Guns, Gore & Cannoli 2 (PS4) - eks-gangster bohaterem wojennym
Deus Ex: Rozłam Ludzkości - recenzja gry tylko i aż bardzo dobrej
Sleeping Dogs: sandbox niemal idealny w oczekiwaniu na GTA V
Gry MMO w które grałem i jak się w nich bawiłem (wersja uaktualniona 2014).
Wielka tajemnica - recenzja Kara no Shoujo
The Solus Project (PS4) - w poszukiwaniu drugiej Ziemi...
Zapowiedziany kilka tygodni temu samodzielny dodatek do jednej z najlepszych gier wyścigowych: Forza Horizon 2, podniósł ciśnienie fanom zarówno słynnej serii gier jak i filmu. Mieliśmy dostać zupełnie nową kampanię fabularną, znane z ekranu auta, głos aktora i rapera Ludacrisa. Co wyszło z hucznych zapowiedzi?
Producenci z Gearbox prawdopodobnie nie posiadają się z radości. W końcu wykreowali markę, która na stałe zaistniała w świadomości graczy i atakuje coraz dalej. Licencja wędruje już nawet do innych developerów, czego owocem jest (jak na razie trzymające wysoki poziom) Tales from Borderlands od Telltale Games. Nic, tylko bezczelnie doić taką krowę, nieprawdaż? Otóż nie w tym przypadku. Tak się składa, że recenzowane tu Borderlands: The Pre-Sequel może i rzeczywiście przypomina odcinanie kuponów. Znalazło się wielu krzykaczy, którzy z miejsca ochrzcili je „DLC w pudełku”, „żerowanie na Borderlands 2”. „Prawie że samodzielny dodatek, a larum, jakby wydawali nową grę”. I wiecie co? To w sumie jest „tylko” rozwinięcie idei drugich Borderów z nowymi misjami. Ale zrobione z taką klasą, że może zawstydzić wiele innych gier.
Chyba niewiele wydanych do tej pory tytułów było tak bliskich sztuce, jak stworzona przez polski zespół OhNoo gra przygodowa Tormentum: Dark Sorrow. Inspirowana pracami Zdzisława Beksińskiego czy H. R. Gigera produkcja wyróżnia się na tle konkurentów przede wszystkim mroczną stylistyką i oprawą audiowizualną. Niestety w parze z genialnym konceptem i niebywałym artyzmem nie idzie mechanika, która tylko marnuje potencjał całego dzieła.
Jeśli już w marcu rozglądacie się za kandydatami do tytułu gry roku, to uprzejmie chciałem Was poinformować, że powinniście spojrzeć w tę stronę, o tutaj. Tak, tutaj. Widzicie jak pomiędzy drzewami mignęła przez chwilę biała zjawa ducha lasu? To Ori. Wydaje się niepozorny. Ma długie uszy, ogon i gdyby przymknąć jedno oko, to wygląda trochę jak zmutowany królik. Ale ten niewinny z pozoru gość to prawdziwy wymiatacz, któremu nie straszne są przeciwności losu i gdy pada pod naporem ciosów wrogów lub z powodu braku małpiej zręczności w palcach u sterującego nim gracza otrzepuje się z kurzu i niczym filmowy T-1000 podejmuje kolejną próbę w dotarciu do celu. To nic, że trzysta czterdziestą siódmą. Stara maksyma mówi, że co nas nie zabije, to nas wzmocni, a zapewniam Was, że ze starcia z Ori and the Blind Forest wyjdziecie strasznie pokiereszowani, ale szczęśliwi. Wyobrażam sobie, tak właśnie działa magia dobrych gier.
Oryginalne Heroes of Might and Magic III pamiętam doskonale. Ale ciężko powiedzieć, że wychowałem się na tym tytule, gdyż byłoby to zbyt na wyrost. Niemniej jednak jedne z piękniejszych chwil związanych z wirtualną rozrywką kojarzę właśnie przez pryzmat kapitalnego trybu Hotseat, niemal flagowego, który był dosyć solidnym filarem trzecich „Hirołsów”. Jak zatem wygląda sytuacja z odświeżoną edycją tego przeboju? Zapraszam na pokoje!
