Wrażenia z bety Survarium – darmowego postapokaliptycznego FPSa
Killzone: Mercenary - Wrażenia z testów wersji beta
Gamedec, czyli Kicstarter, RPG i Cyberpunk
Krótka piłka- Beta Desperados III
Testy beta The Division 2 - pięć powodów, by wrócić (lub nie) w szeregi agentów SHD
O mojej skomplikowanej relacji z Onrush
Chwile jakie spędziłem ze Steep przypomniały mi stare dobre czasy, gdy grało się we wszystko, a każdy tytuł był czymś nowym, ciekawym i wspaniałym. Nie miało znaczenia, czy w grze się strzela, bierze udział w zimowej olimpiadzie lub walczy w zawodach karate - bez względu na gatunek gry miały to "coś". Na tle przeróżnych Assassynów, Farkrajów, CODów i remasterów Steep istotnie się wyróżnia ze swoim tematem sportowego sandboksa, ale niestety tego „czegoś” nie ma. Szybko odkryłem, że milej mi się wspomina dawne czasy, niż patrzy na to, co się dzieje na ekranie.
Każdy, kto spędził trochę czasu ze Star Wars: Battlefront, natychmiast odkryje bliźniacze podobieństwa obu gier, wynikające jednak głównie z pierwszych wrażeń wizualnych. W porównaniu do innych strzelanin FPP, oprawa graficzna Battlefronta stoi jakby o jedną ligę wyżej i nie inaczej jest z Battlefield 1. Dodajmy do tego jeszcze ten sam układ menu, podobny interfejs, Tatooine oparte przecież na ziemskich, pustynnych krajobrazach i Lewis Gun, czyli blaster T-21. Wystarczy jednak rozegrać parę potyczek, by wrażenie to się zatarło i powrócił klimat znany tylko z serii Battlefield (oraz jednej z piosenek pana Kleksa):
Biegać, skakać, latać… jeździć,
Na pozycji snajpera się zagnieździć!
Overwatch budzi naprawdę wiele emocji. Blizzard zdecydowanie wie co robić, by przyciągnąć do swojej produkcji kolejnych niezdecydowanych. I nie zawdzięcza tego ani kontrowersjami (no, pomijając aferę tyłkową), ani przedziwnymi chwytami marketingowymi – oni po prostu wiedzą, jak robić gry! Ja również uważam, że to prawdziwi fachowcy, lecz ich najnowsze dzieło jakoś do mnie nie przemawia.
Blizzard znowu to zrobił. Od dwóch dni nie mogę się oderwać od bety Overwatch na PlayStation 4. Śpię krótko i ciągle myślę o grze. I to wszystko w momencie, gdy różnorakie obowiązki i aktywności od paru miesięcy skutecznie odciągały mnie od gier wideo do tego stopnia, że potrafiłem tygodniami nie ruszać konsoli. Nowa produkcja, czyli sieciowa, pierwszoosobowa strzelanina od Blizzarda jest po prostu magiczna. I bawię się przy niej tak dobrze, jak 10 lat temu przy Wolfenstein: Enemy Territory.
Popularny, cyberpunkowy symulator parkouru Mirrors Edge doczekał się wreszcie kontynuacji, którą można było niedawno przetestować podczas zamkniętych beta testów. Jako miłośnk poprzedniej odsłony musiałem po prostu spróbować. Jak wyszło?
Uwielbiam cyberpunk: dystospijną wizję przyszłości, pełne drapaczy chmur wielkie miasta, futurystyczne gadżety, specyficzną nowomowę, walkę różnorakich subkultur z systemem. Dlatego nigdy nie przechodzę obojętnie wokół gier wideo osadzonych w takim klimacie. Podczas gdy wciąż czekałem na jakieś konkrety na temat kolejnej odsłony mojej ulubionej serii Deus Ex, wydany w styczniu 2009 roku Mirror’s Edge, był dla mnie interesującą pozycją i sporym powiewem świeżości.
Mirror’s Edge Catalyst było jednym z moich faworytów z tegorocznych premier. Wydawało się, że zadanie stworzenia restartu dość krótkiej i niezbyt skomplikowanej gry nie jest zbyt trudne, ale ewidentnie twórcom nie udało się w nowej odsłonie zawrzeć ducha pierwszej części i tej przepięknej prostoty, która zachwycała 8 lat temu.
Powroty starszych marek? Bezapelacyjnie Mirror’s Edge: Catalyst – było to dla mnie jedno z większych nadziei. Seria debiutująca na rynku pod skrzydłami ówczesnego giganta, Electronic Arts, w 2008 roku była czymś nowym, świeżym i dość innowacyjnym, co zauważyć musiał każdy sceptyk. Po blisko 7 latach temat powraca, wszak na czerwiec zaplanowano debiut wspomnianego Catalyst – ni to sequela, ni to prequela, ni to restartu przygód Faith. I nie tylko w temacie historii ta gra ma problem ze znalezieniem własnej tożsamości.
Oryginalny Mirror’s Edge z 2008 roku nie przypadł mi do gustu. Doceniłem niecodzienny styl graficzny i ciekawy pomysł na rozgrywkę, ale jednocześnie nie mogłem znieść nadmiernej liniowości, przekombinowanego sterowania oraz kiepskiego level designu, przez który zdecydowanie zbyt często zamiast radośnie biegać i cieszyć się dynamiką musiałem długie minuty metodą prób i błędów szukać właściwego wyjścia z sytuacji. Przez te niedoskonałości Krawędzi Lustra nigdy nie dokończyłem, zaś na jej kontynuację nie czekałem wcale i najpewniej przeszedłbym obok jej premiery obojętnie. I popełniłbym spory błąd, ponieważ odpalona bez jakichkolwiek oczekiwań beta Mirror’s Edge: Catalyst bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła.
Kilka dni temu (2-4 kwietnia) uruchomiono zamkniętą betę najnowszego DOOM-a. Czwarta część chyba największej serii studia id Software powoli zmierza ku półkom sklepowym, wszak datę premiery ustalono na 13 maja bieżącego roku. Deweloperzy są zatem na etapie, gdzie nawet minimalne zmiany trudno wprowadzić (szczególnie w rozgrywce). Jak zatem wyglądały przedpremierowe testy trybu multiplayer oczami gościa, który nigdy nie grał w żadną część z tego cyklu? Świetnie!
Dosłownie wczoraj, o godzinie 20 polskiego czasu, uruchomiono wersję beta gry Homefront: The Revolution. Aktualnie produkcja znajduje się w rękach Dumbster Studio, lecz Homefront 2 – które było tak nazywane przez długi czas – naznaczone jest piętnem przechodzenia z rąk do rąk; od koncepcji do koncepcji. Jednak wygląda na to, że dzieło, będąc na ostatniej prostej, ma jasny i klarowny pomysł na siebie – premiera została zaplanowana na połowę maja tego roku i nic nie wskazuje na to, by ta data uległa zmianie.