Z okazji zbliżającej się premiery Death Stranding postanowiłem przypomnieć sobie pierwszą grę Hideo Kojimy, z którą miałem styczność. Metal Gear Solid ukazał się na pierwszym PlayStation dwadzieścia jeden lat temu i do dzisiaj stanowi jedną z najważniejszych produkcji, jakie pojawiły się na konsolach Sony.
Oczywiście możemy mówić, że Kojima robił wcześniej gry w tym uniwersum na innych sprzętach, że MGS był dostępny także na PC, ale fakt pozostaje faktem, że to na dzięki wydaniu swojej taktyczno-szpiegowskiej gry akcji na Szaraku zyskał międzynarodowy rozgłos. Port na PC i tak pojawił się dwa lata po wersji konsolowej, więc miliony zainteresowanych graczy zdążyło go już ograć zanim to się stało.
O sukcesie i wyjątkowości Metal Gear Solid zadecydowało kilka rzeczy, na których się skupię w dalszej części tekstu.
Wizjoner Kojima
Dla wielu graczy Hideo Kojima to symbol. Jest to człowiek, który zawsze marzył o zostaniu filmowcem. Los chciał jednak inaczej. Został twórcą gier wideo. Próbował różnych rzeczy wtym medium, tworząc nawet gry z gatunku visual novel, ale to dopiero konsola Sony pozwoliła mu rozwinąć skrzydła. Pokazała ona, że należy zerwać z ograniczeniami Nintendo, które nigdy nie zgadzało się na produkcję dwóch lub więcej kartów do gry. Był to jeden z powodów, dla których Squaresoft porzucił firmę wąsatego hydraulika. Żeby stworzyć FFVII na N64 w stanie, w jakim ukazała się na sprzęcie Sony musieliby użyć do tego przynajmniej kilku kartridży. Płyta kompaktowa pozwoliła Kojimie na stworzenie niepowtarzalnej gry wideo o filmowym charakterze.
Już czołówka Metal Gear Solid daje nam do zrozumienia, że takiej gry po prostu wcześniej nie było. Widzimy w niej wielkie logo, nazwisko reżysera oraz nazwiska aktorów podkładających głosy wszystkim bohaterom gry. Lata dziewięćdziesiąte przyniosły graczom nie tylko rewolucję trzech wymiarów, ale pozwoliły zabłysnąć pierwszym voice-actorom w branży. Davida Haytera chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, bo jego charakterystyczny, zachrypnięty głos pamięta do dziś wielu graczy i szanuje go za jego profesjonalizm.
Pod koniec ubiegłego wieku wiele świetnych serii było jeszcze dwuwymiarowych. Gry nie miały mimiki twarzy liczonej w czasie rzeczywistym. Żeby zobaczyć emocje malujące się na twarzach bohaterów twórcy robili w tym celu specjalnie przygotowane rendery. Tymczasem Kojima i jeszcze kilku innych twórców postanowiło pójść o krok dalej. Gry nie mogły być już dalej nieme. MGS jest jedną z pierwszych gier z nagraną każdą linią dialogową i nie była to taka amatorszczyzna jak chociażby w pierwszym Resident Evil. Ci aktorzy naprawdę potrafili włożyć emocje w wypowiadane kwestie, udawali rosyjski lub azjatycki akcent a dzięki temu braliśmy grę wideo na serio. Oczywiście nie było jeszcze wtedy mowy o mimice twarzy lub animacji włosów ruszających się na wietrze, bo ówczesne sprzęty były na to za słabe, ale należało od czegoś zacząć, żeby dojść do tego, co oferują dzisiejsze gry wideo.
