Animal Planet w prehistorii
Assassin's Creed V: Ninja Decay, czyli asasyn moich marzeń
Assassin’s Creed: Syndicate – ze skrajności w skrajność
Ubisoftu metoda na piratów, a brawa dla 11 bit studios
Assassin's Creed IV: Black Flag byłby lepszą grą, gdyby nie był Assassin's Creedem
Nie warto kupować gier tuż po premierze
Splinter Cell: Blacklist jest kolejną grą, która dołączyła do zacnego grona Produkcji Powszechnie Uznawanych Za Dobre, W Które Jednak Zagrałem Ze Sporym Opóźnieniem (PPUZDWKJZZSO - znajdują się tutaj m.in. Outlast, CoJ: Gunslinger, Max Payne 3, a niedługo to samo spotka Enslaved: Oddysey to the West). Wszyscy powinno dobrze wiedzieć, że Sam Fisher osiągnął swój szczyt w Chaos Theory i ani dziwny Double Agent, ani wyposażony w kontrowersyjne zmiany Conviction (który jednak całkiem mi się podobał) nie dawały nadziei na powrót stricte skradankowej wersji Splinter Cella. Blacklist na szczęście sprawił, że nowy Sam może bez większego wstydu zaprosić starego Sama na piwo.
Gdy Ubisoft zapowiedział, że w tym roku doczekamy się aż dwóch gier z serii Assassin’s Creed, wielu graczy zakrzyknęło, że część przygotowana na „stare” konsole to tylko próba wyciągnięcia od nich pieniędzy. Mi jednak karaibskie piractwo w Black Flagprzypadło do gustu tak mocno, że chyba bardziej kusi mnie perspektywa powrotu na morze, niż odwiedzenia Paryża w Assassin’s Creed: Unity, pomimo wszystkich zapowiedzianych w niej zmian.
Opinii o Watch Dogs jest tyle, ile graczy na świecie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wręcz każda z tych opinii jest absolutnie różna. Jedni chwalą tytuł i przytaczają pozytywne elementy tej produkcji, inni ostro krytykują to, co niewątpliwie krytyce podlega. Jedni są zawiedzeni, drudzy dostali to, czego oczekiwali. Nie ulega jednak wątpliwości, że Ubisoft przesadził z kampanią reklamową, mnóstwem zapewnień oraz całym swoim zestawem działań mającym na celu wypromowanie produktu i wzbudzenie hype’u.
Ilość ″hejtu″ wylanego na ten tytuł ze społecznościowej części Internetu nieco onieśmiela. Mnie onieśmieliła do tego stopnia, że początkowo zrezygnowałem z zawarcia z nim osobistej znajomości. Po co bowiem tracić czas na klęski pokroju Duke Nukem Forever czy Alien Colonial Marines? Jednakże wiedziony lekkim wyrzutem sumienia oraz zachęcony kilkoma umiarkowanymi video-recenzjami z Youtube'a ostatecznie postanowiłem postawić na eksperyment. Eksperyment zagrania w ″najgorszą grę tego roku″* (* - w tekście używam autentycznych cytatów zaczerpniętych z recenzji użytkowników serwisu Metacritic).
Valiant Hearts zapowiadało się unikatowo - oryginalny i rzadko eksploatowany w grach fragment historii, piątka intrygujących bohaterów i przepiękna oprawa graficzna korzystająca z dobrodziejstw czarodziejskiego silnika Ubi-art. Spodziewać mogliśmy się dobrej gry opowiadającej świetną historię, a dostaliśmy... świetną grę opowiadającą tylko dobrą historię. Valiant Hearts wzrusza i bawi, ale jedno i drugie robi w zasadzie na pół gwizdka. Mimo wszystko, zagrać trzeba - to jedna z tych gier, o których szybko nie zapomnicie.
30 lipca, 1914
Cholera, jak to wszystko szybko się dzieje. Czytałem niedawno w gazetach o postępujących niepokojach gdzieś daleko, w Afryce, tymczasem już bębnią o zapowiadanej pełnej mobilizacji i za tydzień pewnikiem poszedłbym w kamasze! Fart mnie jednak nie opuszcza i gdy tylko z rana wyszedłem na ulicę napotkałem paczkę wspaniałych ludzi uganiających się za przyjaźnie wyglądającym czworonogiem. Dwóch żołnierzy (chociaż jeden to nie wygląda!) i pielęgniarkę. Młodą i miłą. Podobno ktoś im się zgubił, a dodatkowa para rąk i nóg się przyda.
No to ku przygodzie!
Współcześnie gracze mają coraz mniej praw i przywilejów. To absolutne przeciwieństwo w stosunku do wcześniejszych lat i zasad logicznego myślenia. Krótko i szczerze podzielę się z wami argumentami, które sprawiają, że czuje się oszukiwany przez producentów, wydawców i wszelkich firm branżowych.
O Watch Dogs powiedziano już sporo. Przed premierą słów padło nawet zbyt wiele, a hype przybrał formę dość bolesną - spora liczba graczy była grą zmęczona, mimo że ta nie zdążyła wylądować w czytnikach ich sprzętów. Nijak nie przełożyło się to na wyniki sprzedaży, a jak wiadomo - samym marudzeniem niewiele zmienimy. Czy są jeszcze potrzebne dodatkowe opinie o grze, o której powiedziano już wszystko? Przyznam szczerze - nie wiem, ale postaram się zrobić to konkretnie. Mimo, że gra "konkretnego" wrażenia na mnie nie zrobiła, raz na jakiś czas trafiając celnie w mój gust, by kilkanaście kolejnych razy kompletnie przestrzelić.
Aż chciałoby się westchnąć "Moja branża, taka piękna!". Oto bowiem pewien moder zza oceanu chcący podkręcić nieco grafikę Watch Dogs odkrył, że bez większego wysiłku da się przywrócić część efektów, które rzuciły na kolana wszystkich śledzących E3 w 2012 roku. Mało tego, rzesza graczy deklaruje przy tym wzrost wydajności. Brawo, Ubi.
Tegoroczne E3 obsypało grami. To dobra wiadomość. Mniej dobra jest taka, że tym razem nie zostaliśmy uraczeni żadną niespodziewaną petardą pokroju pierwszego pokazu Watch_Dogs, czy The Division. Całe szczęście, honoru konferencji obronił Ubisoft, z którym rywalizować mogłoby Sony, gdyby… nie przegadało wystąpień. Udało im się odnowić mą bezgraniczną miłość do The Last of Us (chwała!), podczas gdy Ubi wznieciło moje zainteresowanie praktycznie wszystkim. Nawet cholernym tańcem.
Ubisoft rozpoczął swoją konferencję wzbudzając w widzach intrygę, ciekawość i względny optymizm. Pierwsze chwile wypełnił bowiem filmowy początek Far Cry’a 4, który sam wystarczyłby do podjęcia kilku słusznych komentarzy, acz wbrew pozorom później pojawił się w sieci bezpośredni gameplay. Sporo wrażeń, dużo materiału, jeszcze więcej epickości, a to wszystko jednak zdecydowanie zbyt mocno doprawione przesadnią.