Czytając książkę Metro 2033, prekursora całego Uniwersum, które liczy obecnie 52 książki*, zastanawiałem się, czy często poruszany przez mieszkańców metra wątek dotyczący prawdopodobnego istnienia innych ośrodków ludzkości, która jakoś przetrwała nuklearny kataklizm, zostanie kiedykolwiek rozwinięty. Metro 2034 do końca sprawy nie rozwiązało, jednak z czasem stało się jasne, że na dwóch dziełach się nie skończy. Strzałem w dziesiątkę było utworzenie całego Uniwersum Metro 2033, w ramach którego pod wspólnym sztandarem jednej historii publikować swoje książki mogli różni autorzy, z lepszym bądź gorszym skutkiem dla całego świata z książki. Dziś krótkiemu prześwietleniu poddam książkę „Do światła” Andrieja Diakowa, w której przeniesiemy się do petersburskiego metra.
Z wypiekami na twarzy od dawien dawna Polacy wyczekują informacji o cudownym dziecku z kraju nad Wisłą, które to jako jedno z niewielu dzieł spod ręki polskiego cyfrowego rzemieślnika może mieć szansę odnieść (ponownie) światowy sukces. Nic więc dziwnego, że każda kolejna garść informacji trawiona jest w zastraszająco szybkim tempie, czego efektem są potem dyskusje na szkolnych korytarzach, w komunikacji miejskiej czy też miejscach pracy, a tematem ich jest „miodność” i cudowność nowego Wiedźmina 3. Czar ten, jak się okazuje, prysł u znacznej ilości osób gdy tylko opublikowano oficjalne wymagania najnowszej produkcji CD Projekt RED…
Kiedyś Internet był symbolem całkowitej wolności, niezależności. Nie podlegał nikomu ani niczemu, a przy tym rządził się jedynie swoimi prawami niepisanymi, których obszar obowiązywania często ograniczał się do pewnej grupy, np. użytkowników forum. Pojęcie globalizacji było ówczesnemu Internetowi obce jak obecnie przeciętnemu użytkownikowi Facebooka obce jest pojęcie prywatności. Prawo działało w obrębie danego państwa, z czasem też coraz częściej mówiono o globalnym prawie, jak choćby tym, któremu podlega Polska za sprawą dołączenia do UE. Internet nadal pozostawał ostatnim bastionem walczącym na gruncie niezależności, co stwarzało okazje do otwierania działalności opartej na sieci i przynoszącej niemałe zyski (choć dochodziło do wielu nadużyć). Google jest chyba największym wygranym całej sytuacji, bo zajął sobie miejsce w prawie każdym aspekcie życia sieciowego. Ale teraz organy zarządzające państwami próbują za sprawą prawa dobrać się do Googla, bądź też do jego pieniędzy...
Niejednokrotnie zdarza Wam się, tak jak mi, przeglądać wszelkiego rodzaju sieciowy mętlik pełen niezrealizowanych pomysłów, chorych idei, czy odważnych planów, które z jakiegoś powodu nie weszły w życie? Mam nawet wrażenie, że głównie z porzuconych pomysłów i nieudanych prób ich wdrożeń składa się Internet, a tylko jego niewielka część może zaświadczyć swoim bytem o udanym wykorzystaniu potencjału drzemiącym w jakimś planie. Co do ostatnio odkrytego pomysłu z Kickstartera wielu ma bardzo ambiwalentne odczucia, bowiem naruszają one pewną sferę, co do której niewielu jest gotów uwierzyć, że tak powinno się robić. Bo jak można inaczej określić coś, co powiązać ma ludzką krew z graniem?
