Strzelisty, futurystyczny budynek. Każda ze ścian przeszklona, całość błyszczy się na pół miasta, będąc świadectwem pracy czyściciela szyb, niezmordowanego pana Wandera – w przeszłości również wspinał się na kolosy (tyle że nie betonowe), więc można rzec, że pozostał w swoim fachu. Zostawmy go jednak w spokoju i spójrzmy w dół. Mamy sam środek dnia pracy, niemniej ze względu na nieznośny upał każdy, łącznie z ochroną, szuka okazji do migania się od swoich obowiązków. Nagle na teren firmy luzackim krokiem wchodzi metaliczna postać. Ameratsu, niedawno zatrudniony pies stróżujący – a właściwie to stróżująca suczka – na chwilę się ożywia, mierzy gościa nieufnym wzrokiem, jednak szybko traci zainteresowanie i wraca do cienia. Nasz tajemniczy jegomość odpala papierosa i, wbrew wszelkim manierom, wkracza w obłokach dymu do klimatyzowanego biurowca.
Yyyyrm… Dzień dobry? To tutaj? Pani z administracji mnie tu skierowała i ten…
Dzień dobry, owszem, to tutaj. Witamy w BZ BOGDAN*. Ja nazywam się Monteskiusz i od niedawna odpowiadam za ten dział naszej firmy. Na początek, niech pan powie parę słów o sobie. I zgasi tego peta, jeśli łaska.
Nie można palić? Jeeezu. No dobrze, niech będzie. Nazywam się Sam Gideon no i, hmm, przeszło trzydzieści sześć lat stąpam po tym łez padole. Dotąd pracowałem w służbie Stanów Zjednoczonych w DARPA. Kojarzy pan, to ta rządowa agencja, zajmująca się projektowaniem najlepszych gadżetów dla żołnierzy wujka Sama.
Tak, oczywiście, że kojarzę. Rozumiem, że to stamtąd ma pan ten elegancki kombinezon?
Dokładnie, razem z takim jednym profesorem go skonstruowaliśmy. Znaczy on skonstruował, a ja ćmiłem papierosy i testowałem gotowca.
A co ten strój potrafi, jeśli mogę spytać? Poza ochroną przed kulami, bo to chyba standard.
Ogółem tak z tym profesorem kombinowaliśmy, żeby trochę zrewolucjonizować współczesne pole walki. Bo widzi pan, niby żyjemy w zaawansowanych czasach, połowę armii stanowią samobieżne roboty ze spluwami, w ramach wsparcia mamy arachnoidalne i humanoidalne mechy, a i tak wszyscy okopują się za osłonami i prowadzą wojenkę pozycyjną, jak za cholernej pierwszej wojny światowej. Cover system, tak nazywali tę strategię w naszym sztabie. My postanowiliśmy, że czas to zmienić i przywrócić stary, dobry Blitzkrieg – uderzyć we wroga zanim ten zorientuje się, co do niego leci – więc doczepiliśmy do kolan i na plecach naszego kombinezonu silniki odrzutowe.
Przepraszam, co?
Odrzutowe. Silniki. Takie że wie pan, po odpaleniu w dwie sekundy do setki i kręgosłup złamany w połowie. Na początku, jak je testowałem, używałem ich tylko do robienia szybkich uskoków na boki, ale szybko wpadłem na pomysł, żeby je odpalić podczas ślizgania się na kolanach, jak gwiazda rocka na koniec solówki. I to był strzał w dziesiątkę! Jak robiliśmy sparingi z chłopakami z woja, to nie mieli pojęcia, co się dzieje, ślizgałem się za ich plecy, zanim zdążyli się wychylić zza osłony. Tylko okazało się, że sam momentami nie nadążam za tym, co się dzieje, więc wmontowaliśmy jeszcze system wyostrzania percepcji. Taki jakby bullet time, żeby nie używać nomenklatury jajogłowych. Kombinezon zwalnia czas automatycznie, kiedy tylko użytkownik zaczyna się w nim ślizgać, robić unik, lub kiedy coś go grzmotnie tak mocno, że zaledwie jedna zabłąkana kula dzieli go od śmierci.
