Gdy Ubisoft zapowiedział, że w tym roku doczekamy się aż dwóch gier z serii Assassin’s Creed, wielu graczy zakrzyknęło, że część przygotowana na „stare” konsole to tylko próba wyciągnięcia od nich pieniędzy. Mi jednak karaibskie piractwo w Black Flagprzypadło do gustu tak mocno, że chyba bardziej kusi mnie perspektywa powrotu na morze, niż odwiedzenia Paryża w Assassin’s Creed: Unity, pomimo wszystkich zapowiedzianych w niej zmian.
Można marudzić, że gry traktujące o konflikcie Asasynów i Templariuszy są trochę zabugowane i wynika to z faktu, że ukazują się co roku, lecz trzeba przyznać, że każda z nich okazała się co najmniej dobra. Największym pozytywnym zaskoczeniem był jednak potwornie atakowany przed premierą Assassin’s Creed IV: Black Flag, który jest obecnie prawdopodobnie najlepszą grą traktującą o piratach w historii. Plotki o przeniesieniu kolejnej odsłony do Paryża z czasów Rewolucji Francuskiej trochę mnie zasmucały, ze względu na niesprzyjające warunki do pływania statkiem. Dlatego też wiadomość o „biedniejszej” części serii na konsole poprzedniej generacji przyjąłem z dużym entuzjazmem. Dlaczego?
Rogue ma szansę wprowadzić sporą świeżość fabularną. Po raz pierwszy, przez całą grę wcielimy się bowiem w skórę templariusza, a dokładniej ex-asasyna renegata, na którego przez przyjaciele z bractwa nałożyli wyrok śmierci za dezercję, a teraz poluje na nich przemierzając wody północnej części Oceanu Atlantyckiego.
Shay Patrick Cormac jawi się więc jako ciekawa postać, która może wnieść do serii spojrzenie z nieco innej perspektywy, niż w przypadku tych, którzy wyznają hasło „Nic nie jest Prawdą, Wszystko jest Dozwolone”. Ubisoft zapowiada przy tym, że gra ma być najmroczniejszą i najpoważniejszą odsłoną serii, co ponownie zachęca, bo w takim wypadku scenarzyści mogli mieć większe pole do popisu.
Ciekawie prezentuje się również obszar, po którym przyjdzie nam pływać. Po ciepłych karaibskich morzach przyjdzie czas na bitwy pośród lodowców. Z informacji dostępnych z sieci można wnioskować, że dostępny w grze obszar wydaje się nieco mniejszy niż w przypadku Black Flag, jednak gra powinna nadrobić to zapewnieniem nam akcji opartej na odwróceniu ról.
W zapowiedzi na Gry-Online można m.in. wyczytać, że „podczas rozgrywki będziemy np. przechwytywać gołębie, które nasi wrogowie wykorzystają do przesyłania wiadomości o kolejnej osobie do zlikwidowania. Gdy uda nam się ją odnaleźć, trzeba będzie pozbyć się zabójców, ukrywających się w tłumie pod postacią zwykłych ludzi i żołnierzy”. Jak dla mnie brzmi to bardzo ciekawie.
Nie smuci mnie także perspektywa braku trybu rozgrywki wieloosobowej. Choć w przypadku serii Assassin’s Creed rozwiązano go dość ciekawie, mówiąc szczerze męczy mnie mozolne wbijanie poziomów doświadczenia w każdej kolejnej odsłonie. Dotkliwe było to dla mnie zwłaszcza w przypadku Black Flag, który spodobał mi się tak bardzo, że chcę zdobyć w nim wszystkie trofea. Jeśli dalej jednak będę trzymał się tego postanowienia, czekają mnie długie godziny nudnawego „farmienia” doświadczenia i punktów potrzebnych do wykupienia kolejnych umiejętności.
Twórcy Rogue twierdzą, że chcą się skupić na trybie dla pojedynczego gracza, by maksymalnie go dopracować i mam nadzieję, że tak się stanie. Logika podpowiada mi jednak, że może być to po prostu wytłumaczenie faktu, że Ubisoftowi nie opłaca się stawiać dla tej gry po prostu serwerów. Może to jej jednak paradoksalnie wyjść na dobre, jeśli oczywiście fabularna kampania będzie mieć odpowiednią liczbę różnorakich aktywności.
Dla mnie Assassin’s Creed to przede wszystkim przyjemne, rozluźniające sandboksy, od których nie oczekuję nawet zbyt wysokiego poziomu trudności (którego brak wielu graczom przeszkadza) i właśnie to chciałbym znaleźć w Rogue. Swoją drogą, nie obraziłbym się, gdyby Ubisoft pociągnął temat dalej i zrobił osobną podserię kontynuującą wątek „morskich opowieści”.