Szybka recenzja szybkiej gry o szybkim jeżu. - Montinek - 11 czerwca 2016

Szybka recenzja szybkiej gry o szybkim jeżu.

Montinek ocenia: Sonic Adventure 2
65

Czy to błyskawica? Czy to odrzutowiec? (Czy to najbardziej oklepany wstęp, jaki mogłem wybrać?) Nie! To Sonic, jedyny w swoim rodzaju ponaddźwiękowy jeż, który… Chyba złapał zadyszkę. Czy może raczej wypluwa płuca od dobrych kilku lat*, z wybitnym nasileniem dolegliwości po ostatnim Sonic Boom. Jeśli ktoś nie śledził recenzji: po premierze było takie BOOM, że nawet najzagorzalsi fani jeża chyba nie chcieli szukać resztek grywalności w leju po wybuchu. Ale mniejsza z tym. Wokół Sonika krążyłem myślami z tego powodu, że liczyłem na zapowiedź nowego tytułu z serii na E3. Jako że SEGA zrobiła to, co robi najlepiej – czyli mnie rozczarowała i nie pokazała nic – postanowiłem zagrać w coś z czasów, kiedy jeszcze mieli własną konsolę, żeby klepać na nią Soniki. I tym sposobem na mój dysk zawitało Sonic Adventure 2.

W pamięci miałem cały czas pierwsze SA. Grę, którą ogrywałem jeszcze na moim pierwszym komputerze, a to było spokojnie ponad dekadę temu. Adventure 2 to bezpośredni sequel, dziedziczący mechanikę, grafikę** i prawdopodobnie 90% genomu oryginału - czyli w pewnym sensie mogłem się poczuć, jakbym wracał do jedynki, jednej z moich gier dzieciństwa. Nadciągała nieubłagana konfrontacja wspomnień z brutalną rzeczywistością.

Odpalam grę, lekko zaniepokojony… A tu niespodzianka, w ciągu pierwszych minut bawię się świetnie! Pierwszy poziom, najbardziej rozpoznawalny z całej gry. Pochyłe ulice ewidentnie stylizowane na San Francisco. Sonic spada na asfalt na kawałku blachy, którym szoruje przez dobre kilka przecznic, demolując po drodze samochody i robiąc tricki jak na snowboardzie. W końcu zeskakuje z dechy, nie zwalniając zjeżdża po poręczach, ucieka przed wielkimi ciężarówkami, biega po ścianach budynków, ogółem szaleństwo. Tempo momentami urywa łeb, w tle przygrywa jakiś lekki rock***. W oku kręci mi się łezka – to pachnie tymi latami 90., gdzie w grze wszystko musiało być fajne. Musiało być cool. Że z perspektywy czasu wygląda trochę kiczowato? Jestem w stanie to przeboleć.

Gotta go fast!
(Wybaczcie, ale gdzie jest Sonic, tam musi być ten cytat. Nie ja ustalałem tę zasadę.)

Widzicie jednak nie tak ekscytującą ocenę wyżej, więc zapewne zastanawiacie się, co zburzyło tę sielankę. Poziomy, w których kierujemy niebieskim jeżem są świetnie zaprojektowane, posiadają sporo alternatywnych ścieżek i aż się proszą o wielokrotne przechodzenie celem żyłowania wyników i czasów – nie są jednak jedynymi poziomami, jakie zawiera gra. Autorzy, żeby kontynuować zapoczątkowaną w oryginale tradycję udostępniania graczom wielu postaci, każą nam grać też kompanami Sonika: dwuogoniastym liskiem Tailsem i, eeeee, kolczatką australijską (kto wymyśla twórcom gier te zwierzaki?) Knucklesem. Poziomy Knucklesa są zabawą w polowanie na skarby. Na danej arenie mamy kilkanaście wskazówek, gdzie szukać potrzebnych nam świecidełek, ponadto dysponujemy radarem działającym na zasadzie „ciepło-zimno”. Nawet to strawne, lecz tylko w małych ilościach. Ale to nic, jest przecież jeszcze Tails, który w swoich levelach zawsze siedzi w kroczącym mechu i częstuje towarzystwo rakietami. Maszyna zagłady, rakiety, wybuchy, przecież to musi być dobre! – pomyślicie naiwnie. Otóż nie. Mechanika tych sekwencji opiera się na tym, że trzymając przycisk odpowiedzialny za strzał namierzamy wrogów laserem, a puszczając go posyłamy rakiety. Wrogowie nawet nie za bardzo wiedzą, jak nam zagrozić, więc pokornie godzą się z losem tarczy do strzelania. I tak sobie cały czas na tym padzie przyciskamy. I puszczamy. I przyciskamy. I puszczamy. I SONIC, BŁAGAM, WRACAJ ZE SWOIMI POZIOMAMI.

♫ ♬What does the fox say?♫♬
 "Hold B button to target enemies and release it to fire missiles!"

Prosta matematyka podpowiada mi, że to stosunek 2:1 dla nudnych elementów gry. Rachunek staje się trochę trudniejszy, jeśli weźmiemy pod uwagę obecność drugiej, „złej”, kampanii, w której oddana jest nam pod kontrolę trójka antybohaterów. Każdy z nich jest odpowiednikiem jednej z pozytywnych postaci. Tym samym oczywiście najwięcej radochy przynosi sterowanie jeżem Shadowem, a reszta nudziarzy… Cóż, stara się, bo wprowadzają oni urozmaicenia do poznanych już schematów rozgrywki Tailsem i Knucklesem. Niestety, to wciąż nie wystarcza, żeby nie krzywić się na widok ładowania kolejnej planszy z szukaniem skarbów lub bieganiem w mechu.