Interesujące. Hmm. To w sumie mogłoby nam się przydać… No ale taki strój musi pobierać ogromne ilości prądu. A wie pan, u nas korki wywala, jak jednocześnie chodzi pralka, toster i ktoś nieopatrznie spróbuje odpalić pasjansa na komputerze, więc nie wiem, czy po zatrudnieniu pana…
Spokojna głowa, panie Monteskiuszu. Kombinezon ma swój własny rdzeń, który generuje energię dosłownie z powietrza – czy tam z jakichś fal, cholera go wie – i jedyne, o co muszę się martwić, to żeby go nie przegrzać, bo zarówno silniki, jak i włączanie bullet time’a podnoszą temperaturę całego mechanizmu. Po przegrzaniu po prostu potrzebuję chwili, żeby wszystko wróciło do normalnej temperatury, więc zagrożenia nie ma. Budynku nie wysadzę… Raczej.
No dobrze, przyjmijmy, że panu wierzę. Przejdźmy może do zasadniczej części rozmowy: walczył pan gdzieś? Większość naszych pracowników ma jakieś doświadczenie bojowe, więc nie chciałbym, żeby pan odstawał od reszty. Niekoniecznie nam to potrzebne teraz, ale kto wie, jak wybuchnie wojna, to może się przebranżowimy.
A i owszem. Był taki incydent na orbitalnej kolonii, takiej ogromnej stacji kosmicznej USA. Została ona zaatakowana przez siły jakichś rewolucjonistów z Rosji. Technologia w tej placówce umożliwiała niszczenie całych miast, z czego najeźdźcy skrupulatnie zaczęli korzystać. San Francisco usmażyli jak frytki w maku. Wobec takiego zagrożenia Ameryka wysłała pakiet demokracji pod postacią kilku plutonów żołnierzy i właśnie mnie, żebyśmy zrobili porządek z Rosjanami. Ci ruscy, swoją drogą, to dziwni goście byli, prawie same (oczywiście czerwone) roboty, którym dowodził taki łysy Vladimir w obcisłym kombinezonie, z elektronicznymi wszczepami w ciele... NO NIECH PAN TAK NA MNIE NIE PATRZY. Naprawdę tak było! Czułem się jak w jakimś żałośnie kiepskim anime, ale co zrobić, płacili, to strzelałem.
I jak panu się podobała walka?
Szczerze? Genialna, robota życia. Nigdy bym nie pomyślał, że można w tak zawrotnym tempie działać na polu bitwy. Z silnikami odrzutowymi mogłem czesać niewiarygodne akcje, jak ślizg pod nogami mecha z jednoczesnym zaliczaniem kilku headshotów, uskoki milimetry przed rakietami z jednoczesnym pruciem ołowiem, zaskakiwanie całych grup przeciwników nagłą zmianą pozycji… Poezja, każdy powinien tego spróbować przynajmniej raz w życiu. Na dodatek z licznych karabinów, które miałem okazję wypróbować, większość pluła ogniem równie szybko, jak ja fruwałem między osłonami. Prawie nie było wolnej chwili, żeby zapalić papierosa. Jedyne, czego żałuję, to że kombinezon tak szybko się przegrzewał, nie pozwalając mi w pełni rozwinąć skrzydeł. A już absolutnie karygodnym było, że przyłożenie jakiemuś robotowi z pięści od razu zjadało cały „zapas chłodu”. Takie wypłacenie sierpowego lub kopniaka wyglądało przemocarnie, musi mi pan wierzyć, kładło niektórych na raz. Niestety, szybko mi się tego odechciało, jako że pozostawiało mnie praktycznie bezbronnego w samym środku zawieruchy. Bez dopalacza nie sposób było uciec przed ostrzałem. Nie narzekam, bo i tak bawiłem się przecudownie, tylko zwracam uwagę na drobne niedogodności. Poza tym, kto by pamiętał o tych drobnostkach, kiedy dookoła zawsze strzelało co najmniej kilkunastu wrogów naraz, eksplozje trzęsły posadami stacji, a ilość trupów po obu stronach szła w setki?
