Po wielkiej awanturze – nie pierwszej z tego samego powodu – która zapewne jeszcze trochę potrwa, zalęgła mi się gdzieś w głowie myśl, że w sumie fajnie byłoby, żeby gry były jak filmowe serie. Raz do roku czy raz na dwa lata dostaniemy tytuł który w zasadzie niczym nas nie zaskoczy, będzie zawierał znane elementy i da więcej tego samego. Dlaczego nie?
Myślę, że podstawową przeszkodą jest tu mentalność graczy którzy reagują alergicznie na każdą próbę wydania kolejnej odsłony tego samego tytułu nieznacznie tylko zmienionego. Ja osobiście tego nie rozumiem, jako fan Die Hard, Mad Maxa, Rambo, Terminatora i wielu innych filmowych serii jestem jak najbardziej za tym, żeby stosunkowo młode medium jakim są gry też poszły w tym kierunku. Popatrzcie na przemysł filmowy, produkowanie serii absolutnie nie przeszkadza w pojawianie się pojedynczych ambitnych produkcji. Tasiemce takie jak Scream czy Final Destination oglądają z wypiekami miliony ludzi, chociaż zabawa opiera się przecież ciągle na tym samym schemacie.
Gry dochodzą – albo już dawno doszły – do momentu, w którym zaskoczyć graczy jest trudno. Prędzej o niespodziankę w małych – nazwijmy je roboczo niezależnymi – tytułach niż w grach z tak zwanego segmentu AAA. A czy potrzebujemy jako gracze ciągłego zaskoczenia? Co jest złego w tym, że wydawcy Call of Duty przyjęli taką a nie inną formę i częstotliwość wydawania gry? Czy naprawdę silnik napędzający kolejne odsłony jest tak tragiczny? Czy naprawdę sprawnie opowiedziana – choć czasem bzdurna – historia podawana w kilkugodzinnych odsłonach co kilkanaście miesięcy nie ma racji bytu? Moim zdaniem ma, a dla developerów i wydawców w czasach zaciskania pasa to właśnie taki kierunek może okazać się zbawiennym.
Dlaczego? Sprawa prosta. Coraz częściej słyszymy, że nie ma potrzeby budowania nowych silników, że te które mamy w zupełności wystarczą. Konsole nowych generacji jeszcze przez dłuższy czas się nie pojawią. Co więc robić, pakować ogromne pieniądze w produkowanie oryginalnych gier kiedy nie ma się pewności, jak to się sprawdzi? A może lepiej się przyczaić, co rok, półtorej wypuścić kolejną odsłonę gotowej w zasadzie gry i znacznie mniejszym nakładem kosztów dać graczom trochę radochy? Pieniądze których nie wyda się na nowy silnik, na rozpoczynanie od początku procesu tworzenia gry można śmiało przeznaczyć na gaże dla autorów scenariuszy. Strzelając z rękawa, na szybko, Uncharted, Gears of War, Call of Duty czy Tomb Raider mogą być tytułami wydawanymi częściej i skupiającymi się nie na nowościach, zmianach w sposobie rozgrywki, a na opowiadanej historii? Nowa, porządna przygoda któregokolwiek bohatera wyżej wymienionych serii odpowiednio opowiedziana, zakończona przemyślanym zawieszeniem fabuły, zmusi graczy do czekania, na ciąg dalszy a nie na nowe shadery, nowe tekstury czy nowe animacje.
Nie uważam się za jakiegoś szczególnie bystrego myśliciela, traktujcie to raczej jako esej, jednorazowy przyspieszony wypływ myśli na jeden temat. Ale patrząc na tekst drugi raz mam wrażenie, że taki kierunek może okazać się prawdziwy. Ja godzę się ze spowolnieniem rozwoju technologicznego, pod warunkiem że od czasu do czasu dostanę grę w którą zagram, bo lubię jej bohaterów, bo ciekawi mnie dalszy los historii. Kolejnym krokiem – już zresztą podejmowanym – może być gra w formie serialu. Dla zarobionego człowieka świetna zabawa, raz na tydzień, dwa, wskoczyć do świata w którym odgrywamy znaczącą rolę i spędzić tam pół godziny, może godzinę.
P.S. To nawet nie muszą być tytuły AAA - taki Shadow Complex idealnie nadał by się jako baza do serii fajnych nie za długich gier.