Po obejrzeniu kolejnego japońskiego filmu klasy B o tematyce zombie, przypomniałem sobie o czymś. Po pierwsze, uwielbiam ten ich szajs, kicz i tandetę. Drugą kwestią jaka przyszła mi do głowy było -”Czemu nie ma masy gier o stylistyce podobnej do tych filmideł”. Niby mamy Onechanbara, czyli laski w bikini siekające zombiaki ale chciałbym czegoś więcej.
Nagle do głowy przywędrowała myśl o pewnej perełce, która już samym tytułem zachęca do owacji na stojąco. No bo jak inaczej można zareagować na grę która pokaże nam odwieczny spór pomiędzy żywymi trupami a karetkami?
Zaczynając swoją przygodę z jednym z mniej znanych dzieł Westwood Studios, nie spodziewałem się, że napotkam na swojej drodze tak wielu tak bardzo upierdliwych przeciwników. Pirates: Legend of Black Kat wygląda momentami jakby specjalnie stworzone przez Amerykanów studium najgorszych możliwych rodzajów wrogów, które może spotkać podczas przygody gracz. Niewiele zabrakło, by ta „ekipa” całkowicie zniechęciła mnie do poznania dalszych losów tytułowej bohaterki.
Od pojawienia się Herdy Gerdy na rynku minęło już trzynaście lat. Kiedyś tak oryginalne i ciekawe produkcje zdecydowanie bardziej przyciągały oko i wyróżniały się na rynku. Dzisiaj, przy rozwiniętej scenie indie, zaskakujących i intrygujących projektów już nie brakuje i nawet utrzymana w cell-shade’owej stylistyce gra pasterska nie jest wielkim wydarzeniem. Czy więc stary hit z PlayStation 2 ma się dzisiaj czym bronić i walczyć o uwagę graczy? Nota obok wskazuje, jakiej odpowiedzi możecie się spodziewać. Pomysł może Core Design miało ciekawy, ale wprowadzenie go w życie już nie do końca pracownikom studia wyszło.
Stosowane przez twórców gier metody walki z monotonią bywają przeróżne. Jedni mieszają gatunki, inni oferują kilku bohaterów, a jeszcze inni bawią się stworzonym światem. Czasami prowadzi to do zabawnych efektów, gdy w danej grze pojawiają się postacie, rozwiązania czy plansze na pierwszy rzut oka zupełnie nieprzystające do przyjętej konwencji. Tak jest chociażby w Pirates: Legend of Black Kat na PlayStation 2, w której tytułowa heroina odwiedza nie tylko typowe dla Karaibów rajskie wyspy, ale też na przykład... Antarktydę.
Pod koniec stycznia minęło dwanaście lat od zamknięcia Westwood Studios, firmy odpowiedzialnej choćby za przełomową i uwielbianą serię Command & Conquer. Większość osób kojarzy Amerykanów właśnie z kolejnych odsłon słynnej strategii czasu rzeczywistego, zapominając, że w swoim dorobku mieli oni też kilka niemniej ciekawych projektów. Wiele z nich jest już dzisiaj zapomnianych. Taki los spotkał m.in. wydaną wyłącznie na PlayStation 2 i Xboxa Pirates: The Legend of Black Kat.
Dobry i ciekawy pomysł na grę to nieraz połowa sukcesu. Wyróżniające się rozwiązania, pomysłowe koncepcje czy niespotykane wyzwania potrafią zapewnić danej produkcji uznanie i sukces. Dobrze jednak, gdy wśród autorów są też odpowiedni wykonawcy danych idei. Bez rzemieślników, którzy spisane i rozrysowane pomysły przeniosą do rzeczywistości wirtualnej, nawet najciekawsze pomysły mogą się nie obronić. Do takich wniosków momentami prowadzi zabawa z Herdy Gerdy na PlayStation 2.
W bibliotece PlayStation 2 nie brakuje hitów, które na stałe zapisały się w historii gier. Jest też jednak mnóstwo perełek, tytułów dobrych i oryginalnych, które z rozmaitych powodów nie zdołały przebić się do masowej świadomości i zyskać sławy. Do takich bez wątpienia należy często wymienianie w zestawieniach „dobrych gier, w które mało kto grał” Herdy Gerdy. Kolorowa produkcja od Core Design o ... wypasaniu dziwnych stworków.
Kolejny rok dobiega końca. Minione dwanaście miesięcy minęło mi błyskawicznie i przepełnione było rozmaitymi wydarzeniami, ważnymi i trudnymi decyzjami oraz spotkaniami z ciekawymi filmami, serialami, anime i dawnymi hitami z PlayStation 2, Wii oraz PSP. Co szczególnie zapisało się mi w pamięci i zasłużyło na słowa pochwały lub naganę? Wzorem minionych lat pora na mało typowe podsumowanie minionego roku, „Moje Najki 2014”. Gościnnie swoimi typami dzieli się przedstawicielka płci pięknej.
Premiera Killzone na PlayStation 2 w 2004 roku była sporym wydarzeniem. Bańkę oczekiwań wydawca rozdmuchał bardzo mocno, co później niekoniecznie wyszło na dobre całej produkcji. Mimo wad, dzieło Guerrilla Games okazało się jednak całkiem solidnym tytułem, który potrafił pożreć sporo wolnego czasu. W pochłanianiu kolejnych godzin szczególnie skuteczny okazał się tryb multiplayer, pozwalający na rozgrywkę przez sieć oraz całkiem efektowne potyczki na podzielonym ekranie.
Od premiery hitu Max Payne minęło trzynaście lat. Każdy, kto dzisiaj decyduje się na pierwsze spotkanie z nowojorskim funkcjonariuszem ma prawo do obaw. Czy dzieło Remedy Entertainment przetrwało upływ czasu i oferuje obecnie zabawę na równie wysokim poziomie, co na początku XXI wieku? Sprawdziłem to na własnej skórze i wiem już, że Max wciąż potrafi bawić, emocjonować i zachwycać scenariuszem. Nie w każdym względzie jest idealny, ma swoje braki i wady, ale to wciąż solidny przedstawiciel strzelanin TPP, w którego nawet teraz warto zagrać.