Imponujące. Ma pan może jakieś materiały z tej operacji? Z chęcią rzuciłbym na to okiem.
Ależ oczywiście. Wie pan co, mam tutaj nawet nagranie, jak się pojedynkowałem z takim wielkim bydlakiem, Argus chyba na niego wołali. Mój ziomek ze składu kręcił, biegał za mną z kamerą przez całą walkę. Dobry chłopak, aż żal, że mu potem jakiś robot urżnął nogi.
Nie, żebym się przechwalał, ale potem walczyłem nawet z dwoma takimi na raz. Sporo krwi mi też napsuło takie małe paskudztwo, które potrafiło ze złomu stworzyć wokół siebie wielki szkielet, z którym musiałem się siłować. A starcia z androidem, który modyfikował swoje ciało jak koleś z Terminatora 2 nie zapomnę, kontrowanie jego ciosów własnymi pięściami i kilogramy łusek walające się pod nogami, ach… Czego by nie mówić o tych ruskich, wśród mięcha armatniego potrafili rzucić do walki całkiem niezłych skurczybyków. Powiedziałbym, że momentami wręcz wyczekiwałem kolejnej takiej konfrontacji.
Ładnie, ładnie. Masz ikrę w sobie, a tego tutaj potrzebujemy, Sam. Bo pozwolisz, że zacznę się zwracać do Ciebie po imieniu. Chyba widzę dla Ciebie przyszłość w naszej firmie. To już półmetek naszej rozmowy, więc…
Chwila, chwila, panie Monteskiuszu…
Cóż takiego?
Chciałbym tylko, jeśli mogę, zapytać o parę spraw związanych z estetyką tutejszego miejsca pracy.
No… Dobrze, ale dlaczego?
Bo widzi pan, ja jestem już na tym punkcie lekko skrzywiony. Najpierw w DARPA, potem na tej stacji kosmicznej miałem do czynienia z całą tą futurystyczną zabudową i niby wszystko fajnie, sterylna biel oraz szarość, wszędzie elegancko ułożone kabelki, rozbłyski i światełka, lecz ani krzty w tym ducha. Nie jestem wybitnie wrażliwym na sztukę człowiekiem, lecz nawet ja poczułem się przygnębiony pośród tych wszystkich wypranych z koloru ścian. Wszystko wyglądało identycznie. Jakbyście mnie wyrwali z pierwszej misji i rzucili pod sam koniec walk z ruskimi, kilkadziesiąt kilometrów dalej na podobno zróżnicowanej stacji, nie zauważyłbym żadnej różnicy. Słyszałem, że za styl tego wszystkiego odpowiadali japońscy projektanci, ale wierzyć mi się nie chce. Przecież japońszczyzna to bijące po oczach barwy i motywy ze snu maniaka! Ja potrzebuję odmiany! Więc się pytam, czy znajdę tutaj coś więcej ponad szare ściany i biały sufit? Bo z zewnątrz to wasz budynek też trochę straszy tym sterylnym futuryzmem...
Bez obaw, jesteśmy w stanie zagwarantować odpowiednie środowisko dla każdego pracownika. Ogarniemy Ci jakiś elegancki, barwny gabinet przy palarni…
CHRYSTE, DZIĘKI!
… A i możemy załatwić jakieś niedrogie głośniki z muzyką wedle gustu.
Ooo tak, tego mi potrzeba. Muzyka, którą DARPA wgrała mi do headsetu w kombinezonie jest równie nijaka, jak wystrój ich wnętrz. Gatunek dobrali dobry, bo uderzyli w elektryczne nuty, ale niestety na tym dobre się skończyło. Wyszła im z tego monotonna siekanina, która zlewa się odgłosami wybuchów i wystrzałów. A ja podczas mojej misji potrzebowałem jakiegoś dobrego basu, chwytliwego beatu, no ogółem mocnego pierdoln…
Sam, stój, nie. Nie wolno nam tutaj przeklinać. Przykro mi.
Litości! Ech. No mniejsza. W każdym razie widziałem niedawno takiego gościa, pracował w Scalebound czy czymś takim, młody chłopak ze smokiem u boku. U niego ze słuchawek leciał zremisowany kawałek z ostatniego albumu Prodigy. To się nazywa soundtrack!