“The Banner Saga” to jedna z tych gier, które chciałem ograć od razu w dniu premiery. Tytuł po zapowiedziach jawił się jako taktyczne cRPG z istotnymi wyborami moralnymi, światem inspirowanym mitologią nordycką i niezwykle interesującą oprawą wizualną. Na papierze wszystko prezentowało się bardzo dobrze, a z racji tego, że jest to reprezentant mojej ulubionej gałęzi gier czyli cRPG, „The Banner Saga” od razu trafił do mojego notesu pod hasłem „must have”. Jednak jak to zazwyczaj w moim przypadku bywa, nie uległem marketingowym bajkom i wstrzymałem się z zakupem (głównie ze względu na zestawienie cena – długość rozgrywki) tej bardzo obiecującej gry.
Ostatecznie prawie po roku oczekiwania w końcu ograłem „The Banner Saga” i stwierdziłem, że chciałbym podzielić się z wami moimi wrażeniami z gry. Czy tytuł spełnił moje oczekiwania? Jakim cRPG-iem jest „The Banner Saga”?
Pałam ogromną miłością do pierwszego Resident Evil. To świetna gra na pierwszym PlayStation oraz na Sedze Saturn. To fantastyczna zabawa na Nintendo DS. oraz legendarny remake na GameCube. Zapowiedź odświeżenia edycji z GameCube powitałem z otwartością, ale lekko podejrzliwie. Nie raz psuto edycje HD, czego koronnym przykładem był niestety Silent Hill.
Silent Hill i Resident Evil. Dwa oblicza survival horroru, które dla mnie pokazują jak bardzo przez ostatnie lata zmieniły się gry wideo. Na całe szczęście Resident Evil HD Remaster to fantastyczna gra. Nierówna, odrobinę pokracznie próbująca połączyć stare z nowym, ale wciąż fantastyczna. Powrót REmaku pierwszego Resident Evil z GameCube, pomimo prawie 13 lat na karku (tak, już 13!) to wspaniały początek 2015 roku dla graczy na zachodzie.
Nazywam się Amanda Ripley, a to moja historia. Najdziwniejsza, jaką dzisiaj przeczytacie - nie mam co do tego wątpliwości. Choćby z tego powodu, że umieram. Wielokrotnie. Ale nie martwcie się, bo jednak żyję. Nie jestem tego w stanie wytłumaczyć, dlatego cała moja relacja z piekielnego pobytu na stacji Sewastopol może być nieco chaotyczna, ale zapewniam: warto wziąć w niej udział. Oczywiście jeśli nie należycie do tych strachliwych jednostek, które robią pod siebie i gubią się w labiryncie ciemnych korytarzy.
Gdy wraz ze statkiem Nostromo zaginęła moja matka, musiałam ją odnaleźć. Moja misja trwała długo, bo gdy mama poleciała w kosmos jako członek siedmioosobowej załogi Nostromo, miałam zaledwie 10 lat. Szefowie Weyland-Yutani nie chcieli, albo nie mogli powiedzieć mi, co się stało i wzięłam sprawy w swoje ręce. Zaczęłam dla nich pracować i w końcu trafiłam na to, czego szukałam. Czarna skrzynka statku Nostromo została odnaleziona i obecnie znajduje się na pokładzie zaopatrzeniowej stacji Sewastopol, gdzieś na orbicie gazowego giganta KG348.
Liczba graczy, którzy przed wielu laty doskonale bawili się przy Excitebike idzie chyba w miliony. Proste, acz niezwykle miodne wyścigi małych motorków z NES-a/Pegasusa potrafiły pożreć długie godziny, czy to na rywalizacji z czasem, czy na projektowaniu nowych tras. Na początku lat dziewięćdziesiątych był to niewątpliwie przebój i źródło przedniej rozrywki. Po latach na Wii trafił remake, Excitebike: World Rally i każdy zyskał szansę, by wyruszyć w nostalgiczną podróż w czasie.
Seria Gran Turismo nie często rozpieszcza graczy nową odsłoną i podczas gdy Xbox One doczekał się już aż dwóch flagowych gier Forza - Playstation 4 wciąż czeka na siódmą część słynnych wyścigów. Sytuację próbuje ratować Evolution Studios z nową pozycją - DriveClub.
*Ocena dotyczy wersji z grudnia, po łatkach polepszających pracę serwerów i z dodanym efektem jazdy w deszczu.