31 lipca 2016 to dla fanów Harry'ego Pottera ważna data z trzech powodów. Po pierwsze, jest to dzień urodzin Joanne Kathleen Rowling, twórczyni całego czarodziejskiego uniwersum. Po drugie, literacki los chciał, by tego samego dnia narodził się bohater sagi, czyli sam młody pan Potter. Po trzecie, wczoraj swoją premierę miała ósma książka z zakończonej w 2007 roku historii - Harry Potter and the Cursed Child. Są to wystarczające powody, by napisać co nieco o tym świecie, jego bohaterach i jego autorce.
Pierwsza książka z serii pojawiła się w brytyjskich księgarniach pod koniec lipca 1997 roku. Zanim jednak to nastąpiło, miał miejsce dosyć długi czas kształtowania głównej postaci i jego świata w głowie autorki, która przecież pisarką nie była. Anegdota, którą rozpowiada sama Rowling, głosi: pomysł na postać czarnowłosego młodziutkiego okularnika, który nie wie, że jest czarodziejem, pojawił się samoczynnie już w 1990 roku podczas długiej podróży pociągiem (kurs był opóźniony, może więc należy pochwalić niechlujstwo British Railways, które pomogło ukształtować uniwersum Pottera). Z biegiem lat w końcu narodziła się pierwsza powieść i w 1995 roku została rozesłana do różnych wydawnictw. Dopiero ósma placówka z kolei - Bloomsbury - dała autorce szansę i zapłaciła z góry 2500 funtów. Jak bardzo szefowie pozostałych firm musieli po jakimś czasie żałować swojej pierwotnej decyzji, tego się zapewne nigdy nie dowiemy.
Harry Potter został sierotą, by być wolnym elektronem nie muszącym borykać się z lękiem rozczarowania swoich rodziców, zaś Hogwart od początku miał być szkołą z internatem (według Rowling w takich placówkach połowa interesujących rzeczy dzieje się nocą, co pasuje do magicznej historii, zaś sam fakt, że to miejsce staje się prawdziwym domem na większość roku, zapewni tak potrzebne Harry'emu poczucie bezpieczeństwa). Nie mam najmniejszych wątpliwości, że te fakty były dla wielu powodem dodatkowej atrakcyjności płynącej z lektury. A ogromny sukces, który przyszedł z czasem, pozwolił czytelnikom dorastać wraz z bohaterami - rzecz nie do przecenienia w świecie (pop)kultury.
A skoro o sukcesie mowa - czas wtrącić kilka kwot, które najlepiej oddadzą potęgę marki, jaką stał się Harry Potter. Sprzedaż siedmiu książek wygenerowała ponad 7,7 miliarda dolarów, filmy dały w kinie, na nośnikach cyfrowych i w wypożyczalniach ponad 9,7 miliarda dolarów, zaś zabawki to kolejne 7,3 miliarda. W sumie kwota zbliżyła się do sumy 25 miliardów dolarów, co jest równe produktowi krajowemu brutto Estonii w roku 2013. Wymyślony świat z wymyślonym czarodziejem może się równać finansowo z całym krajem.
Ja dołożyłem swoją cegiełkę do tej miliardowej kwoty. Początkowo byłem sceptyczny, jak to w przypadku wielu popularnych rzeczy bywa. Książki o młodocianym czarodzieju? Jakaś wypasiona bajka? Nie, to nie dla mnie. Przez kilka lat świadomość istnienia Harry'ego uciskała jakiś ośrodek w mózgu, aż w końcu pożyczyłem książkę numer 1 (swoją drogą tłumaczenie tytułu Philosopher's Stone na Sorcerer's Stone dla rynku amerykańskiego było podyktowane tylko i wyłącznie lękiem wydawcy, że czytelnik nie będzie znał pojęcia "kamień filozoficzny" i w efekcie uzna książkę za zbyt mądrą i jej nie kupi). Nieco ponad 200 stron, prosta historia o wybrańcu, który zwycięża... Spodobało mi się na tyle, że zażyczyłem sobie na Gwiazdkę zestaw czterech książek, które pochłonąłem w ciągu kilku tygodni. Po wydarzeniach na cmentarzu opisanych w Czarze ognia wsiąkłem na dobre. Każdą kolejną książkową odsłonę czarodziejskiego świata kupowałem w dniu premiery, z ochotą szedłem do kina i z uśmiechem na twarzy czytałem durnowate oskarżenia o promowanie czarnoksięstwa i satanizmu w wykonaniu J.K. Rowling.
Jedynie świat harrypotterowych gier nie zdołał przyciągnąć mnie na dłużej. Dałem szansę adaptacji pierwszej książki/filmu, ale bez większego żalu zrezygnowałem z zabawy w trakcie. Miło wspominam natomiast komputerowego Quidditcha. Od gier sportowych stronię, ale Harry Potter Quidditch World Cup - magiczne latanie na miotłach, szukanie znicza i wykonywanie całkiem efektownych akcji na różnorodnych wizualnie arenach - zjadł kilka godzin z mego życia. A teraz przyszedł czas podjęcia kolejnej decyzji. Czy nowa książka, która nie jest powieścią, ale należy do kanonu i oferuje upragniony przez wielu dalszy ciąg przygód dojrzałego już pana Pottera, jest warta uwagi?
Ja swojego egzemplarza jeszcze nie zamówiłem, jeszcze się nie przekonałem do wizji Pottera w formie sztuki, chociaż "teatralna" wersja Gwiednych wojen bardzo mi się podobała. Może więc warto? Harry Potter and the Cursed Child pojawi się na rynku dwukrotnie. Na start obie części sztuki autorstwa Jacka Thorne'a dostępne będą jako przedruk oryginalnego scenariusza (Special Rehearsal Edition), później zaś chętni będą mogli nabyć Definitive Collector's Edition, która doczeka się poprawek i bonusów. Jakich? Na razie nie wiadomo. W momencie, gdy piszę te słowa, nie wiadomo też, o jakie rejony zahaczy historia, ale jakkolwiek by nie było, książka jest efektem próśb fanów. Skoro nie mogą zobaczyć wyprzedanej sztuki, to bardzo chleliby ją przeczytać. Ślicznie proszą, czy jest to możliwe? Biznes mówi, że oczywiście jest. Wchodzicie w to?