Andriej Diakow "Do światła" - Uniwersum Metro 2033
O sensie inwestowania w PC natchniony wymaganiami Wiedźmina 3
"Podatek od Google" właśnie wchodzi w życie w Hiszpanii.
O dziwnym pomyśle z Kickstartera związanym z ludzką krwią.
Ubisoftu metoda na piratów, a brawa dla 11 bit studios
Interstellar? Po prostu genialne!
Temat chyba najbardziej uniwersalny z tych, jakie można sobie wyobrazić – gra idealna. W końcu każdy z nas, grających, niezależnie od stopnia zaangażowania, zdążył przebrnąć przez tytuły, które miały w sobie ten unikalny pierwiastek sprawiający, że gra, choć mogła być oparta na utartych schematach, była w danym aspekcie wyjątkowa. W pewnym momencie też każdy z nas z pewnością wyobraził sobie grę będącą uosobieniem tego, co nazwać można grą idealną, a która zawierałaby w sobie wszystkie te cechy, które w innych grach przypadły nam do gustu. Wygląda na to, że coś podobnego zbliża się do mnie z pomocą Kickstartera.
W zajmującej się moddingiem społeczności drzemie niewyobrażalna siła. Wielkie koncerny, biorąc przykłady często z małych twórców gier niezależnych, coraz częściej idą tą lepszą dla pecetowców drogą. Oferują oni bowiem funkcjonalności, które pozwalają dodawać własny content do wydanej gry. A wszyscy dobrze wiedzą, że niejednokrotnie to modyfikacja ratowała słabo wypadający tytuł. Czasami też bywa tak, że coś zostaje społeczności komputerów stacjonarnych odebrane, a ci z kolei nie potrafią tego puścić płazem i biorą sprawy w swoje ręce.
Kiedyś firmy produkujące sprzęt komputerowy miały zdecydowanie łatwiej. Pamiętam czasy, kiedy miało się po 16MB RAMu i człowiek miał wrażenie, że jest to wartość niebotyczna. Twórcy sprzętu, który umieszczano w obudowach naszych komputerów stacjonarnych, przez ostatnie paręnaście lat mogli prześcigać się na najoczywistszej ścieżce rozwoju – wydajności i pojemności. Cały czas bowiem pojawiało się zapotrzebowanie na większą pojemność dysku, szybszy procesor czy większą ilość pamięci RAM na pokładzie naszego składaka. Obecnie przedsiębiorstwa próbują jednak szukać nisz, na polu których będą mogły się wykazać, a potem z udziałem sztabu marketingowców będą próbować wmówić nam, że ów rejon niszą nie jest, jest natomiast czymś w naszym życiu niezbędnym. Tak, według mnie, jest trochę ze smartfonami, tak jest z tabletami, tak jest często z komputerami all-in-one. Nie twierdzę, że nie są one w jakiejś dziedzinie bardziej od zwykłego sprzętu przydatne, jednak z pewnością w wielu dziedzinach się one nie sprawdzają, a mimo to firmy usiłują wcisnąć nam kit, że bez tego tracimy wiele. A jak jest z pomysłem od firmy Razor – Projektem Christine?
Ucichł chwilowo zgiełk wokół Steam Machine. Gdy Valve ogłosiło swój pomysł jakiś czas temu, wielu – a w tym i ja – przyjęło go z zadowoleniem i zaciekawieniem, bowiem zapowiadało się na to, że wypełni to lukę pomiędzy światem konsol a światem komputerów stacjonarnych. Dzieło właściciela platformy Steam mogło by stać się pomostem pomiędzy dwiema zwaśnionymi stronami growego społeczeństwa, w którym jedna strona obstaje za wyższością komputerów osobistych z racji ich wielozadaniowości (w sensie, że nie służą tylko do grania), natomiast ci drudzy twardo bronili swoich racji co do uznawanej przez nich myśli przewodniej, że nie ma gier bez pada i uogólnionej, uniwersalnej specyfikacji sprzętowej pozwalającej usunąć obawy dotyczące możliwości takiej, że kupiona gra może najzwyczajniej w świecie się nie uruchomić. Czy Steam Machine nie jest jednak oznaką pewnego syndromu, którym naznaczane są kolejne pokolenia graczy?
Nie mam w zwyczaju recenzować filmów. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że to nawet dobrze, że nie imam się takiego zajęcia. Na pewno szczędzę w ten sposób wielu fanatykom naruszania ich nadumanego ego typu: „widać, że koleś się nie zna, nie to co ja!”. Jestem bowiem tylko biernym naczyniem, które bardzo rzadko wystawia się na działanie kinowej sali i które niezwykle rzadko chce chłonąć starannie wyreżyserowany obraz przygotowany z użyciem wielkich nakładów finansowych tylko po to, by zdobyć jeszcze większe finansowe środki, które mogą być potem przeznaczane na bankiety, szybkie samochody i ogólnie pojętą rozpustę, której pewnie chętnie bym się poddał gdybym tylko mógł. Zapraszam więc na krótką ocenę filmu „Hobbit: Pustkowie Smauga” i zapewniam przy tym, ze zaoferuję Wam co najwyżej causalową recenzję, a raczej jej mini formę. Świetna opcja dla tych, którzy chcą się po prostu dowiedzieć, czy warto się za to brać.
Rozpoczął się rok 2014 i mam wrażenie, że sytuacja nie zmieniła się w żaden sposób, no może poza czwórką na 4. miejscu zamiast trójki. Końcówka roku to zawsze idealna okazja do tego, aby każdy z nas, piszący blogi na gameplay.pl, mógł podsumować minione 365 dni w ramach różnych kategorii, filmowych czy growych. Na to też może przyjdzie czas, bo chciałem specjalnie poczekać do oficjalnego upłynięcia roku 2013, aby na spokojnie zestawić w mojej głowie wszystkie minione sukcesy i porażki, niemniej jednak są też kategorie, które często bywają pomijane, a o których też powinno być głośno. Jedną z nich są modyfikacje do gier.