Życie to sztuka wyboru. Dzień w dzień na Ziemi przedstawiciele różnych nacji, grup społecznych i zawodów stają w obliczu trudnych decyzji do podjęcia. Konkretne opcje muszą wybrać producenci i konsumenci, także gier. Wśród nich są m.in. twórcy szalenie popularnych od pewnego czasu remake’ów.
Wydać odświeżoną wersję popularnego przed laty klasyka nie jest łatwo. W procesie produkcji twórcy muszą nie tylko ustalić, jak dawny hit przenieść na współczesny grunt, nie podpadając przy tym za bardzo fanom oryginału. Muszą też wybrać, co dodać i usunąć, by grało się lepiej, a przy okazji dało radę zwrócić uwagę większej liczby konsumentów. Tutaj rodzą się pomysły lepsze, gorsze i te dziwne. Do tych ostatnich z pewnością należeć będzie ten o zaimplementowaniu nowej fizyki piersi Jill Valentine w remake’u Resident Evil.
Jakoś nie zauważyłem, by w polskich mediach ktoś podjął tę tematykę i poświęcił czas na nowy asortyment głównej bohaterki survival-horroru Capcom. A jest na co zwracać uwagę, dosłownie i w przenośni. Młoda policjantka doczekała się całkiem niesfornych piersi w nowej wersji swoich przygód, które potrafią co bardziej podatnych skutecznie wytrącić z eksploracji mrocznej posiadłości. Przy okazji otwierają one nowe pole do dyskusji na temat podejścia do kobiecych atrybutów w grach. No bo umówmy się, w większości przypadków przedstawione są one niemal karykaturalnie, niczym wypełnione helem balony, a nie mocno podatne na działanie grawitacji „worki tłuszczu”. Fani Dead or Alive, Street Fightera czy Soul Calibura dobrze wiedzą o czym mowa. Teraz podobnych doczekała się Jill, w grze, w której jakby nie patrzeć podziwianie urody głównej bohaterki nie jest rzeczą pierwszorzędną. Ale piękniejsza i lepiej obdarzona przez naturę postać dobrze się przecież sprzeda, może i wywoła kontrowersje w mediach, więc będzie i darmowa reklama. Same korzyści dla twórcy i wydawcy. Czy jednak to jest ten element, którego brakowało Resident Evil? Czy akurat na to twórcy powinni poświęcać swój czas? Na pewno prace na biustem Jill trochę go pochłonęły, bo stworzenie dobrej fizyki piersi nie jest rzeczą łatwą, o czym przekonać się można, czytając choćby ten materiał na Kotaku.
Przed osobą recenzującą remake Resident Evil pojawia się wobec takiej nowinki dodatkowe wyzwanie, bo musi wybrać, czy wspomnieć o niej i pochwalić/skarcić twórców za poświęcenie czasu na taki element. Inna sprawa, że im więcej gier ukazuje się na rynku i im bardziej twórcy kombinują nad nowymi konceptami, tym trudniejsza robi się praca osób profesjonalnie recenzujących nowe tytuły. Producenci nie ułatwiają im zadania, wycinając ważne fragmenty, by później je sprzedać, wydając co chwila nowe łatki, ale też dziwnie komplikując podstawowe elementy swojego dzieła. Weźmy takie przykłady, jak niedawno opisana przez mnie Klonoa czy pierwszy Rayman. Niby platformówki dla najmłodszych, które teoretycznie powinny wprowadzać dzieciaki w magiczny świat wirtualnej rozrywki. A w rzeczywistości? Pierwszy to cierpiący na skaczący poziom trudności i chore twisty fabularne tytuł, drugi to projekt o wydumanym poziomie trudności, które nawet zaprawionego w bojach posiadacza PC-ta czy konsoli doprowadzi do łez. I komu je teraz polecać? Zdziecinniałemu dorosłemu czy dziecku o nadludzkich umiejętnościach i nad wyraz rozwiniętej percepcji? Dać 8 i zachęcić do zakupu, czy wytknąć chaotyczny koncept i zjechać na 3? Sam stanąłem przed takim problemem, próbując zrecenzować Feza. Z jednej strony to przepiękny geniusz, z drugiej niezbyt przyjazna i skomplikowana platformówka z dziwnymi zagadkami.
Jak ocenić? W internecie nie brakuje osób, które nie mają z tym akurat specjalnego problemu, bo ich podejście do świata i nowych premier jest jasne. Hity AAA na 9-10 warte są uwagi, wszystko ocenione niżej to strata czasu, a indyki to po prostu gówno z Pegasusa. Wystarczy spojrzeć na komentarze pod tekstami informacyjnymi lub publicystycznymi o nowych grach udostępnionych w PS Plusie. Teraz Sony pozwala wybrać jedną z trzech produkcji, by włączyć ją do listy na marzec. Okazuje się, że dla wielu opcja Broforce, Assault Android Cactus czy Action Henk! to jak wybór pomiędzy biegunką, ospą a rzeżączką. I mało kogo interesują ich wysokie noty w branżowych mediach, oferowana opcja kanapowego multiplayera. Miał być MGS V, Wiedźmin 3 i nowy Asasyn. Sony nie ma łatwego okresu, bo wcześniej narobiło ludziom apetytu, rozdając co rusz hity z górnej półki, a teraz jeszcze ciągle ma problemy z serwerami. Przed nimi też trudne wybory, jak wybrnąć z obecnej sytuacji i odzyskać zaufanie fanów? Zadanie wydaje się karkołomne, bo tłum nie przebacza i poprzeczkę zawiesił wysoko.
I tak wszyscy wokół wybierają, lepiej lub gorzej, a my w efekcie możemy obserwować skaczące piersi Jill Valentine, dyskusje pod recenzjami hitów i festiwale obelg na wielkie korporacje w portalach społecznościowych. Szara rzeczywistość. To tyle na dzisiaj. A następnym razem powiem Wam coś o staruszku, który postanowił być bardzo aktywnym…