Problem Adventure 2 jest też taki, że jest całkiem nieźle napakowane błędami – zarówno programistycznymi, jak i projektowymi. Co gorsza, większość z nich ma to do siebie, że prowadzi do tanich zgonów, głównie w postaci upadku w przepaść. A żeby Wam oddać skalę tego zagrożenia: bezdenna otchłań wokół ścieżki dla gracza to nieodłączny element blisko 90% poziomów.

Ach, dylematy. Na drugim torze do zebrania jest dodatkowe życie, ale przy próbie przeskoczenia jest 50% szans, że Shadow, miast na szynę, rzuci się w chmury. Jak żyć?

Pozwolę sobie naświetlić chociaż część problemu. Nasze jeże przykładowo dysponują automatycznie namierzającym bliskiego wroga atakiem, który można stosować również jako zwykły dash (przykro mi, ale nie znam dobrego odpowiednika w polskim). Tyle że bardzo często autonamierzanie zawodzi, mimo bycia ewidentnie w zasięgu ataku, dzięki czemu Sonic przelatuje obok wroga i z pieśnią na ustach frunie w przepaść. Inny przykład: sztuczka, która polega na błyskawicznym podążaniu szlakiem pierścieni, które bohater zbiera, działa tylko tam, gdzie autorzy sobie zaplanowali, że gracz powinien tego użyć. W przypadku pierścionków ułożonych choć trochę inaczej, użycie tego triku kończy się wystrzeleniem jeża w dość losowym kierunku i… Lotem w przepaść, oczywiście. A to tylko wierzchołek góry lodowej, gdzie każdy kolejny bug każe Sonikowi żałować, że urodził się jeżem, a nie ptakiem.

A skoro już kopiemy biedne Adventure 2 za co tylko się da, pozwolę sobie jeszcze poznęcać się nad fabułą. Nigdy bym nie oczekiwał od gry pokroju Sonika jakiejkolwiek dobrej historii, jakiś prosty pretekst do biegania w zupełności by wystarczył. Ale nieee, twórcy chcieli zrobić z tego skomplikowaną i hollywoodzką intrygę, mimo że nie powinni. Efekt? Scenki tak pretensjonalne i głupie, tak pełne wrzucania filmowych klisz na ślepo, że spokojnie przekraczają granicę, gdzie coś jest tak słabe, że aż śmieszne i z wielką prędkością zbliżają się do kolejnej granicy, gdzie już nawet na śmiech nikt nie ma siły. O voice-actingu na poziomie przedstawienia szkolnego nawet nie wspomnę.

No i pędzimy ku podsumowaniu.

Jakim cudem zatem byłem w stanie się dobrze przy tym bawić? Jakby to powiedzieć… To po prostu Sonic. Jest coś przyciągającego w pokonywaniu dziesiątek pętli z chorą prędkością, wyuczaniu się skrótów i opanowywaniu do perfekcji tras. Równocześnie, jak wspomniałem na początku, ta gra potrafi być po prostu fajna – gdzie indziej można szorować butami po linach mostu Golden Gate, biegać po ścianach wieżowców w dół, czy skakać między platformami wiertniczymi na morzu, kiedy wokół fruwają myśliwce? Plus muzyka, jak zwykle, potrafi być naprawdę dobra (pewnie nie wiecie, ale jest taka zależność, że choćby nie wiem jak kiepska była gra z Sonikiem, to soundtrack jest z reguły co najmniej niezły). Dlatego, mimo że obiektywnie rzecz biorąc ponad 2/3 całej gry jest słabe albo przeciętne, jestem nawet skłonny zostawić SA2 na dysku i od czasu do czasu do niego wracać. Gdyby tak gra się składała wyłącznie z sekwencji bieganych, to, panie i panowie, ocena poszybowałaby pod niebiosa.

P.S. Gra dysponuje też split-screenem dla dwóch graczy, dzięki czemu można się ścigać ze znajomym jeżami, jeśli znudziło Wam się ściganie samochodami, jak robią to normalni ludzie. Oprócz tego jest również możliwość hodowania stworków w  stylu Tamagotchi, w ramach przerw od "normalego" grania. Obydwie opcje może i były zabawne w momencie premiery gry na Dreamcasta w 2001, ale nie wierzę, że ktoś będzie skory poświęcać im czas dzisiaj. Z tego powodu ja nie poświęciłem im miejsca w recenzji, a wspominam tutaj z dziennikarskiego obowiązku.

* Pozwoliłem sobie na lekkie wyolbrzymienie. Tak naprawdę na przestrzeni ostatniej dekady, oprócz spektakularnych porażek, było też kilka lepszych gier z jeżem: słyszałem, że Sonic: Lost World, choć nie wybitny, trzymał poziom; podobnie Sonic Colors na Wii, a wydany kilka lat temu Sonic Generations (grałem) to perełka, która pokazuje, jak wielki potencjał wciąż drzemie w tej marce. Dziwne tylko, że po ciepłym przyjęciu Generations zespół Sonic Team nie kontynuował passy, a pozwolił innym developerom stworzyć wspomniane cudo pod nazwą Sonic Boom.

** Niekoniecznie w wersji ogrywanej przeze mnie – na PC Steam oferuje Sonic Adventure 2: Battle, które było portem oryginału na GameCube’a, wzbogaconym o lepsze tekstury, możliwe, że trochę lepsze modele postaci i parę innych bajerów. No i rozdziałka 1080p na komputerze robi swoje.

*** Klikać mi te odnośniki, dla dobrej muzyki.

Ilustracje pożyczone ze stron:
emuparadise.net
myadmin.gamesrocket.com
www.sonicretro.org
store.steampowered.com


Montinek
11 czerwca 2016 - 19:19