W co gracie w weekend? #355: Tales of Xillia - squaresofter - 2 maja 2021

W co gracie w weekend? #355: Tales of Xillia

Mamy długi majowy weekend. Dla jednych to doskonała okazja na jakiś dłuższy wypad poza dom. Gracze standardowo wykorzystują ten czas, żeby dłużej pograć w ulubione gry. Bez względu na to co zaplanowaliście na ten weekend, życzę Wam, aby był bardzo udany. W ostatnich kilku tygodniach starałem się pograć w różne gry, ale najwięcej czasu spędzam obecnie z Tales of Xillią.

Swoją pierwszą styczność z tym japońskim jrpgiem miałem sześć lat temu. Z braku wolnego czasu nie udało mi się nigdy dokończyć tej produkcji. Aż do teraz. Farmienie w FFXIII zmęczyło mnie psychicznie do takiego stopnia, że stwierdziłem, że przecież jrpgi to coś więcej.

Z Tales of Xillią spędziłem w ostatnim tygodni więcej czasu, niż przez te wszystkie lata. Więcej, w końcu udało mi się zobaczyć w niej napisy końcowe…po czym odpaliłem ją ponownie.

Tytuły z tej serii wymagają wielokrotnego przechodzenia, jeśli chcemy zobaczyć w nich absolutnie wszystko. Tutaj twórcy postanowili nieco urozmaicić graczom takie doświadczenie. Jeszcze przed rozpoczęciem naszej przygody w Rieze Maxii możemy bowiem wybrać jednego z dwójki głównych bohaterów, co będzie skutkować tym, że część wydarzeń w grze będziemy mogli zobaczyć tylko i wyłącznie z ich perspektywy.

Jako pierwszą wybrałem Millę Maxwell, władczynię duchów, której służą cztery potężni sprzymierzeńcy:

  1. Efreet, duch ognia
  2. Undine, duch wody
  3. Sylph, duch wiatru
  4. Gnome, duch ziemi.

Te cztery stworzenia stanowią część wspólną dla wielu odsłon tego cyklu, ale w przeciwieństwie do przywołańców z konkurencyjnego Final Fantasy potrafią mówić, mają własne aspiracje i są bohaterami, którzy biorą udział w wydarzeniach przedstawionych w grze.

Początkowo nikt nie wierzy Millii w to, że jest boginią stojącą na straży świata. To się jednak zmienia, gdy pokazuje im swoją ludzką naturę i słabości. Wiele najśmieszniejszych gagów w Tales of Xillii bierze się z jej nieznajomości świata ludzi, od którego trzymała się z dala przez większość swojego życia.

Drugim bohaterem do wyboru jest Jude Mathis, student medycyny, który przez przypadek został wplątany w wydarzenia, które zmienią kształt sił mających wpływ na porządek panujący w świecie. Jude jest bardzo miłym i troskliwym chłopakiem, który potrafi nieźle walczyć za pomocą rąk i nóg.

Do drużyny dołączą później też inni bohaterowie.

Najemnik Alvin, który sprawia wrażenie człowieka obytego w świecie i bardzo dbającego o swój wygląd. Dla pieniędzy zrobi wszystko.

Tajemnicza dziewczyna Elize, która potrafi władać swoją lalką Teepo. Jest bardzo nieśmiała, ale wszystkie jej niedostatki charakterologiczne są równoważone przez jej bezczelnego towarzysza. Teepo to zdecydowanie mój największy faworyt z całej tej japońskiej opowieści. Zawsze mówi to co myśli, drwi z innych, jest gburowaty i chyba nikt tak jak on nie potrafi mnie rozśmieszyć.

Do drużyny dołączy też genialny strateg wojenny, Rowen, mocno posunięty w latach oraz przyjaciółka Jude’a z dzieciństwa, Leia, która pragnie zostać w przyszłości pielęgniarką, oczywiście zaraz po tym jak wygra walkę z rodzicami, którzy zajmują się zajazdem w ich mieście rodzinnym.

Lepiej poznać bohaterów pozwalają skecze, a więc krótkie rozmówki obsady powiązane z fabułą, wątkami pobocznymi oraz naszymi konkretnymi działaniami w świecie gry.

Jeśli ktoś szuka odskoczni od wątku fabularnego, to w Tales of Xillii jest co robić. Japoński tytuł posiada blisko sto wydarzeń dodatkowych, które często przeobrażają się w jakieś misje poboczne. Oprócz standardowych misji typu przynieś, zanieś, pozamiataj są też wydarzenia, które pomogą nam poznać lepiej bohaterów drugoplanowych. W Xillii możemy poczuć się jak prawdziwy poszukiwacz pirackich skarbów. Możemy zapolować na naprawdę potężne potwory, wziąć udział na arenie walk albo zainwestować w sklepy, co zapewni nam lepszy asortyment oraz większe zniżki na poszczególne produkty.

Chociaż gra Namco nie porywa oprawą wizualną, to nie ma czego się wstydzić w kwestii ścieżki dźwiękowej. Odpowiada za nią człowiek, który siedzi w branży od ponad trzydziestu lat, jednak dopiero, gdy zaczął pracować nad serią Tales of stał się wręcz legendarnym kompozytorem, który przez niemal trzy dekady tworzy muzykę do najlepszych gier na rynku. Mówię tu oczywiście o Motoiu Sakurabie, którego gracze mogą znać między innymi z takich gier lub serii jak Star Ocean, Valkyrie Profile, Golden Sun, Baten Kaitos, Eternal Sonata, Resonance of Fate, czy też trylogia Dark Souls. Od kiedy pierwszy raz usłyszałem jego muzykę w Star Ocean Till the End of Time z miejsca stał się on moim ulubionym kompozytorem i to właśnie w Tales of Xillii pierwszy raz poczułem te same muzyczne dreszcze wywołane kilkanaście lat temu w jednym z najlepszych rpgów osadzonych w settingu sf.

Tales of Xillia może uchodzić za typową japońską rpgową sztampę, ale uwielbiam bohaterów w tej grze i bardzo się cieszę, że na ich drodze stoją antagoniści z własnymi przekonaniami. Konflikt między tymi dwiema stronami wynika w zasadzie z różnic światopoglądowych i aż chce się wziąć udział w tym dyskursie,  a wierzcie mi, że mam na koncie ukończone rpgi z tak bezbarwnymi ostatnimi przeciwnikami, że do dziś nie pamiętam kim byli.

Może to właśnie dlatego, że Xillia nie próbuje odkryć koła na nowo, tak dobrze się z nią czuję i wróciłem do niej z wielką przyjemnością. Nawet nie wiem kiedy spędziłem z nią te sto godzin, ale że był to bardzo miło spędzony czas, to pewnie dorzucę drugie tyle lub więcej w maju. Zamierzam odejść od tej japońskiej produkcji dopiero, gdy zdobędę w niej platynę, co jest równoznaczne ze zrobieniem niemal wszystkiego w całej grze. Z bonusem w postaci dziesięciokrotności zdobywanego doświadczenia nie powinienem mieć z tym większych problemów. Lubię, gdy jakaś gra wynagradza mnie za to, że starałem się podczas jej pierwszego przejścia i mogę to wykorzystać przy następnym. Replayability ponad wszystko.

Dziękuję wszystkim za uwagę. Do następnego razu.

squaresofter
2 maja 2021 - 13:09