Jak raportuje serwis Kotaku, śladem Edge Magazine, belgijscy użytkownicy PS3 migrują ostatnio w kierunku konsoli Microsoftu. O ile można i wręcz należy podawać w wątpliwość wagę tej informacji, to warto też zadać sobie pytanie, czy brak dostępu do sieciowych rozgrywek, może być czynnikiem decydującym o wymianie platformy? Jeżeli kogoś interesuje moje zdanie, to przyznam, że gdyby mnie ktoś na miesiąc odciął od sieci, to bez chwil zastanowienia dokonałbym mordu na śwince skarbonce, by zdobyć środki do zaspokojenia swych karygodnych nałogów.
Wybaczcie pokręconą grafikę, ale jest to wynik, jaki podał mi google po wpisaniu hasła "replace PS3 for Xbox 360". I wiecie co? To kurcze ma sens...
Jest w świecie gier kilka takich serii, których fenomen dla przeciętnego gracza z europy może wydawać się co najmniej dziwny. Dynasty Warriors jest jedną z nich. Wyprodukowany przez japończyków slasher opowiadający historię Chin, gdzie w każdej misji bohater zabija tysiące przeciwników, a całość da się przejść klepiąc tylko jeden przycisk nie łapie się do definicji "normalna gra". O dziwo sprzedaż serii poza Japonią ma się względnie nieźle. Czy siódma(a właściwie szósta) część serii, nie licząc spinoffów, zaliczyła progres godny konsol obecnej generacji?
Będąc młodym szczylem strasznie cierpiałem na syndrom „musisztomiecia” – chłonąłem reklamy wszystkiego pasującego pod mój wiek i nie dawałem żyć rodzicom dopóki nie dostałem tego, czego chce. Katalogi klocków Lego, resoraków SIKU i wszystkiego co wydawało się fajne miałem opanowane od A do Z. Niejednokrotnie spora część budżetu domowego na dany miesiąc lądowała w kasie sklepu z zabawkami, żebym się w końcu zamknął. Wiele spośród tych wspaniałych, wyśnionych zabawek było wspaniałych i wyśnionych tylko w reklamach. Pobawiłem się godzinę, pieprznąłem w kąt i tyle z tego było, ale wróćmy do gier.
Stara oklepana prawda głosi, iż konsole w tym m.in. są lepsze od pecetów, że się nie psują. Ot, włączacie sprzęcik, gracie, wyłączacie... i tak dziesiątki tysięcy razy przez dwadzieścia albo i więcej lat. Żadnych problemów, zwisów, serwisów, napraw przed- i pogwarancyjnych. Czysty fun. Ale Xbox 360 wszystko zmienił. Można powiedzieć, że gdyby patrzeć tylko na sprzęt Microsoftu, jeden z głównych argumentów przemawiających za kupnem konsoli upadłby z kretesem. Ale na szczęście świat konsol to nie tylko X360.
Dzisiaj zamiast DEMOnstracji przenikliwy rzut oka na to, co się w branży dzieje. Miła alternatywa dla 231 relacji z konferencji CD Projektu pokazującego Wiedźmina II i zewsząd atakującego newsa o nowych grach Capcomu zapowiedzianych na Captivate. Będzie dużo liczb, cyferek i numerków oraz silenie się autora na coś wartą analizę.
Kilka dni temu świat obiegła informacja, że Angry Birds to najlepiej sprzedająca się gra wszech czasów na PlayStation Store. Blogosfera jak i „profesjonalne” media tak w Polsce, jak i za granicą, przecierają oczy ze zdumienia i pytają: „Jak to? Gra która śmiga na low-endowych smartphonach króluje na PSS? Przecież to popierdółka, tytuł do gry podczas posiedzenia ‘na tronie’, a znacznie lepsze jest X,Y,Z!”. Ja nie widzę w sukcesie Angry Birds nic dziwnego i wytłumaczę Wam dlaczego wszyscy się mylicie.
Seria SOCOM, traktująca o jednostkach specjalnych wyzwalających świat od wszelkiego zła, choć nigdy nie przebiła się do mainstreamu, zawsze notowała solidne oceny zarówno w mediach, jak i u graczy. Najlepiej do tej serii panuje określenie „dobra zapchajdziura” – można ograć bez specjalnie skwaszonej miny w przerwach pomiędzy pozycjami z pierwszych stron gazet i setek wyskakujących banerów reklamowych na stronach związanych z grami, ale nic ponad to. Kolejne części dostarczane są regularnie od 2002 roku i mamy do czynienia z małym jubileuszem - dziesiątą odsłoną ratowania świata, a konkretnie z jej multiplayerową betą.
Staropolskim zwyczajem, jak co środę, zaciągnąłem komplet dem z europejskiego i amerykańskiego PlayStation Store i oddałem się czystej przyjemności grania i komentowania na bieżąco tego, co widzę. Rzucanie niewyszukanych wyrazów w kierunku ekranu to często spotykane zjawisko, ale w tym updacie o dziwo nie było mi dane przyrównać twórców czy to jednego, czy drugiego tytułu, do bandy ulicznic z kraju trzeciego świata. Co więcej, poważnie rozważam zakup jednej gry, co jest ewenementem.
Homefront od początku jawił mi się jako mocny średniak. Gra nie bez wad, choć niosąca za sobą pokłady przyjemnej rozgrywki tak w singlu jak i w multiplayerze. Ze zdumieniem obserwowałem "pompowanie balona" wokół produktu, który nawet nie starał się udawać bycia czymś więcej niż ubogim krewnym serii Call of Duty. Naiwnie pomyślałem "to może być czarny koń w tegorocznym line-upie". Cóż, ów czarny koń okazał się być dosyć brutalny w swoich poczynaniach, których jedynym pozytywnym aspektem było zbadanie mojej prostaty. Zostałem wydymany i wcale mi się to nie podobało.
Ostatnio dość cicho było wokół tematu kontynuacji kasowej serii gier action-adventure z Nathanem Drake w roli głównej. Film opublikowany dziś na oficjalnym blogu PlayStation Europe przynajmniej w moim przypadku podkręca niecierpliwość oczekiwania na następne dzieło (prywatna opinia) studia Naughty Dog. Wygląda na to, że w kolejnej odsłonie grafika ulegnie poprawie - zwróćcie uwagę na detale wyglądu postaci, szczególnie ich twarze. Nathan i Sully obrywają po mordkach, a chwilę później razem z nimi poznajemy główną złą postać Drake's Deception. Dwuminutowe wideo w rozwinięciu newsa.