Bohaterowie z krwi i kości
Solid Snake i pozostała obsada MGSa są antytezą tego, co mogliśmy zobaczyć w grach Nintendo. Mario nigdy nie kwestionował tego, dlaczego powinien uratować księżniczkę. Link nigdy nie czuł rozpaczy, bo nie udało mu się uratować Zeldy. W grach Nintendo rozgrywka była na pierwszym miejscu a sam scenariusz i bohaterowie stali na drugim planie. Niektórzy z nich nie mówią do dziś. Tymczasem każdy bohater w Metal Gear Solid ma własny charakter, motywy działania, mocno skrywane sekrety i to wszystko wrzucone do jednego kotła dawało niesamowitą mieszankę wybuchową. Samotny najemnik, który musi uratować zakładników, jego przełożony, cybernetyczny-ninja, rosyjska ekspertka od broni, piękna programistka chińskiego pochodzenia, która rzuca przysłowiami na prawo i lewo, naukowiec-otaku, który postanowił poświęcić się nauce, bo od zawsze fascynowały go anime o mechach, genialny rewolwerowiec, który uwielbia torturować więźniów, telepata czytający w myślach, Indianin-szaman taszczący na plecach ogromnego miniguna wyrwanego z odrzutowca, seksowana snajperka troszcząca się o wilki oraz główny antagonista, który postanowił zaszantażować cały świat.
Skończyłem setki gier wideo, ale o naprawdę niewielu mógłbym powiedzieć, że miała taką barwną obsadę. Możecie mnie obudzić w środku nocy a i tak wymienię każdą z tych postaci z pamięci i coś o niej powiem. Dlaczego? Bo w Metal Gear Solid nie wszystko jest czarno-białe. To nie jest tak, że protagonista ma krystalicznie czysty charakter a członkowie FOX-HOUND to zwykli terroryści marzący o rozlewie krwi. Tak może nam się wydawać tylko przed rozpoczęciem gry, gdy nakreślona zostaje fabuła scenariusza. Im dłużej gramy w samą grę, tym bardziej wszystko zaczyna się komplikować i dopiero wtedy dociera do nas dlaczego dana postać zachowuje się tak a nie inaczej.
Kiedyś czytałem żenującą recenzję MGSa, w której recenzent napisał, że ten tytuł można przejść w ponad dwie godzin jak przewijamy wszystkie dialogi, ale wtedy dużo stracimy.
Kapitalne dialogi i uniwersalna, ponadczasowa historia
Powiem więcej, stracimy wszystko, bowiem dialogi z pierwszej części Metal Gear Solid są zabawne, smutne, dają do myślenia. MGS to głęboka gra opowiadająca o tym czym jest wojna, starająca się odpowiedzieć na pytania jak znaleźć to jedno miejsce, do którego zawze będziemy mogli się udać. Z jendej strony opowiada o zagrożeniach wynikających z terroryzmu jądrowego, aby później pytać gracza czy miłość może zakwitnąć nawet na polu walki, gdy strony konfliktu są z góry ustalone i czasem może się tak zdarzyć, że najbliżsi sobie ludzie są po przeciwnej stronie barykady. Kojima napisał scenariusz, który próbuje nas przekonać, że jeśli pragniemy jakiejś przyszłości, to nikt nam jej za nas nie da. Sami musimy się o nią zatroszczyć. Czy człowiek powinien oddać się w ręce przeznaczenia? Czy nasze geny determinują to, kim jesteśmy albo będziemy?
To tytuł, który w najdrobniejszych szczegółach opisze nam używaną broń, podsunie pomysły jak się zachować w danej sytuacji a potem rozbawi do łez.
Czas zmienić płytę z grą
MGS to nie był kolejnym bezdusznym produktem marketingowym opartym na mikrotransakcjach, z toną dodatków i wymagającym opłaty za tryb sieciowy. Zrobił go człowiek, który jak żaden inny zdawał sobie sprawę z tego, że jego wizja świata jest kierowana do graczy, więc żeby zawiązać z odbiorcą nić porozumienia raz po raz daje mu wskazówki, żeby było mu łatwiej, zabawniej i bardziej swojsko. W Codecu otrzymujemy nie tylko instrukcje jak wykonać podstawowe czynności w grze. Mistrz Snake’a co chwila sypie złotymi myślami z rękawa, mówiąc przykładowo, że ludzki organizm jest najbardziej wyczerpany o trzeciej rano, więc należy mu się odpoczynek albo o tym, żeby dobrze się przygotować, siadając do dłuższej sesji z demem. Jeden z bossów potrafi przykładowo określić w jakie gry Konami się zagrywaliśmy, jak często zachowujemy stan gry i czy lubimy rpgi a jednym ze sposobów na jego pokonanie było przełożenie pada do drugiego slotu w konsoli. Kiedy indziej jesteśmy informowani, że powinniśmy zmienić płytę z grą. Bohaterowie potrafią też zwrócić uwagę na to dlaczego w okolicy zniknęli nagle strażnicy i co się stało z muzyką w grze? Wszystko to dzieje się w grze wideo opartej na zabawie w chowanego.
