[wyobraźcie sobie rozbrzmiewające w tle albo kościelne dzwony albo główny temat z Draculi w reżyserii Coppoli - Wojciech Kilar FTW]
Trzeci czwartek marca roku pańskiego 2012. Chmury od porannych godzin ustępowały pola błękitowi. Horyzont jaśniał coraz bardziej, a dłonie dzierżących komputerowe myszy legionów zadrżały delikatnie. Ale czy ktoś coś poczuł naprawdę? A może to zbiorowa paranoja? Czym się różni ten dzień od setek innych, podobnych mu, przedwiosennych czwartków? Niewielu spodziewało się tego, co nastąpiło o godzinie 14 czasu GMT +1. Lezące pod tonami oceanicznej wody kable światłowodowe przepchnęły komunikat - nadchodzi koniec dni. Premiera programu rozrywkowego produkcji amerykańskiej pod tytułem Diablo III nastąpi 15 maja 2012.
Z każdym kolejnym rokiem pojawia się coraz więcej gier z przejawiającymi się tu i ówdzie scenami erotycznymi. Jest to zapewne spowodowane tym, że elektroniczna rozrywka stała się ciekawą w naszej popkulturze alternatywą dla telewizji czy również książek. To jest fakt. We wspomnianych przeze mnie różnych dziedzinach subkultury pojawiają się miłosne wątki. Jedne są romantyczne, drugie nie. To już jednak zależy od gatunku danego dzieła jak i samej wyobraźni twórców. Po tym wszystkim nasuwa mi się tu jedno, zasadnicze pytanie. Czy erotyczne epizody w grach wideo są nam potrzebne do szczęścia? Po dłuższym zastanowieniu, okazuje się, że odpowiedź na to pytanie, wcale nie jest taka prosta.
Witam wszystkich w drugiej i zarazem ostatniej części tego felietonu. Tym razem poza pewnym wyjątkiem, pojawią się tu nowsze niż uprzednio produkcje. Wspomnianym nieco wcześniej odstępstwem okazało się Diablo II. Nie wiem jakim cudem, ale zapomniałem wspomnieć poprzednim razem o tym wspaniałym hicie. Na szczęście tę niedogodność zamierzam nadrobić w niniejszym wpisie, zaczynając od tego diabolicznego hack 'n' slasha. Zapraszam!
Dla każdego z nas istnieją takie gry, które zaskakują oraz odmieniają nasze pierwotne spostrzeżenia na temat danego gatunku. Podobają się nam wbrew naszemu gustu i wciągają bardziej aniżeli te tytuły, mające dla swojego indywidualnego zdania - przewagę. W niniejszym, podzielonym na dwie części tekście opiszę Wam moją historię...
Lata mijają, a o kontynuacji Half-Life 2: Episode Two ani widu, ani słychu. Co jakiś czas pojawiają się wszelakie plotki, ploteczki, które podwyższają ciśnienie fanom serii. Tak naprawdę nie mamy kompletnego pojęcia kiedy wyjdzie i o czym będzie Half-Life 3, ponieważ na Episode Three nie ma co liczyć. Jednak nie to będzie dzisiejszym tematem, a moje, nasze oczekiwania względem kontynuacji wielkiego hitu sprzed wielu, wielu lat.
Kilka lat temu (umówmy się, że na początku XXI wieku) gry były o wiele trudniej dostępne, mniej popularne, a nie raz zdarzało się, że grając widzieliśmy tylko pokaz slajdów, bo komputer nie dawał rady z płynnym wyświetlaniem grafiki. Mimo to grało się o wiele przyjemniej, a pojedynczy tytuł dostarczał tyle zabawy, jakiej dziś nie potrafi dostarczyć kilka gier razem wziętych (których i dostępność, popularność i cena stoją na zupełnie innym poziomie niż kiedyś). Zastanawialiście się kiedyś dlaczego tak jest?
Wydaje mi się, że wielu z nas dorastało w latach '90. Ja urodziłem się pod koniec lat '80, więc całą końcówkę XX wieku spędziłem na wesołym przemieszczaniu się na rowerze między "bazami", budowaniu imponujących konstrukcji z Lego, oglądaniu Power Rangers, czytaniu komiksów i żuciu niebywale wręcz zdrowej gumy Turbo. Coś więc o tamtym okresie mogę powiedzieć.
Gry wideo nie są tanie - z całą pewnością zaliczają się do dóbr luksusowych. Z tego też powodu każdy gracz musi dokładnie rozważyć zakup danego tytułu (zwłaszcza w sytuacji, kiedy na horyzoncie majaczy kilka świetnych produkcji), by w żaden sposób nie być stratnym, a grą nacieszyć się możliwie jak najdłużej. Jest na to kilka sposobów...
Po wielkiej awanturze – nie pierwszej z tego samego powodu – która zapewne jeszcze trochę potrwa, zalęgła mi się gdzieś w głowie myśl, że w sumie fajnie byłoby, żeby gry były jak filmowe serie. Raz do roku czy raz na dwa lata dostaniemy tytuł który w zasadzie niczym nas nie zaskoczy, będzie zawierał znane elementy i da więcej tego samego. Dlaczego nie?
8:30. Mimo, iż godzina niemłoda, rozum mówi, że to jeszcze nie pora, a pięknie wtóruje mu reszta organów, które chcą przestawić się tryb świąteczny, zaś wszelkie okoliczności niesprzyjające temu procesowi mają zostać odsunięte na boczne tory. Nic z tego.
Demoniczny krzyk domowników: „Wstawaj, już późno, bo przez cały rok będziesz tak długo spał” uświadomił mi, że to już ten dzień, że już za kilka godzin znowu będę zjadać bezlitośnie zamordowanego (i ustawicznie drożejącego) karpia, a na kompot z suszu będę patrzyć ze stałym politowaniem jak i współczuciem na tych, którzy wypiją to nieznośne paskudztwo.