Zamiast wyrzucać z klawiatury sporą ilość krótkich notek, postaram się pisać o tym, co się dzieje w branży w nieco bardziej skondensowanej formie. W premierowym odcinku nowego cyklu na tapecie Pokemony, Mortal Kombat, Marvel vs Capcom 3, wyciąganie pieniędzy od EA i coś jeszcze.
Z racji posiadania 3,5 letniego syna, raz na jakiś czas staram się wychodzić poza schemat praca-dom-spanie i w każdy weekend staram się zafundować młodemu jakąś atrakcję. Pierwsza wycieczka do kina na Myszkę Miki zakończyła się umiarkowanym sukcesem, druga nie doszła do skutku na 10min przed seansem przez humorki, ale mimo to uznałem, że czas się przełamać. Jedna z sieci kinowych w paśmie porannym oferowała tylko przygody lalki Barbie, druga w ogóle nie miała takich atrakcji, więc trzeba było się wykosztować na „normalną” produkcję. Wybór pomiędzy Rio a Hop był prosty: Rio było w 2D, co ostatnio jest rzadkością, a ptaszki są fajniejsze od zajączków.
Location Test to w świecie arcade nic innego, jak beta-testy. Zazwyczaj prawie finalna wersja gry jest wstawiana do kilku najbardziej znanych salonów gier w różnych częściach Japonii i ogrywana przez wszystkich. Developerzy zbierają masę uwag i sugestii, wracają do roboty i po jakimś czasie na rynku ląduje finalny produkt. Niekwestionowany lider tej branży, SEGA, o swoich location testach z reguły informuje ze sporym wyprzedzeniem – daty, miejsca i wszelkie inne informacje są dostępne na wyciągnięcie ręki. Namco jest bardziej tajemnicze i wyznaje undergroundową zasadę KMWTW(Kto Ma Wiedzieć Ten Wie). W tym przypadku nikt nic nie wiedział, ale i tak na sieć poszło mięsko. Smakowite mięsko...
Już po raz piąty studenci Politechniki Wrocławskiej z racji rozpoczęcia juwenaliów dali show na swoim terenie - akademikach. Potężny Indeksowany Wyświetlacz Oknowy to nic innego jak zamiana akademika w ekran i co by nie mówić, pomimo bardzo ograniczonej rozdzielczości i palety barw, wygląda świetnie. W tym roku projekt rusza w tournee po Polsce i polecam się wybrać, bo to jedna z tych rzeczy, które na żywo robią zdecydowanie większe wrażenie już na ekranie komputera. W rozwinięciu filmik, polecam.
Witam szanowni czytelnicy. Nazywam się Maciej Czerniawski, szerzej publiczności jestem znany jako shinek, i od dziś będę Was raczył swoimi spostrzeżeniami na temat gier i nie tylko. Możliwość pisania w tak zacnym gronie to dla mnie zaszczyt, ale dla tych z Was którzy jeszcze mnie nie znają krótkie streszczenie: 2 magazyny, kilka mniejszych i większych stron i portali o grach, 2 sklepy konsolowe. Tyle chwalenia/żalenia. Siedzę w tym po uszy i kropka.
Jest w świecie gier kilka takich serii, których fenomen dla przeciętnego gracza z europy może wydawać się co najmniej dziwny. Dynasty Warriors jest jedną z nich. Wyprodukowany przez japończyków slasher opowiadający historię Chin, gdzie w każdej misji bohater zabija tysiące przeciwników, a całość da się przejść klepiąc tylko jeden przycisk nie łapie się do definicji "normalna gra". O dziwo sprzedaż serii poza Japonią ma się względnie nieźle. Czy siódma(a właściwie szósta) część serii, nie licząc spinoffów, zaliczyła progres godny konsol obecnej generacji?
Będąc młodym szczylem strasznie cierpiałem na syndrom „musisztomiecia” – chłonąłem reklamy wszystkiego pasującego pod mój wiek i nie dawałem żyć rodzicom dopóki nie dostałem tego, czego chce. Katalogi klocków Lego, resoraków SIKU i wszystkiego co wydawało się fajne miałem opanowane od A do Z. Niejednokrotnie spora część budżetu domowego na dany miesiąc lądowała w kasie sklepu z zabawkami, żebym się w końcu zamknął. Wiele spośród tych wspaniałych, wyśnionych zabawek było wspaniałych i wyśnionych tylko w reklamach. Pobawiłem się godzinę, pieprznąłem w kąt i tyle z tego było, ale wróćmy do gier.
Długo wzbraniałem się przed napisaniem czegokolwiek o Wiedźminie drugim, ale w obliczu obecnych wydarzeń trzeba powiedzieć „dosyć milczenia”. Nie mnie oceniać grę, która jest na maszyny do pisania i która mi zwyczajnie nie leży. Znacznie bardziej interesujący jest związany z nią szum medialny, momentami przybierający postać cyrku.