Podejść do zagadnienia piractwa może być parę. Kwestia ta, niezmienna od wielu lat, jest czymś tak naturalnym w sieci jak fakt, iż każdy choćby raz miał styczność z Google. Jednocześnie też nie ma na świecie człowieka, który mógłby wyskoczyć z wanny z okrzykiem „Eureka!” niosącym się po sąsiedztwie, by chwilę później móc obwieścić światu, że wymyślił sposób na tych, którym niekoniecznie w smak jest drobny wydatek na grę. Jak więc mogą twórcy, zarówno Ci duzi jak i mali, potraktować ów problem? Ubisoft i polskie 11 bit studios reprezentują skrajnie odmienne poglądy.
Zawsze na wstępie jakiejkolwiek recenzji filmu, który przypadkiem udało mi się obejrzeć, wspominam o tym, że żaden ze mnie koneser filmowej sztuki, a jedynie przeciętny zjadacz chleba, który od czasu do czasu wygospodaruje czas i pieniądze na wyjście do kina. Z racji tego, że sytuacja taka ma miejsce bardzo rzadko, każdy film starannie wybieram, żeby wyjść z kina zadowolonym w maksymalnie możliwym stopniu. Miałem wątpliwości, czy Interstellar sprosta temu arcy trudnemu zadaniu zadowolenia i zainteresowania mnie, ale… zadanie spełniło w stopniu większym, niż mogłem sobie wyobrazić!
Niedawno poruszałem temat problemu związanego z zapamiętywaniem dużej ilości haseł. Internet od wielu lat rozrasta się we wszystkich możliwych kierunkach, a to z kolei oznacza, że musimy tworzyć więcej kont i haseł do nich, które następnie musimy być w stanie zapamiętać. Skupmy się na chwilę na idei bezpiecznego funkcjonowania w sieci poznając nowe rozwiązanie, które być może przyczyni się do znacznego podniesienia komfortu bez znacznej utraty wysokiego poziomu bezpieczeństwa.
Jest na sali ktoś, kto nigdy nie miał do czynienia z jakąkolwiek odsłoną serii Grand Theft Auto od Rockstar Games? Nie znać GTA, to jak nigdy nie mieć komputera – tak mi się wydaje. Pewien fragment mojej młodości spędziłem w kafejkach internetowych, bowiem tylko tam GTA 2 była i funkcjonowała na tyle, że można było w nią grać. W ogóle każdy, kto posiadał wtedy Grand Theft Auto 2 był swego rodzaju „bogiem na dzielni”. A gdy wyszło GTA 3… No właśnie. Czym dla nas jest ta seria?
Trailer jest formą wideo, która często jest powodem tworzenia się przerośniętych oczekiwań graczy wobec gry, którą trailery te reklamują. Swój udział mają w tym oczywiście sami twórcy, którzy potrafią zgrabnie przekoloryzować materiał, bo kto w końcu spojrzy na denny zapis z np. wersji alfa, jeśli można podrzucić potencjalnym klientom pożywkę w postaci wyrenderowanych scen w taki sposób, aby ów przyszły nabywca pomyślał, że tak będzie wyglądać produkt finalny. Najnowszy zwiastun Call of Duty ma coś w sobie z tej anegdotki o przesadzie i nadziejach, niemniej jednak jest czymś, co warto zobaczyć i nad czym warto się na chwilę zatrzymać.
Alien: Isolation to nic innego, jak nowe, świeże spojrzenie na filmową klasykę sci-fi, w myśl której obcy stwór, bądź też cała rasa takich dziwadeł, zagraża w bezpośredni sposób ludzkości bądź jej konkretnym przedstawicielom, a my, odgrywający rolę głównego bohatera całego seansu, staramy się zaradzić zaistniałemu problemowi. Gra sama w sobie nie jest niczym nadzwyczajnym, a według wielu jest też tworem nie pozbawionym solidnej porcji bardzo ważnych w rozrachunku ogólnym wad, ja jednak postarałem się doszukać chociaż jednej zalety, która będzie na tyle silna, iż uznam, że w nowego Aliena zdecydowanie warto było zagrać.
