myśli? Oczywiście film krótkometrażowy pod tytułem Kung Fury. Twórca, Laser Unicorns, zakładał, że do sfinansowania całości jest potrzebne 200 tysięcy dolarów. Ku najśmielszemu zdumieniu na konto wpłynęło aż 630 tysięcy dolarów! Można powiedzieć, że ludzie rzucili się na tą produkcję niczym na przecenę w jednym z popularnych supermarketów.

Twórcy przyświecała idea darmowego filmu, zatem nikogo nie zdziwiło, kiedy to postanowiono opublikować dzieło na YouTube. Warto także wspomnieć, że większość scen nakręco na green wallu lub wygenerowano przy pomocy specjalistycznych programów. Oczywiście każdego kto zobaczył film nie dziwi to ani trochę. Dużo częściej mamy do czynienia z robotami i dinozaurami niż z ludźmi oraz faktycznymi lokacjami.


A więc przechodząc do samego filmu, w główną rolę wciela się David Sandberg, który jest jednocześnie scenarzystą oraz reżyserem. Dużo odpowiedzialność jak na jednego człowieka, ale według mnie facet wywiązał się ze swoich obietnic i podrzucił nam świetny produkt. Człowiek-firma. To on tak naprawdę jako jedyny wchodzi w skład Laser Unicorns. Tutaj powstaje pytanie: Dlaczego więc „Unicorns”, skoro jest tylko on sam jeden?


Na czym zatem opiera się wątek fabularny? Pomyślcie, więc kto według Was mógłby być prekursorem zła, najmroczniejszym panem w tak paradoksalnie dobrej komedii? Nie mógł to być nikt inny niż Hitler. Wracając jednak do samego początku. Nas heros był zwykłym człowiekiem, policjantem na służbie. (Nie dziwi nas wybór zawodu dla postaci.) Pewnego dnia wydarzyła się niezwykła historia, w wyniku której postać odgrywana przez Davida została rażona piorunem (Thunderstruck!), a następnie ukąszona przez kobrę (typowe). Wynikiem tego było przerodzenie się w super, mega, ekstra, giga Kung Fury'iego, który dodatkowo jest wybrańcem zapowiadanym od niepamiętnych czasów. Do kompletu brakowało jeszcze impulsywnej rezygnacji z pracy w policji. Do czasu, gdyż w końcu tak się staje. Charakterystyczny głos głównego bohatera podkreśla, iż na naszych ekranach widnieje nie kto inny jak największy mściciel tamtych czasów. Jego głos przedziera się przez nasze uszy i rani bębenki w dotkliwy sposób. Przy tego typu bohaterze nawet sikanie powinno być majestatyczne oraz pełne mocy, prawda? (Pamiętajmy o Duke Nukem: Forever.) Czy brakuje jeszcze czegoś w aparycji głównego bohatera? (Oprócz uwidocznionych mięśni) Ależ owszem. Coś powinno znajdować się na głowie prawda? Przeciwsłoneczne okulary wyszły już mody, tym razem cechą charakterystyczną jest kawałek czerwonej szmatki z kostiumu zabitego wroga. Dodam jeszcze od siebie, że powiewa ona bardziej niż smagane wichrem, siwe, długie włosy Geralta podczas walki z gryfem w Białym Sadzie.


Nie chcę Wam tutaj za bardzo spoilerować, ale film jest tak mocno naszpikowany groteską, przerysowaniem i przy tym nawiązaniem do czasów, kiedy to technologia komputerowa ruszyła z kopyta, że aż trudno je wszystkie wymienić. Przykładowo jednym z wrogów jest zbuntowany automat do gry. Krew leje się hektolitrami, a setki niepotrzebnych wybuchów, czy walących się budynków to norma. Nikogo nie dziwi, że jeden policjant jest w stanie obrócić miasto w pył. Gdzie tam! Jedziemy dalej.

Tekst, który sprawił, że pękłem ze śmiechu wystąpił już po określeniu głównego antagonisty. Nieopatrznie Kung Fury przeniósł się w czasie (Powrót do przyszłości?) zbyt daleko. Wylądował na nieznanej przez niego krainie, gdzie został przywitany przez Laseroraptora (dinozaur strzelający laserem z oczu). Ku naszemu zdumieniu został obroniony przez kobietę-wikinga, ujeżdżającą olbrzymiego wilka z minigunem w rękach (Wydaje mi się, że gdyby nie gry video to przez całe 30 minut filmu siedziałbym ze zdziwioną miną.) Wytłumaczyła ona, iż bohater znajduje się w erze wikingów, co zostało skomentowane w ten sposób: To tłumaczy Laseroraptory! K****!”.

Wspomnę jeszcze tylko o genialnym soundtracku, który z pewnością przyprawi Was o ekstazę. Trudno tutaj nie uwzględnić roli jaką w tym wszystkim odegrał David Hasselhof i jego piosenka True Survivor, stworzona na potrzeby tej produkcji. Ikona lat 80 po raz kolejny dokonała czegoś, co z pewnością zostanie zapamiętane, tym razem głównie przez młodszą część społeczeństwa.

Gdybym miał opisywać każdą zabawną scenę czytalibyście to dłużej niż trwa sam film. Moim zdaniem Kung Fury to produkcja, której tak naprawdę nie da się zrecenzować. Czemu? Bardzo proste. Ten film albo się lubi, albo nie. Nie ma innej opcji, stąd najlepszym systemem oceniania jest: łapka w dół lub w górę. Jeżeli macie odrobinę dystansu, a Waszym hobby jest zgłębianie tajemnic internetów, to dzieło Davida Sandberga jest dla Was idealnym przerywnikiem w nudnym, codziennym życiu. Właściwie nawet jeżeli po tym tekście macie jakieś obiekcje to nie zastanawiajcie się dwa razy, gdyż trwa on jedynie 30 minut, a przecież tyle możecie poświęcić, prawda?

Wiecie co najbardziej kojarzy mi się z Kung Fury? Obie części Hotline Miami oraz samodzielny dodatek do Far Cry 3 o podtytule Blood Dragon. Nie znacie? Polecam szybko sprawdzić i nie pozwolić, aby hype na tego typu klimat nie opadł.

Jak zdefiniowałbym Kung Fury w kilku słowach? Automaty, lasery, kobra, muzyka, hakerzy, dinozaury, wikingowie. O czymś zapomniałem? Chcesz podzielić się własnymi wrażeniami? Dodaj komentarz!

Zostawiam Was sam na sam z filmem.

GeneticsD
11 czerwca 2015 - 19:53