Age of Empires 2 - DżejGame #1
Hiszpańskie gry w Krakowie, czyli jak nie robić growych eventów
Moje Hermezje #1 - Gry stare vs gry nowe
Myst najlepsza gra na rozgrzanie szarych komórek i przeżycie wielkiej przygody z książkami w tle.
Zapłacę, tylko niech moja ulubiona seria wróci
Resident Evil 1 na PS1 w trzydziestu tweetach
Kilkakrotnie już, na łamach tej strony, opisywałem bardzo stare tytuły, które wielu dzisiejszych graczy mogłoby uznać za wręcz niegrywalne. Wszystkie te teksty nie istniałyby jednak, gdyby nie platformy dystrybucji cyfrowej takie jak Origin, Steam i oczywiście GOG. To niesamowite jak wiele tytułów znalazło się dzięki nim w zasięgu ręki każdego gracza. Możliwe stało się ponowne przeżycie niezapomnianych klasyków, a także – jak w moim przypadku – zetknięcie się z niektórymi po raz pierwszy. I to za paroma kliknięciami myszki, bez przeglądania aukcji internetowych z nadzieją trafienia na dany tytuł, płacenia kosmicznej ceny i godzin kombinowania, aby grę uruchomić na współczesnym sprzęcie. Niestety, nie można mieć wszystkiego. Jest jeszcze wiele produkcji, które wciąż leżą zapomniane w kącie, a zagrać w nie można jedynie znajdując gdzieś używany egzemplarz, lub pozyskując z mniej legalnych źródeł. Postanowiłem podzielić się moją małą listą tytułów, które chętnie zobaczyłbym w ofercie Good Old Games. Będą to zarówno znane wszystkim klasyki, jak i gry po prostu dobre i ciekawe, które zasługują na drugą szansę, żeby zaistnieć w świecie gier.
Wracanie do hitów z przeszłości w ciągu kilku ostatnich lat stało się fenomenem na wielką skalę, wykraczającym poza ścisłe grono absolutnych entuzjastów i modderów. Coraz chętniej chcemy pograć „jak za dawnych lat”, generując popyt, który coraz więksi wydawcy – ostatnio chociażby Ubisoft – bardzo chętnie zaspokajają. I choć sprawa podaży bywa kontrowersyjna, gdyż jakość remasterów i innych odgrzewanych kotletów potrafi wahać się od całkiem przyjemnych po absolutnie horrendalne, to możliwość bezproblemowego odpalenia produkcji sprzed dekady czy dwóch na najnowszym systemie operacyjnym potrafi zachęcić sentymentalnego gracza do sypnięcia groszem. Co jednak, gdy odkrywamy, że tytuł, który wyjął nam swojego czasu wiele godzin z życiorysu, nie przetrwał próby czasu i po prostu nie potrafimy się przy nim dobrze bawić? Ja stawiam sobie wówczas trudne pytanie: jak ja mogłem w to grać?
Na przestrzeni całego naszego dotychczasowego życia, gry komputerowe często inspirowały nas do podjęcia jakichś aktywności, z których spora część miała na nas pozytywny wpływ. Weźmy choćby pod uwagę naukę języka, rozpoczęcie uprawiania jakiegoś sportu czy zainteresowanie się jakąś dziedziną nauki - za wszystko to, z perspektywy czasu, możemy sobie raczej jedynie dziękować. Niech jednak pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie nabawił się co najmniej siniaków (o skręconych kostkach nie wspominając), próbując być jak ten gość. Jak Tony Hawk.
Ostatnia część filmowej trylogii poświęconej Hobbitowi właśnie debiutuje w polskich kinach i choć za granicą zebrała dosyć mieszane recenzje, to i tak przez najbliższe kilka tygodni żaden z seansów opustoszały raczej nie będzie. Hollywood bywa łapczywe, ale na ekranizację Silmarillionu nikt się raczej nie porwie, Bitwa Pięciu Armii to więc prawdopodobnie ostatnia okazja, aby ujrzeć świat stworzony przez Tolkiena w reżyserii Petera Jacksona. Wprawdzie całkiem niedawno wydano Dzieci Húrina, które potencjalnie mogłoby trafić na srebrny ekran, ale nawet gdyby do tego doszło, od premiery dzieli nas przynajmniej kilka lub wręcz kilkanaście lat. Bez względu jednak na to, jaka będzie filmowa przyszłość Śródziemia, jedno trzeba przyznać – obie trylogie jeszcze bardziej spopularyzowały całe uniwersum i do tego stopnia, że na rynku wręcz zaroiło się od prób przeniesienia ich sukcesu na ekrany komputerów. Długo czekaliśmy na hit pokroju Cień Mordoru i choć parę udanych produkcji pojawiło się już wcześniej, niektóre z nich są znacznie starsze niż moglibyśmy się spodziewać.
