Recenzja Killer7 – gra nie z tego świata - Brucevsky - 25 maja 2016

Recenzja Killer7 – gra nie z tego świata

Brucevsky ocenia: killer7
90

Produkcję studia Grashoppers Manufacture zaczynałem z dużymi nadziejami, by po pierwszej godzinie zagubić się w skomplikowanej fabule, dziwnym świecie i łamiącej schematy mechanice zabawy. Zniechęciłem się. Wypadało jednak tytułowi przez wielu chwalonemu za unikalność dać szansę. Kontynuowanie gry o zabójcach Smithach okazało się jedną z moich najlepszych decyzji ostatnich lat.

Ta grupa bohaterów nie daje się lubić od razu. To postacie tajemnicze, dziwne, pokręcone. Jak cała gra.

Postawmy sprawę jasno już na samym początku. Trzeba mieć naprawdę otwarty umysł i umieć akceptować dziwactwa z Japonii, by poradzić sobie z wysoką barierą wejścia w Killer7. Trzeba też być gotowym na tytuł, w którym pierwsze skrzypce gra skomplikowana, wielowątkowa, zawierająca kilka otwartych furtek i jeszcze więcej niedopowiedzeń historia. To gra, której wartość poznają nieliczni. Ci, którzy to zrobią, na pewno nie będą rozczarowani.

Nakreślić pokrótce fabułę Killer7 praktycznie się nie da. Od początku niewiele wiadomo, a wyjaśnianie czegokolwiek w recenzji to balansowanie na granicy niszczących zabawę spojlerów. Ograniczę się więc do ogólnego wprowadzenia powiązanego z nakreśleniem zasad mechaniki. W Killer7 przejmujemy kontrolę nad grupą morderców, którzy wykonują zlecenia w różnych regionach Stanów Zjednoczonych. Niezwykłe zdolności pozwalają im stawiać czoło pladze tamtejszego świata, Heavenly Smile, a więc działających niczym japońscy kamikadze dziwnym monstrom. Te bestie funkcjonują w growej rzeczywistości tuż obok pomagających graczom duchów, skorumpowanych polityków, cynicznych biznesmenów i dziwacznych najemników. A kim są tytułowi płatni zabójcy? Smithowie to różniący się uzbrojeniem, posiadający kilka unikalnych cech profesjonaliści, wśród których są chociażby wyposażony w rewolwer były złodziej Coyote, dawny zapaśnik Mask czy niewidomy chłopiec Con.

Rzut oka na screenshoty może sugerować, że dzieło Goichiego Sudy to klasyczne TPP w cell-shade’owej grafice z dużą dozą strzelania. Tutaj jednak nawet poruszanie się po planszach nie jest typowe, bo bohaterowie mogą biegać jedynie w przód lub tył. Zmianę kierunku wybiera się w określonych punktach, poprzez strzałkę symbolizującą ruch w daną stronę. Wrogowie sygnalizują swoją obecność dźwiękiem, z reguły psychopatycznym śmiechem, a by ich zauważyć trzeba przytrzymać L1. R1 przełącza akcję w tryb FPP i pozwala wymierzyć kilka celnych strzałów w nacierającego oponenta. Na papierze skomplikowane, w grze początkowo niewygodne, ale z czasem dobrze wpasowujące się w całą produkcję.

Od premiery Killer7 minęło w zeszłym roku dziesięć lat. Cell-shade’owa grafika nie pozwoliła się jej jednak zestarzeć. Pod względem mechaniki tytuł też jest odporny na upływ czasu, bo to nie prowadzący graczy za rączkę interaktywny film akcji, a mająca swoje zasady, zmuszająca do wysiłku intelektualnego i testów zręczności oraz celności produkcja od kreatywnych mistrzów z Japonii. Oczywiście część rozwiązań dzisiaj mierzi jeszcze bardziej niż przed laty, bo ewolucja gier poszła w stronę ułatwiania wszystkiego, zwiększania wygody i komfortu nabywców. Żmudne przełączanie się pomiędzy bohaterami czy przywracanie ich do życia może więc drażnić. Respawnowanie wrogów też potrafi zdenerwować, a zagadki wymagające tworzenia notatek na papierze wkurzać. To jednak po części urok tej gry, która już w 2005 rok nic nie robiła sobie z ówczesnych standardów i najpopularniejszych rozwiązań.

I jeszcze te pojawiające się z zaskoczenia wstawki anime. I kontrowersyjne tematy, jak seks, korupcja i śmierć. Wiele jest elementów, które nadają Killer7 charakteru.

Killer7 jest przygodą unikalną, skomplikowaną, geniuszem wizjonerstwa ludzi o niebywałej wyobraźni. Nieliczni będą jednak w stanie ją docenić. Ja sprostałem wyzwaniu i otrzymałem w zamian historię, o której później czytałem jeszcze w internecie godzinami, analizując spojrzenia różnych osób na konkretne wątki i postacie. Podobnież najlepsze tytuły mają zakończenia, po których człowiek w szoku i milczeniu obserwuje napisy końcowe. Przeżyłem to przy Killer7. Innej noty niż 90 wystawić więc nie mogę.

Brucevsky
25 maja 2016 - 21:59