W końcu obejrzane: Na skraju jutra - fsm - 11 grudnia 2014

W końcu obejrzane: Na skraju jutra

Mówili mi: Na skraju jutra jest świetne, musisz obejrzeć. Pisali w Internetach: Na skraju jutra to zrobiony z głową, gwarantujący wysokiej jakości rozrywkę, wybuchowy film nakręcony za kupę kasy. W końcu więc obejrzałem i miło było się przekonać, że oni wszyscy nie kłamali. Świetna zabawa pod każdym względem. Aż dziwne, że dopiero teraz na gameplayu pojawia się recenzja tego filmu. Szczególnie, że ten film to tak naprawdę najlepsza możliwa ekranizacja gry komputerowej jednocześnie nią nie będąca.

Reżyser Na skraju jutra, Doug Liman, to rzemieślnik tworzący od pewnego czasu filmy akcji, które raz są lepsze (Tożsamość Bourne'a z Mattem Damonem), raz gorsze (Jumper) i widząc jego nazwisko przy tej produkcji trudno jest wykrzesać z siebie przesadny entuzjazm (szczególnie, jeśli dodatkowo ma się alergię na Toma Cruise'a, ale  z drugiej strony może to być pożądane kryterium). Ale pierwsze informacje o All You Need Is Kill - film bazuje na książce Hiroshiego Sakurazaki i początkowo nosił tytuł taki sam, jak oryginał, zdjęcia z planu, prawdziwe dekoracje i pirotechnika, a w końcu dużo pozytywnych recenzji kazały zmienić nastawienie. Na skraju jutra okazał się być niezwykle ekscytującym, zaskakująco zabawnym (miejscami), świetnie wyreżyserowanym letnim hiciorem.

Wredni kosmici zaatakowali Ziemię i, oczywiście, wygrywają. Europa padła, teraz trzeba bronić lądów po drugiej stronie wody (tym razem nie ujrzymy ani kawałka USA, w zasadzie wszystko dzieje się na linii Wielka Brytania - Francja). Ludzkość odzyskuje wiarę, gdy pojawia się ona - Full Metal Bitch, piękna i groźna Emily Blunt, która była w stanie własnoręcznie przeważyć szale istotnej bitwy na właściwą stronę. Ale pod względem fabularnym ona jest w tym filmie Robinem. Rola Batmana należy do Toma Cruise'a, który - wyjątkowo! - początkowo jest zwykłym dziamdziakiem stroniącym od walki, majorem z przypadku, który jest medialną bestią, ale na polu walki umrze od razu. A jak umrze, to narodzi się na nowo, 24 godziny wcześniej i będzie przeżywał ten sam dzień raz jeszcze. I raz jeszcze. I znowu. Za każdym razem stając się coraz bardziej doświadczonym wojakiem - dzięki Emily, dzięki własnemu samozaparciu i dzięki egzoszkieletowi.

Fabularna zagrywka z Dnia świstaka, polegająca na powtarzaniu danego dnia, aż wszystko zostanie wykonane tak, jak należy, sprawdza się wyśmienicie jako baza dla wciągającego, fantastyczno-naukowego kina wojennego. Dosyć szybko pojawia się zresztą satysfakcjonujące wyjaśnienie, dlaczego postać Toma Cruise'a może robić to, co robi, i jakie ma to znaczenie dla całej historii. Wielu widzów bez wątpienia bardzo ucieszy się na myśl o wielokrotnym oglądaniu ekranowej śmierci aktora - fantastycznie zmontowana sekwencja "resetów" jest właśnie tym zaskakująco zabawnym fragmentem filmu. Poza ciekawym punktem wyjścia, Na skraju jutra błyszczy w kwestii pokazania pola bitwy, choreografii walk, brudu, pyłu, efektów praktycznych i komputerowych. Widowisko ogląda się świetnie, choć "walka z bossem" i epilog pozostawiają nieco niedosytu. W tym jednak wypadku droga do finału jest tak udana, że wybaczam potknięcia. Nawet dalekie echo wątku romansowego mi nie przeszkadza, bo tak naprawdę go w filmie w zasadzie nie ma (choć niektórzy twierdzą, że jest).

Na skraju jutra to bardzo miła niespodzianka i jeden z lepszych czysto rozrywkowych filmów w tym roku. Co prawda do najlepszych w tym względzie (wybuchy, kosmici, teksty, frajda) Strażników galaktyki trochę brakuje, to jednak Tom Cruise znowu pokazał, że całkiem nieźle ostatnio dobiera sobie scenariusze. Poza tym lubię Emily Blunt, więc generalnie plusów jest dużo więcej, niż minusów. Warto obejrzeć, powiadam.

fsm
11 grudnia 2014 - 16:55