Wchodząc między mury potężnego zamczyska trafiasz do olbrzymiej sali tronowej. Ściany pną się w górę tak wysoko, że światło licznych pochodni nie sięga sufitu i ten niknie w mroku. Po krótkiej rozmowie z władcą ten daje Ci, nieznajomemu typowi z mieczem na plecach, zadanie. Zabij nieumarłego arcymaga ciskającego gromy na królestwo z wielkiego szczytu Kur'ghur, a może zyskasz względy. Bez zająknięcia przyjmujesz na klatę questa.
Po Cieniu Mordoru nie oczekiwałem zbyt wiele. Właściwie to nawet na tę grę nie czekałem. Interesowało mnie co z tego wyjdzie, ale gdy wybrałem się do sklepu, to przede wszystkim zacierałem ręcę na Obcego: Izolację. I podczas gdy na podchodach z Ksenomorfem spędziłem na razie całe osiemdziesiąt minut, to nowa gra studia Monolith skradła mi z życiorysu ponad trzydzieści godzin. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie to wymowny wynik. Oczywiście wiele osób może wyśmiać ten czas, w końcu niektórzy potrafili na przykład w świecie Skyrim przesiedzieć setki godzin. Ale Cień Mordoru to zupełnie inny typ gry i trzeba jasno podkreślić czym ten tytuł jest. To prosta gra o zabijaniu orków. A jeżeli ktoś chce zrobić prostą grę, która skupia się tylko na jednym, to lepiej żeby było to zrobione doskonale. Musimy zadać więc pytanie: czy zabijanie orków w Shadow of Mordor jest przyjemne? Jest – i to jak!
Czy piaskownica (sandbox) pozbawiona fabuły jest w stanie opowiedzieć historię? Space Engineers jest wartościowym przykładem w tej kwesti.
Skłamałbym pisząc, że rzadko zdarza mi się grać po nocach. Ta pora jest dla mnie najodpowiedniejsza, biorąc nawet pod uwagę oczywiste konsekwencje. Towarzyszący spokój, cisza i ciemność pozwalają zagłębić się w cokolwiek właśnie właśnie robimy, ale nie zawsze zdarza się wsiąknąć w jedną produkcję na kilka godzin. Zwłaszcza tak mało dopracowaną, skąpą i ograniczoną. Unturned się jednak udało.
Na rynku mamy kilka gier, co do których marzenia o trybie współpracy legły w gruzach. Niezmiennie na pierwszym miejscu mojej listy znajduje się seria S.T.A.L.K.E.R. Miałem nadzieję, że przy kolejnych częściach twórcy pójdą po rozum do głowy i zrozumieją, że nie będzie nic lepszego, niż wspólny spacer przez bezkresy Zony będące domem wszelakiego zła. Na szczęście niedługo będę mógł z tejże listy wykreślić jedną pozycję, która znajdowała się dość wysoko, czyli miała, ujmijmy to w ten sposób, wysoki priorytet – Don’t Starve.
Na brak strzelanin z pierwszej perspektywy narzekać nie można. Problem polega jednak na czymś zupełnie innym. Mianowicie na braku różnorodności w tym gatunku. Większość twórców uparcie próbuje naśladować, czy wręcz kopiować serię Call of Duty, która już sama w sobie jest wtórna do bólu. W efekcie czego tak naprawdę nie ma w czym przebierać. A przynajmniej należy mocno "przetasować karty" i oddzielić klony COD-ów od pozostałych gier. Strzelanin, które są inne. A tych niestety jest bardzo mało.
Witam w kolejnym odcinku cyklu "Krótko i na temat", gdzie dzielę się z wami swoimi spostrzeżeniami. Dziś z kolei chciałbym odnieść się do gier z otwartym światem oraz tym, dlaczego czas mija nam przy nich zupełnie inaczej. Oczywiście w stosunku do produkcji "korytarzowych".
Idziesz ulicą, a tam nagle jakiś stwór. Po chwili słyszysz przerażający wrzask. Prawdopodobnie zaraz będziesz taplał się w kałuży krwi. Ludzi już nie ma, pochłonęła ich zagłada. W tym świecie będziesz cieszyć się z niewielu widoków. Jednym z nich będzie znaleziony batonik czy garść amunicji. Innym zaś nether, czyli mutant, który w pojedynkę nie jest aż tak groźny. Lubicie ekstremalne przygody? Przed wami proza życia w Nether. W tym momencie jest to wczesna wersja rozwojowa gry, więc prawdopodobnie wiele rzecz zdąży się jeszcze zmienić.
Mam mieszane uczucia rozpoczynając pisanie tej recenzji. Z jednej strony wypadałoby być konsekwentnym i trzymać się wcześniej zarzucanych grze Watch Dogs niedociągnięć. Z drugiej strony coś w tej grze udało mi się znaleźć, co popycha mnie w stronę bardziej pozytywnego zakończenia całej mojej historii, która rozpoczęła się wraz z premierą gry gdzieś pod koniec maja roku 2014. Starając się nie sprzedać Wam samej historii, bowiem w Watch Dogs każdy powinien, bez względu na wszelkie opinie, zagrać, nakreślę moje odczucia, które niczym sinusoida zmieniały się wraz z doświadczaniem nowych elementów tej gry.
W końcu doczekaliśmy się długo oczekiwanej produkcji Ubisoftu. Nie, nie chodzi mi o kolejny tytuł z serii Assassin's Creed. Mam tu na myśli ich nową markę, tak wielce przełomową według producenta. Czy jednak opinia twórców nie jest na wyrost? Biorąc pod uwagę masę czynników, uważam że jak najbardziej. Szczególnie nietrafionym stwierdzeniem jest tu przynależność klona GTA do nextgenowych produkcji. Bo do gier nowej generacji Watch_Dogs z całą pewnością by pasował, ale najwyżej w 2007 roku. I to z myślą o X360 oraz PS3, a nie XO oraz PS4.