Cykl Metal Gear Solid należy do najlepszych gier w historii. Każda odsłona serii została ciepło przyjęta przez graczy i recenzentów. Osobiście mam wielki sentyment do tych gier bo od kilkunastu lat śledzę sagę rodu wężów. Dodatkowo jest to najprawdopodobniej ostatnia gra z Metal Gear w tytule przy której dłubał ojciec cyklu – Hideo Kojima. Dlatego też musiałem dorwać ten tytuł jak szybko się tylko da i podzielić się moimi pierwszymi wrażeniami z Phantom Pain.
Prolog do The Phantom Pain to spora i niemiła niespodzianka. Liczyłem, że sprzedawanie wersji demonstracyjnych zdechło jakoś przy okazji Gran Turismo 5: Prologue, a tu takie zaskoczenie przy okazji wyczekiwanej odsłony uwielbianej przez graczy serii. Już przy tekście oznaczonym #1 przyznałem, że Ground Zeroes jest zaliczone, więc potraktujmy wstęp do mającego premierę jutro MGSa V jako epilog tej sprawnej serii tekstów.
Przenośna odsłona serii to kolejna część MGSów, której się obawiałem. Drżałem na myśl o ograniczeniach sprzętowymi jakie mogły pogrążyć oryginalną wersję Peace Walkera. Nie myślałem o brzydkiej grafice, bo poprzedniczki uodporniły mnie na niedostatki wizualne. Sen z powiek spędzała mi wizja sterowania w produkcji projektowanej pod konsolkę przenośną pozbawioną między innymi drugiej gałki analogowej. Tradycją już się stało, że kolejne Metal Geary zaskakiwały mnie pozytywnie i teraz nie było inaczej – Peace Walker to obok Guns of the Patriots najnowocześniejsza odsłona serii.
Premiera Metal Gear Solid V: The Phantom Pain już niedaleko. Najnowsza odsłona przeszło dwudziestoletniej sagi Hideo Kojimy zapowiada się na jeden z największych hitów całego roku. „Ból fantomowy” ma być ostatnim elementem układanki, jaką tworzy niezwykle rozbudowana i skomplikowana historia Węży. Właśnie ze względu na to skomplikowanie, przed zagraniem w piątkę warto poznać bądź przypomnieć sobie wydarzenia z poprzednich Metal Gearów. Te podzielić można na dwie powiązane ze sobą opowieści – pierwsza przybliża nam tragedię i upadek Big Bossa, legendarnego żołnierza, druga zaś opowiada o losach jego klona i syna, Solid Snake’a. O historii tego ostatniego mogliście przeczytać w pierwszej części tego artykułu, teraz zaś skupię się na losach jego ojca, Big Bossa, którego ostatni nieznany nam rozdział życia poznamy już niedługo w The Phantom Pain.
Premiera Metal Gear Solid V: The Phantom Pain już niedaleko. Najnowsza odsłona przeszło dwudziestoletniej sagi Hideo Kojimy zapowiada się na jeden z największych hitów całego roku. „Ból fantomowy” ma być ostatnim elementem układanki, jaką tworzy niezwykle rozbudowana i skomplikowana historia Węży. Właśnie ze względu na to skomplikowanie, przed zagraniem w piątkę warto poznać bądź przypomnieć sobie wydarzenia z poprzednich Metal Gearów. Te podzielić można na dwie powiązane ze sobą opowieści – pierwsza przybliża nam tragedię i upadek Big Bossa, legendarnego żołnierza, druga zaś opowiada o losach jego klona i syna, Solid Snake’a. The Phantom Pain stanowić będzie zakończenie losów Big Bossa, by jednak w pełni zrozumieć fabularne niuanse gry, należy znać również wydarzenia związane z Solid Snake’iem. I to na ich przybliżeniu chciałbym się skupić w pierwszej połowie tego dwuczęściowego artykułu.
