Nowy Bond jak stary Bond. Recenzja filmu Spectre - fsm - 6 listopada 2015

Nowy Bond jak stary Bond. Recenzja filmu Spectre

Skyfall wysoko ustawiło poprzeczkę w kategorii "współczesne, atrakcyjne spojrzenie na Jamesa Bonda". Sam Mendes znowu staje za kamerą i próbuje przy okazji filmu Spectre powtórzyć sztuczkę. Zaczyna się wyśmienicie - otwarciem jest długie, niemal czterominutowe ujęcie prezentujące meksykański Dzień zmarłych*. Kamera zaczyna w tłumie, przechodzi przez budynek, po czym szybuje nad dachami. A gdy kończy się ta wycieczka, zaczyna się typowo bondowska, wysokooktanowa akcja zakończona - ledwo! - sukcesem. I wlatuje bardzo ładna czołówka z bardzo średnią piosenką Sama Smitha. Spectre robi doskonałe pierwsze wrażenie, po którym następuje tylko solidny film. Sam Mendes chyba właśnie zmarnował okazję na Bonda genialnego.

Fabuła filmu była mocno ukrywaną tajemnicą, ale to było chyba tylko na pokaz, bo zaskoczeń** nie ma. Po wydarzeniach przedstawionych w Casino Royale, Quantum of Solace i Skyfall ma miejsce związanie wszystkich wątków przez tytułową tajemniczą organizację i jej nie mniej tajemniczego przywódcę. James Bond znowu działa poza prawem, tropi wątki mogące doprowadzić go do źródła wszelkiego zła w tym uniwersum. Dodatkowe dno dla sensacyjnej, szpiegowskiej akcji, stanowi zderzenie staroświeckich metod wysyłania agenta z licencją na zabijanie do dowolnego miejsca na świecie z supernowoczesną inwigilacją wszystkiego i wszystkich oraz kierowania dronów do wykonania brudnej roboty. Ten wątek - choć dosyć oczywisty - jest ciekawy, ale stanowi tylko tło, a szkoda. Najważniejszy jest oczywiście Bond, James Bond.

Spectre łączy ze sobą momenty świetne z tymi nieco kulawymi. Z jednej strony mocno kontynuowana jest stylistyka względnie realistycznego, współczesnego Bonda, z drugiej zaś mamy dużo odwołań do przeszłości, z których niektóre wydają się być wciśnięte na siłę. Wysokobudżetowe sekwencje pościgów i walk generalnie nie zawodzą - dosyć zabawna w swej absurdalności scena w austriackich Alpach czy bijatyka w pociągu są naprawdę super, ale już np. samochodowa ucieczka po ulicach Rzymu byłaby dużo lepsza, gdyby była po prostu szybsza.

Twórcy generalnie swobodnie odhaczają kolejne obowiązkowe motywy. Mamy gadżet totalny (aston martin) i gadżet niepozorny (wybuchowy zegarek), mamy fizycznie zmodyfikowanego zabójcę (pan Hinx z metalowymi kciukami, który wypowiada w całym filmie tylko jedno słowo), mamy efektowną, egzotyczną bazę głównego złoczyńcy, mamy przewidywalne, typowo bondowskie zwroty akcji ("on jednak żyje!") i razem z aktorami znowu zwiedzamy cały świat. Zaskakująco dobrze i wdzięcznie wypadły akcenty komediowe (czy to w formie gagów, jak w trakcie spadania wraz z walącym się budynkiem czy to w formie tekstów - "waruj!"), które dodały Spectre nieco lekkości.

Nie do końca udały się natomiast takie rzeczy, jak splatanie wątków 3 poprzednich filmów w jeden (zrobione na siłę), nie podobała mi się nieco kulawa relacja Bonda z Madelaine Swann, było zdecydowanie za mało Moniki Bellucci (jakieś 5 minut czasu ekranowego), ale chyba najmniej sprawdził się złoczyńca. Franz Oberhauser w interpretacji Christopha Waltza (który generalnie jest świetny i bardzo go lubię) zbytnio przypominał pułkownika Hansa Landę z Bękartów wojny. Zabrakło prawdziwej grozy i wrogości, którą dobrze dało się odczuć chyba tylko podczas fenomenalnej sceny spotkania organizacji Spectre w Rzymie. No, ale przynajmniej dobrze był ubrany.

Spectre jest w tym całym swoim rozmachu nieco chaotyczne. Scenariusz czasami zbyt gwałtownie przeskakuje do kolejnych partii historii, a sceny wyśmienite sparowane są z takimi sobie. Wszystkie role zostały przy tym dobrane i zrealizowane bardzo rzetelnie (cieszy rozwój postaci nowego M i Q). Ale jeśli to rzeczywiście jest finał przygody Daniela Craiga z rolą Jamesa Bonda, to jest on jak najbardziej ok. Nie tak ładny, jak Skyfall (zdjęć Rogera Deakinsa pobić się nie da), nie tak zaskakujący jak Casino Royale, ale na pewno lepszy od Quantum of Solace. Fani będą zadowoleni, a wszyscy inni... Cóż. Możecie być zmieszani, ale raczej nie będziecie wstrząśnięci. Ode mnie naciągane siedem.


*Jestem pewien, że tożsamość prezentowanego na plakatach "pana kościotrupa" będzie dla wielu lekkim zawodem.

**Pewna tajna super-niespodzianka dla fanów serii (choć bardzo miła) nie jest niczym specjalnym, bo domyślali się jej wszyscy na długo przed premierą

fsm
6 listopada 2015 - 19:56