Recenzja filmu Climax - brudne to szczytowanie - fsm - 25 października 2018

Recenzja filmu Climax - brudne to szczytowanie

Gaspar Noe to chyba bardziej artysta, niż reżyser. Każdy jego film robi coś inaczej, coś pod prąd i zawsze jest to niepokojące, niewygodne i pokazane w oryginalny sposób. Akcja dziejąca się wstecz, narkotyczne wizje, wytrysk pokazany we wnętrzu pochwy, Noe wymyślił już sporo, ale w kolekcji najwyraźniej brakowało mu prawdziwej kinowej kulminacji. Oto Climax - bardziej projekt artystyczny, niż film.

Mówiąc wprost - Climax to film o tańcu, który zmienia się w międzyludzki horror. Mówiąc trochę bardziej naokoło - Climax to pokazówka społecznego rozkładu w mikro-skali. Według samego reżysera, jest to psychologiczny dramat służący jako kontrapunkt dla 2001: Odysei kosmicznej. Tam ludzkość rozwija się od małpy do podróżującego w kosmosie człowieka, tu inteligentni ludzie wracają do pierwotnych instynktów. Taaak, bardzo to wszystko głębokie i łatwo poddaje się analizie. Ale mam wrażenie, że nie o dyskusje rodem z DKFów czy szkoły filmowej tu chodziło.

Gaspar Noe stworzył 90-minut hipnotycznego szaleństwa, którego jedynym celem jest widza zbrukać, połknąć, przeżuć i wypluć, aby ten po wyjściu z kina poczuł się szczęśliwy, że nic już nie wrzeszczy i nie mruga. Climax to prawdziwe katharsis, ale postawione na głowie. Produkcja Francuza bazuje na kilku elementach: tańcu, pulsującej muzyce, wwiercających się w mózg obrazach i improwizacji.

Scenariusz to podobno kilka stron ogólnych wskazówek, a poza wyśmienicie nakręconą w jednym ujęciu otwierającą całość sceną większość Climaxu to improwizacje. Chodzi tu zarówno o taniec, jak i dialogi (opłaciło się - np. dwóch czarnoskórych ziomali z pasją gadających o seksie wyszło jednocześnie bardzo naturalnie, zabawnie i przerażająco). Noe nakręcił całość chronologicznie, coraz głębiej zanurzając się w tym narkotycznym szaleństwie. Bo trudno tu mówić o fabule - ot, zbieranina tancerzy, próba zespołu w jakimś odludnym miejscu, alkoholowa impreza i zbyt duża ilość narkotyków. Wrzucić do garnka, zamieszać, zagotować i wylać.

Pierwsze 30 minut jest bardzo poprawne, ładnie nakręcone, ale jeśli kogoś nie interesuje nowoczesny taniec, może zacząć się nudzić zwykłym obserwowaniem ładnych ludzi. Kolejna godzina jednak tak głęboko wbija się w mózg, że momentami jest wręcz nieprzyjemnie. Kto widział Mother! Aronofsy'ego i pamięta finałową sekwencję, niech sobie wydłuży ją czterokrotnie, a otrzyma poziom napięcia obecny w tym filmie. A gdy już się przez to wszystko człowiek przebije, następuje wspomniane wcześniej oczyszczenie. Jesteśmy wdzięczni reżyserowi, że to już koniec.

Climax to porażające dzieło kontrowersyjnego artysty, ale zaledwie bardzo poprawny film. Na podstawowym poziomie niewiele jest tu do ogarniania. Ale gdy dasz się porwać do tego tańca, to z uśmiechem zobaczysz napisy końcowe na samym początku, czołówkę gdzieś w środku, kamerę fruwającą do góry nogami i dziwne cięcia. Jednocześnie podobało mi się i denerwowało. Nie wyszedłem z kina obojętnym, bo chyba nikt nie byłby w stanie. A jaka ocena? Za film 6. Za artyzm 9. Czyli 7+.


fsm
25 października 2018 - 23:03