Trochę głupio się przyznać ale jestem bardziej podekscytowany niż dzieciak czekający na Boże Narodzenie i prezenty od Mikołaja. Dzieje się tak za sprawą nadchodzącej premiery Metal Gear Solid V : The Phantom Pain. Odliczając dni do momentu aż zagram w ten tytuł muszę zrezygnować z internetu w obawie przed grasującymi wszędzie spoilerami. Gra wylądowała na półkach niektórych sklepów przez co można natknąć się opis fabuły i twistów jakie pojawią się w tym tytule. Dlatego też postanowiłem znaleźć sobie zajęcie zastępcze. Zamiast przeglądać fora i stronki o grach wideo siedzę w pokoju i katuję po kolei wszystkie odsłony cyklu Metal Gear Solid. Efektem tego jest lista moim zdaniem najlepszych pojedynków z bossami w (dotychczasowej) historii serii.
Shadow Moses zaliczona. Raiden i rok 1964 też. I w końcu doszedłem do momentu, w którym dane mi będzie ujrzeć zwieńczenie trylogii… kontynuację “dwójki” w formie “czwórki”... Inaczej: czwarta część serii, która idealnie zwieńcza cały dotychczasowy dorobek MGSa. I na reszcie mam do czynienia z czymś co można uznać za pełnoprawną grę. Gdy kończyłem Son of Liberty niemal zakląłem pod nosem, że Snake Eater nie pociągnie dalej znanych wątków, a zacznie coś w stylu drugiego toru dla serii. Guns of the Patriots wraca do Solid Snake’a i bardzo dobrze sprawuje się w kategorii “ostatni MGS”.
Jeszcze tego samego wieczoru (wieczór gracza kończy się o 4:00) gdy ujrzałem napisy końcowe Sons of Liberty odpaliłem kolejną pozycję na ekranie wyboru gry w Metal Gear Solid: HD Collection. Umierałem z ciekawości co stanie się dalej w ponurej rzeczywistości, jaką okazał się świat kontrolowany przez Patriotów. Ten okres musiał jednak poczekać, bo wraz z odsłoną oznaczoną numerem 3, Kojima nie miał zamiaru kontynuować rozgrzebanych w wirtualnym 2009 roku wątków. Nagle seria cofa się dekady wstecz, aż do 1964. Do okresu Zimnej Wojny, gdy po świecie chodził Naked Snake, zanim jeszcze zasłużył sobie na przydomek Big Bossa.
Branża gier komputerowych jest mocno oporna jeśli chodzi o tworzenie kultu wokół stojących za powstaniem poszczególnych produkcji jednostek. Podczas gdy sukcesy bądź porażki filmów najczęściej wiązane są bezpośrednio z osobą ich reżysera, tak gry wideo dorobiły się stosunkowo mało własnych Stevenów Spielbergów czy Francisów Fordów Coppola. Potraficie wskazać mózg stojący za Assassin’s Creed? Albo głównego odpowiedzialnego za sukces Battlefieldów? No właśnie. Kojarzymy gry, ewentualnie odpowiedzialne za nie studia, nawet wydawcę, ale już konkretnych ludzi bardzo rzadko. Wśród tych, których jednak znamy, szczególnie wyróżnia się Hideo Kojima. Niespełniony reżyser filmowy, wizjoner, który zaczął przemycać filmowość do gier na długo zanim stało się to modne. Żartowniś, który swoich fanów tak często oszukiwał, że ci zaczęli doszukiwać się teorii spiskowych w absolutnie wszystkim, co Japończyk mówił i publikował, albo co mówiono bądź publikowano o nim. Bohater dziesiątek wiadomości, jakimi w tym roku żyły wszystkie światowe media o grach. I przede wszystkim autor Metal Gear Solid, sagi, która dla milionów graczy jest szczytowym osiągnięciem interaktywnej narracji.
Obawiałem się części drugiej tej serii. Nie jestem graczem głuchym na to co się dzieje w branży - dość się nasłuchałem o wielkim zawodzie fanów, gdy Solid Snake "zginął" po pierwszym fragmencie gry. Wiedziałem o Raidenie i nienawiści jaką zapałały do niego osoby liczące na kolejną, wielką przygodę głównego bohatera serii. Dzięki temu nie doznałem szoku, jaki był zapewne obecny na twarzach wszystkich grających na premierę. Całe szczęście, bo będąc świeżo upieczonym fanem Snake'a zapewne przeżywałbym to równie ciężko.
Gra zasłynęła jako największy trolling jaki deweloper zaserwował graczon. Ja dziś uważam ją za idealnie rozegrane wodzenie za nos.