Bandana nieskończoności czy kamuflaż termo-optyczny?
Snake nie ma łatwo z armią genomowych żołnierzy, więc musi się przed nimi ukrywać. Walka to tylko ostateczność. W przetrwaniu pomogą mu najnowsze zdobycze techniki. Radar solitonowy pokazuje na mapie pozycje wrogów oraz zasięg ich widzenia. O jego byc albo nie być zadecydują pistolet z tłumikiem, karabin, granaty odłamkowe, ogłuszające i zakłócające działanie urządzeń elektronicznych, C4, miny, wykrywacz min, karabin snajperski, gogle na poczerwień i ułatwiające widzenie w ciemnościach, lornetka, wyrzutnia zdalnie sterowanych rakiet albo samonaprowadzających, maska przeciwgazowa, pancerz a nawet fajki i pudło z kartonu. No dobra, te dwa ostatnie przedmioty nie są częścią uzbrojenia, ale nawet one mają swoje zastosowanie.
Metal Gear Solid ma nieliniową fabułę i pozwala graczowi na podjęcie decyzji kształtującej zakończenie gry. W zależności od tego, jaką decyzję podejmiemy otrzymujemy po skonczeniu fabuły kamuflaż termooptyczny, zapewniający niewidzialność graczowi przez całą grę albo bandanę, dzięki której nie musimy martwić się o amunicję.
Żołnierze to nie jedyne zmartwienie Solid Snake’a. Zmierzy się on bowiem z czołgiem, odrzutowcem a nawet mechem stanowiącym platformę do wystrzeliwania pocisków jądrowych i każdy z tych pojedynków dostarcza niezapomnianych wrażeń.
Najlepsze dopiero nadejdzie
Na uwagę zasługuje także ścieżka dżwiękowa w Metal Gear Solid, stanowiąca odzwierciedlenie trendów muzycznych minionej epoki. Znajdziemy w niej sporo elektroniki i trochę syntezatorów. Zdarzają się też niezapomniane kompozycje, które uczyniły produkcje Hideo Kojimy czymś wyjątkowym. W pamięć wryły mi się szczególnie motywy menu głównego i z jaskini, w której rozpoczynamy naszą przygodę, fantastyczny motyw przewodni gry, ten jeden kawałek, który zawsze sprawia, że mam łzy w oczach i nie mogę pogodzić się z wydarzeniami toczącymi się na ekranie telewizora oraz przede wszystkim The Best is Yet to Come, którego fragmenty słyszymy w kilku momentach opowieści, ale pełną wersję otrzymujemy dopiero w nagrodę za przejście gry. Jest to jedna z najwspanialszych kompozycji muzynych, jakie kiedykolwiek słyszałem i gdybym miał odpowiednią ilość gotówki, to wysłałbym ją w kosmos.
Powinienem pewnie teraz zdjąć różowe okulary nostalgii, wyrzucić tęsknotę i sentymentalizm do kosza, ale geniusz Kojimy sięga znacznie dalej niż poza pierwszą część Metal Gear Solid. Pamiętam, że zawsze chciałem zobaczyć kontynuację przygód niezmordowanego Solid Snake’a. Kolejne części MGSa pojawiały się na rynku, gracze chwalili lub karcili w nich zmiany, pokochali Big Bossa a ja zacząłem już powątpiewać, że kiedyś doczekam się spełnienia swoich marzeń i wtedy ten niesamowity Japończyk pozwolił mi przeżyć Shadow Moses na nowo. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że źle się czuję, nie mając zawsze pod ręką gry, która na zawsze odmieniła moje życie. Mogę ukończyć kolejnych 500 gier a Metal Gear Solid w dalszym ciągu będzie tą jedną z najwspanialszych, z jakimi miałem do czynienia. To pierwsza gra, w której scenariusz był dla mnie równie ważny co sama rozgrywka i to się już nigdy nie zmieni.