Od momentu, gdy Max Payne pierwszym celnym strzałem położył nieuważnego kryminalistę minęło już trzynaście lat. Zabawnie jest po takim czasie włączyć tytuł, o którym wiele lat temu namiętnie dyskutowali znajomi, opowiadając sobie najbardziej efektowne akcje i zapadające w pamięć momenty. Teraz sam mogę przekonać się, skąd czerpali oni tyle frajdy. Czy upływający czas łagodnie obszedł się z jednym z najbardziej charyzmatycznych bohaterów świata gier?
Dawno, dawno temu, kiedy w polskich domach komputer był towarem egzotycznym, a Internet kompletnym science-fiction, dużym wzięciem nad Wisłą i na Zachodzie cieszyły się gry przygodowe. Zwłaszcza w 90. latach powstało wiele niesamowitych tytułów i to właśnie wtedy przygodówki point ‘n’ click przeżywały swoje złote lata. Serii Monkey Island czy Simon the Sorcerer nie sposób zapomnieć, zresztą ta druga kontynuowana jest do dziś dnia, choć ze zmiennym powodzeniem wśród odbiorców. Nie wolno jednak zapominać nam o rodzimym rynku, który oferował swojego czasu kilka mniej lub bardziej udanych pozycji w gatunku. Tym razem napiszę o przełomowej dla Polaków grze Teenagent. Dlaczego przełomowej? Ano dlatego, że była to pierwsza polska gra wydana na płycie CD i chyba pierwsza udana przygodówka autorstwa polskich deweloperów. Zapraszam niniejszym na wycieczkę w przeszłość
Wszyscy lubimy mówić, jakie to stare gry są wspaniałe, jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne. Jednak wracanie do takich produkcji to już zupełnie inna sprawa. Stara gra odpalona po latach potrafi stracić wiele na swoim uroku, toteż produkcji, które po prostu mile wspominamy, jest na ogół o wiele więcej niż tych, w które nadal jesteśmy w stanie spokojnie grać, jak za starych lat. Jednak co z grami, z którymi nie mieliśmy nigdy okazji się zetknąć? Czy da się usiąść pierwszy raz w życiu do tytułu, który ukazał się ponad dwadzieścia lat temu i komfortowo się przy nim bawić? To właśnie postanowiłem sprawdzić, a za obiekt badań upatrzyłem sobie pierwszą grę z gatunku survival horror – Alone in the Dark.
Temat gier starych i stosunku do nich, jest bardzo kontrowersyjny. Dotyka bowiem osobistych gustów i preferencji. Jedni kochają grać w starsze produkcje, inni za sprawą przestarzałej technologii nie są w stanie powrócić do przeszłości, a jeszcze inni łapią się za głowę widząc tytuł i autora tekstu.
Zawiedziony Gracz wyciąga z napędu płytę i odkłada ją na pokaźny stos oznaczony „nigdy więcej”. To kolejna już starusieńka gra, którą chciał uruchomić z sentymentu, niestety przeskok technologiczny pomiędzy tym, co podobało mu się 10, 15 i więcej lat temu okazał się zbyt wielki. Grafika kanciasta, a piksele w niej tak wielkie, że można nimi usypać tor żużlowy, niegdyś świetny gameplay okazuje się słaby lub zupełnie niegrywalny. Pewnie, Gracz zarzeka się, że są tytuły, które się nie starzeją, wraca do nich co jakiś czas. Ale co z resztą? Gracz, nie chcąc ryzykować następnych, w wypadku uruchomienia wielbionego dawniej tytułu nieuniknionych zawodów stwierdza, że wspomnienia zostawi nienaruszone.
Nie raz jest potrzeba sięgnąć po zakurzony tytuł. Czy to z powodu sentymentu i pragnienia przeżycia raz jeszcze danej przygody, czy z uwagi na zwyczajną chęć zagrania w produkcję zaległą, którą wstyd nie wpisać w swoją grową bibliotekę. Mimo wszystko powracanie do starych tytułów jest często bolesne.