Hmm. Zaczynam dostrzegać, dlaczego poprzednia praca nie była idealna.
Taaa, nijakość zabija. I wie pan, chciałem też, żeby ludzie trochę o nas – w sensie o mnie i o tym DARPA – trochę więcej słyszeli, ale jak na rządową agencję przystało, marketingu raczej za dużo nie mieliśmy. A największym problemem było to, że nasze projekty i operacje, choć moim zdaniem doskonałe, mało kogo satysfakcjonowały. Przykładowo ta akcja z odbijaniem stacji kosmicznej – zajęło to niecałe pięć godzin. Pomyślałby pan, że skoro chodziło o bezpieczeństwo narodowe, to tak szybkie działanie będzie docenione. Gdzie tam! Wszyscy mieli pretensje do nas, że poszło na to tyle pieniędzy, a „spektakl” okazał się króciutki. Kurde, żołnierze tam ginęli, miejcie trochę pomyślunku!
Spokojnie, Sam. U nas coś takiego byłoby nie do pomyślenia. W naszej firmie każdy wkład zostaje doceniony. Przemyślałem już wszystko, co powiedziałeś i mam do ciebie jeszcze jedno pytanko. Jeśli zobaczyłbyś brud na podłodze, to co byś zrobił?
Eee… To… To jest pewnie jedno z tych pytań na kreatywność w rozmowach o pracę, tak? Hm. Nie będę oryginalny, najpewniej taki brud bym starł.
Bardzo dobrze! Witamy na pokładzie, Samie Gideonie! Od jutra będziesz śmigał na kolanach po korytarzach biurowca i polerował podłogi, a z twoimi umiejętnościami powinieneś być w stanie wyczyścić wszystkie piętra w mgnieniu oka. Oficjalnie przyznaję Ci stanowisko Młodszego Menadżera ds. Konserwacji Powierzchni Płaskich.
To żart?
A czy wyglądam, jakbym żartował?
A-ale co to w ogóle ma znaczyć? Co ma znaczyć ten młodszy menadżer? Dlaczego młodszy?
Żebyś miał motywację piąć się po lepsze stanowisko, jakim jest Starszy Menadżer ds. Konserwacji Powierzchni Płaskich.
Ale ja… To trochę uwłaczające.
Nie narzekaj, każdy tu startuje z niskich szczebli. Taka Bayonetta na początku pracowała u mnie jako sekretarka, a teraz? Spójrz na nią. Podpisała umowę z Nintendo i zajmuje się kasowymi projektami, dostała sequel, a potem jeszcze gościnnie występowała w Smash Bros. Trzymaj się nas, a zajdziesz daleko.
No w porządku.
W takim razie deal?
Deal.
<<<MĘSKI UŚCISK DŁONI>>>
*BZ BOGDAN – Biuro Zatrudniania Bohaterów Od Gier Dobrych Acz Niedocenionych
Ważna uwaga – Vanquish był wyprodukowany przez Platinum Games. Tych japońskich wariatów od Bayonetty, którzy ostatnio rozmieniają się na drobne, klepiąc na boku zaledwie poprawne lub słabe gry na licencji dla Activision. Tak tylko o tym wspominam, żeby uzupełnić niekoniecznie wyczerpującą treść recenzji.
Dla tych zaś, którzy mimo wszystko oczekiwaliby trochę konkretniejszej oceny gry:
Na plus:
+ Genialna mechanika poruszania się – ślizgi, uniki i załączający się przy tym bullet time
+ Zawrotne tempo rozgrywki
+ Bardzo dobre starcia z bossami (czego się dziwić, w końcu to Platinum Games)
Na minus:
- Czas gry (5h? Naprawdę?)
- Bezpłciowa oprawa
- Można by trochę doszlifować możliwości kombinezonu, walka wręcz jest potraktowana po macoszemu
- Fabularnie Vanquish to dno i dwa metry mułu
Ilustracje pożyczone ze stron:
platinumgames.com
gamespot.com
gamesknit.com
technobuffalo.com
pixlbit.com