Overwatch nawet spoko ale 'meh' - Materdea - 12 maja 2016

Overwatch nawet spoko, ale "meh"

Overwatch budzi naprawdę wiele emocji. Blizzard zdecydowanie wie co robić, by przyciągnąć do swojej produkcji kolejnych niezdecydowanych. I nie zawdzięcza tego ani kontrowersjami (no, pomijając aferę tyłkową), ani przedziwnymi chwytami marketingowymi – oni po prostu wiedzą, jak robić gry! Ja również uważam, że to prawdziwi fachowcy, lecz ich najnowsze dzieło jakoś do mnie nie przemawia.

Miałem okazję, jak chyba każdy spośród wielbicieli amerykańskiej firmy, brać udział w beta-testach Overwatcha, które zakończyły się kilka dni temu. Sam z żołnierzem, bo to była moja ulubiona klasa (ten typowy, z karabinem i sprintem!), spędziłem kilka godzin, ale nie bawiłem się tak dobrze jak moi koledzy (vide Antares). Tam zdecydowanie zabrakło mi tego „czegoś” – mitycznego pierwiastka, który albo przyciąga jak magnes, albo sprawia, że po kilku godzinach robimy głośne „meh!”. U mnie zadziałał ten drugi efekt.

Przede wszystkim uważam, że choć produkcja jest dobrze wykonana, starannie i z dbałością o szczegóły, to brak jej swoistego polotu. Być może to ja już stałem się strasznie marudny i wymagający, jednak Overwatchowi zabrakło elementu wywołującego efekt podobny, jak np. u Jerzego, do którego nawiązywałem akapit wcześniej. Wszystko fajnie, polatać niczym za czasów Quake’a też w miarę przyjemnie, jednak po godzinie zapytałem: „Co dalej?”.

Sęk w tym, że o ile nie mam problemu z np. Counter-Strike: Global Offensive, tak w najnowszej produkcji Blizzarda zabrakło czynnika nagradzającego gracza za jego wyniki i wkład poniesiony w drużynę. Nie jest łatwo, kiedy zespół losowo dobranych gości nagle decyduje się na brak zróżnicowania w temacie klas i wszyscy prują na hejnał megagresywnymi jednostkami bez ani jednego archetypu medyka. Z myślącymi jednostkami w przeciwnym teamie (potrafili dobrać dobrze zorganizowany skład) nie sposób wygrać.

(Zabrakło, zabrakło, zabrakło – niby powtórzenie i już miałem je poprawiać, ale słowo to jest doskonałym odzwierciedleniem moich uczuć do tej gry.).

Za tym idzie też mój kolejny problem z tą grą – zupełnie nie czułem potrzeby zabawy klasą inną niż „szturmowiec” (nazwa własna, nie pamiętam tej bezpośrednio z gry). Jestem w stanie zgodzić się, że za tym, jaką jednostką gramy, świadczy nasza psychika i cechy charakteru (może dlatego nigdy nie grałem w MMORPG – wszyscy chcieli atakować, nikt bronić), jednak średnio wyważone typy postaci uważam za feler Overwatcha. W medykach szczególnie, bo tanka mogę jeszcze wybaczyć, nie znalazłem nic, co by motywowało do pomocy kompanom. Chyba że własna ekipa na TeamSpeaku i kompletna wczutka w zespołową kooperację.

Uwierało mnie też nieco strzelanie. Eliminacje kolejnym oponentów sprawiały wrażenie, że ołów pakuję w 10-kilogramowe kukły, nie zaś w żywe istoty. To jest chyba najistotniejszy zarzut pod adresem tego tytułu, ponieważ wypacza on całkowicie sens rozgrywania kolejnych pojedynków.

Pomijam elementy stylu graficznego, który jest naprawdę dopracowany w najmniejszych szczegółach, a który zwyczajnie mi się znudził. Odniosłem wrażenie, że identyczny problem mam z Battlebornem – po prostu nie mogę przekonać się do zarówno sposobu na rozgrywkę, jak i oprawy audiowizualnej. Ot, nie mój typ. Niemniej jednak szacunek należy się Blizzardowi, bo jakiej gry by nie wypuścił, to i tak staje się sporym wydarzeniem i nielichym przebojem!

Materdea
12 maja 2016 - 10:45