W polskiej branży(uwielbiam to słowo) mocno zahuczało z powodu cichego wejścia sieci Empik w obrót używanymi grami na konsole. Osobiście mam mieszane odczucia – z jednej strony fajnie, że ktoś „duży” chce się w tym babrać, z drugiej strony znając postawę Empiku co do gier na konsole można przyjąć za pewnik, że będzie sporo zabawnych sytuacji i wcale nie koniecznie to klientowi będzie do śmiechu. Szybko zwołane spontaniczne zebranie przedstawicieli 3 wrocławskich sklepów konsolowych i burza mózgów wspomagana czynnikiem chłodzącym z pianką na dwa palce rozwiała wątpliwości – w nas to nie uderzy. Do rzeczy.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że wszyscy zainteresowani mają już E3 po dziurki w nosie, o ile nie gorzej. Każdy już się wymądrzył co sądzi na temat tegorocznej edycji, więc przyszedł czas na nieco bardziej niestandardowe podsumowanie. Ktoś, kto wpadł na ten pomysł jest geniuszem i biję przed nim pokłony. Wiem, że krótkie wpisy nie są tym, czego "góra" Gameplaya by oczekiwała, ale w tym wypadku nie ma innego wyjścia - zapraszam do rozwinięcia
Staropolskim zwyczajem, jak co środę, zaciągnąłem komplet dem z europejskiego i amerykańskiego PlayStation Store i oddałem się czystej przyjemności grania i komentowania na bieżąco tego, co widzę. Rzucanie niewyszukanych wyrazów w kierunku ekranu to często spotykane zjawisko, ale w tym updacie o dziwo nie było mi dane przyrównać twórców czy to jednego, czy drugiego tytułu, do bandy ulicznic z kraju trzeciego świata. Co więcej, poważnie rozważam zakup jednej gry, co jest ewenementem.
Homefront od początku jawił mi się jako mocny średniak. Gra nie bez wad, choć niosąca za sobą pokłady przyjemnej rozgrywki tak w singlu jak i w multiplayerze. Ze zdumieniem obserwowałem "pompowanie balona" wokół produktu, który nawet nie starał się udawać bycia czymś więcej niż ubogim krewnym serii Call of Duty. Naiwnie pomyślałem "to może być czarny koń w tegorocznym line-upie". Cóż, ów czarny koń okazał się być dosyć brutalny w swoich poczynaniach, których jedynym pozytywnym aspektem było zbadanie mojej prostaty. Zostałem wydymany i wcale mi się to nie podobało.
Kilka dni temu, podczas zwyczajowego trollowania polskiej „branży” na pewnym mikroblogu, zebrało się nam, czyli kilku osobom które siedzą w temacie konsol nieco głębiej, na wspominki. „Kiedyś to tak, teraz to nie” było motywem przewodnim. W języku polskich chanów można by było powiedzieć, że nostalgłem. Po tych kilku(nastu) latach mogę śmiało powiedzieć, że sieć na konsolach, nie tylko w moim przypadku, zrobiła tyle samo dobrego, co złego. Swoją funkcjonalnością i przystępnością dała i nadal daje sporo frajdy, ale jednocześnie zabiła hardkorowego ducha w większości z nas.
Trailery dzielą się na słabe, bardzo słabe i bardzo dobre, ale rzadko zdarza się, by zapowiedź jakiejś gry wywoływała u mnie aż tak niezdrowe podniecenie. Niestety ciężko mi zachować obiektywizm zarówno w przypadku serii Street Fighter, jak i większości crossoverów bijatyk, z czego sobie absolutnie zdaje sprawę. Przy okazji ogłoszenia projektu Street Fighter X Tekken, po początkowej euforii zacząłem nieco wątpić w sensowność takiego połączenia, choć daleko mi było od sceptycyzmu. Po zobaczeniu kilkunastu sekund gameplayu, już wiem że nie mam się czego obawiać. To się nie może nie udać.
Kilka dni temu świat obiegła informacja, że Angry Birds to najlepiej sprzedająca się gra wszech czasów na PlayStation Store. Blogosfera jak i „profesjonalne” media tak w Polsce, jak i za granicą, przecierają oczy ze zdumienia i pytają: „Jak to? Gra która śmiga na low-endowych smartphonach króluje na PSS? Przecież to popierdółka, tytuł do gry podczas posiedzenia ‘na tronie’, a znacznie lepsze jest X,Y,Z!”. Ja nie widzę w sukcesie Angry Birds nic dziwnego i wytłumaczę Wam dlaczego wszyscy się mylicie.