Z roku na rok mamy coraz mniej czasu na własne rozrywki. Ot, takie życie, że każda kolejna wiosna, odciskająca piętno na naszej twarzy i podejściu do życia sprawia, że musimy stawić czoła z goła mniej przyjemnym sytuacjom aniżeli miało to miejsce jeszcze względnie niedawno. Dla tych, którzy weszli w pełną dorosłość, jest to rodzina, dom i praca, z kolei dla tych, którzy rozpoczęli swoje niezależne, samotne życie, jest to zdobycie niezbędnych umiejętności do funkcjonowania z dala od domu rodzinnego. Gdzie więc czas na gry? Czas może i się znajdzie, ale wybawieniem dla takich osób będą gry stosunkowo krótkie, o których dziś chcę trochę napisać.
Względnie niedawno zaczął się dla mnie już czwarty rok na studiach, a to nie mogło oznaczać niczego innego, jak chwilowego nadmiaru wolnego czasu. Każdy bowiem wie, że październik to niejako przedłużenie wakacyjnego okresu, a typowa orka zaczyna się dopiero od listopada. Musiałem więc głębiej rzucić się w świat seriali tak, aby nadrobić zaległości długością równe całym wakacjom, a do tego znaleźć dla siebie coś zupełnie nowego. Długo trwał rekonesans, który w ostatecznym rozrachunku okazał się bardzo udany. Wobec powyższego chciałem podzielić się z wami opinią na temat serialu Gotham, który wygrzebałem gdzieś przypadkiem, a który jest oczywiście nawiązaniem do całego uniwersum związanego z postacią Batmana.
Przemoc w grach to chleb powszedni. Największe hity powstały w oparciu o ideę niczym niezmąconej brutalności, dając graczom to, czego, jak się okazuje, chcą prawdopodobnie najbardziej, czyli możliwości zaspokojenia rządzy zabijania. I nie ma w tym nic złego czy też nadzwyczajnego, bowiem gry od zawsze były po to, by zabierać w nie grających ludzi do innego świata, dając szansę stać się na chwilę kimś innym, oderwać się od aktualnego stanu rzeczy i po prostu odreagować. Gliwickie, świeże studio postanowiło wyjść ze śmiałym projektem, o którym już teraz jest głośno za sprawą bezpardonowego pomysłu na grę opartego na brutalności i śmierci.
Seriale to najlepsza forma rozrywki dla mnie. Odpowiednio dawkowane, potrafią starczyć na bardzo długo, a rozwinięte wątki, których zakończenia nie poznajemy zaledwie chwilę po rozpoczęciu przygody z oglądaniem (co tyczy się filmów), potrafią wzbudzić w nas zdroworozsądkową ciekawość, która sprawia, że oczekiwanie 7 dniu na kolejny odcinek zdaje się być wiecznością. Jeszcze gorzej ma się sprawa, gdy musimy czekać na kolejny sezon, co zazwyczaj oznacza minimum półroczny odwyk od ulubionego serialu. Fani The Walking Dead z pewnością z uśmiechem na ustach wrócili w poniedziałki do domów, bowiem w ich zasięgu jest już pierwszy odcinek nowego, piątego sezonu – odcinek, który zwiastuje dobry bieg historii na najbliższe parę godzin przygody z żywymi trupami.
Z kolejnymi odsłonami FIFY jest tak, że żadna nie jest w stanie utrzymać się przy swoim „życiu” dłużej niż rok, bowiem producent ma taki plan wydawniczy, który uniemożliwia takiej grze istnienie, gdy na rynku dostępne jest nowsze wydanie, z zaktualizowanymi składami i odrobiną nowości, które choć niewiele wnoszą do samej gry, to jednak są na tyle kluczowe dla zainteresowanych futbolem, że zawsze my, fanatycy, sięgamy po najnowszą wersję. Tak też musiało być z FIFA 14, bowiem „piętnastka” jest już z nami od kilkunastu dni. Na pożegnanie więc z czternastym wydaniem gry od EA Sports chciałbym Wam opisać mój cel, którego realizacja zajęła mi równy rok.