To znowu ja piszący o Katamari (polecam się przyzwyczaić)... Powód jest jednak zacny, gdyż rezolutna kulka pchana przez małego zielonego koleżkę została zaprezentowana w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Jorku. Będzie to część wystawy Century of the Child: Growing by Design 1900-2000 co można bardzo koślawo przetłumaczyć na „stulecie dziecka: dorastanie przez projekty 1900-2000” (Jessssu, jak brzydko i koślawo). Motywem przewodnim całej akcji jest pokazanie sztuki inspirowanej przez design dziecinnych rzeczy, zabawek i gadżetów...
Nazwa inspirowana jest powieścią „Stulecie dziecka” szwedzkiej pisarki, Ellen Key.
Pechowa liczba? Taki problem to nie problem... chyba, że jest się Japończykiem.
Czytając wiele historii o tym jak przesądny i przywiązany do tradycji jest to naród, złe skojarzenia zawarte w nazwie nowej konsoli, której produkcja pogrążyła cysterny pieniędzy, mogą okazać się zbyt dużym ryzykiem. Jak zatem postąpi Sony, wprowadzając na tamtejszy rynek PlayStation 4? Czy Orbis okaże się jego finalną nazwą?
Rynek stworzony przez Simpsonów, Futuramę, South Park czy Family Guya to prawdziwa żyła złota, bezczelności i chamstwa. Niektórzy lubią się na to obrażać, inni po prostu „to lubią”. Ja doceniam funkcję tego typu show i lubię „czyścić” sobie mózg takimi animowanymi, szybkimi, przejawami prostactwa. Teraz dołączył do nich nowy serial Comedy Central – Brickleberry.
*niezły kontrast względem treści poprzedniego wpisu.
John Kacere był malarzem i na temat przewodni swych prac wybrał dolną partię kobiecej bielizny. Oczywiście „wypełnioną” przez kobiety. Nie pisałbym o nim gdyby nie to, że scena, która rozpoczyna Lost in Translation wygląda jak wyjęta z jego obrazów. Ujęcie pośladków Charlotte (Scarlett Johansonn), dość szybko przerywa jednak podróż Boba Harrisa (Bill Murray) jadącego taksówką do swego hotelu. W Tokio. To tu niebawem oboje się spotkają.
Myśląc o filmie, którym nie mogę się znudzić myślę o dziele Sofii Coppoli. Kręcone analogową techniką, nie spieszące się, robione z pasji i często improwizowane (zdjęcia trwały zaledwie 27 dni) sceny zostają w sercu na długo. Objawia się to we wspaniałym paradoksie – otrzymujemy bowiem coś lekkiego, ale nie uderzającego w mainstream, sztampę i przewidywalne ruchy. To zamyślone kino z dystansem do siebie, nie stawiające barier przed „zwyczajnym” oglądającym.
The Intouchables to gigantyczny sukces francuskiego kina, a także świetna reklamówka Starego Kontynentu pokazująca, że w Europie powstają nie tylko ciężkie, zaangażowane społecznie filmy, które oglądają śmiesznie obcięci chłopcy w koszulach w kratę.
Amerykanie wydają się mocno zagubieni w krzykliwej konwencji, którą wymuszają ich pełne one-linerów komedie, „u nas” na szczęście jeszcze tak nie jest. Historia Drissa i Philippe’a to poruszający i zabawny obraz pełen klasy, polegający przede wszystkim na łamaniu stereotypów. Czy najlepszym towarzystwem dla obrzydliwie bogatego kaleki może okazać się Senegalczyk z dzielnic biedoty? Może.
Rynek gier „walecznych” stawiających na rozwijanie własnych umiejętności i poznawanie coraz to nowszych technik i taktyk, stał się w ostatnich latach bardzo ruchliwy. Przyznam, że jestem tym równie zaskoczony co ucieszony – wiem jednak, że po długiej stagnacji można się zacząć nieco gubić w tym jaka seria jest fajna, która oferuje więcej zabawy, a która chce zrobić nas w konia.
Warto zatem podsumować i ponownie przedstawić pozycje, które liczą się na rynku, dodając im przy okazji przydomki (mam nadzieję, że celne i chwytliwe). Przecież poważnym ludziom nie przystoi gubić się w bijatykach... Nie przedłużając, bo i tak będzie długo:
Sleeping Dogs to kawał świetnej gry pozwalającej poszaleć w Hong Kongu. By poczuć się w tym mieście jak szef potrzeba nieco umiejętności i sprytu. Jeśli chcecie czerpać z gry garściami to warto pamiętać o kilku sprawach, które zarówno ułatwiają życie jak i zdobywanie osiągnięć.
Żeby nieco pomóc tym, którzy mają jeszcze produkcję United Front Games przed sobą, przygotowałem ten mały poradnik pozbawiony spoilerów.
*ArigatoR to przegląd wiadomości dotyczących japońskich gier, często takich które nie mają szansy na premierę na Zachodzie (ew. nie mają u nas szansy na sukces). Jeżeli chcesz zobaczyć kilka ciekawostek i pozycji, które nikogo nie obchodzą to jesteś w dobrym miejscu.
Zapraszam do jedenastego "wydania":
Często przy wyborze kolejnej gry kieruję się jej dziwnością – to dość specyficzne podejście spowodowane jest szczerym uwielbieniem dla wszelkich odstępstw od normy, często krzykliwych i bardzo oryginalnych. Interesująca pozycja nie musi mieć wysokiej oceny w mediach, świetnej reklamy i wypolerowanej grafiki, wystarczy, że zadziwia pomysłem i łamaniem pewnych stereotypów. Wspierając inne osoby ze spaczonym gustem, ułożyłem alfabetyczną listę gier, które warto poznać, choć na pierwszy rzut oka prezentują się dość dziwacznie, niszowo lub nieprzystępnie:
Kiedy trafiam na określenie "baśń dla dorosłych" przeważnie nie mogę pohamować swego entuzjazmu. Nie chodzi tu o rodzaj animacji zarezerwowany tylko dla dorosłych, a o filmy które są naprawdę dla wszystkich. Oglądając Zaplątanych dzieci z pewnością przeżyją kilka magicznych chwil, a starsi widzowie zostaną uraczeni świetnym humorem, cudowną realizacją i scenariuszem spójnym, dopracowanym, przemyślanym. Takim jaki warto docenić.
Szczerze - nie był to zbyt mocno reklamowany film, przynajmniej nie u nas, a szkoda bo Tangled zasługuje na uznanie, dużo uznania.
Bez owijania w bawełnę – Ubisoft robi nowe Assassin's Creed, które będzie działo się na Karajebach Karaibach. Gra ma pokazywać wydarzenia sprzed części trzeciej i opowiadać historię Edwarda Kenwaya, który nie tylko jest rubasznym żelgarzem, ale i przywdziewa charakterystyczny, biały strój.
Innymi słowy – będziemy piratami w kapturze, śmigającymi po ciepłych wodach pełnych intryg i skarbów. Oznacza to, że na podstawie największej innowacji ostatniej części serii (czyli bitew morskich) zbudowano jej nową odsłonę – cieszmy się!
Wielu muzyków śpiewa o jednej miłości, koncepcie do którego sam się przychylam – trudno jednak przenieść tak trudną do uchwycenia ideę na inne media. Spośród filmów jakie widziałem najbardziej urzekło mnie podejście pana Miyazakiego, reżysera m.in. Mój sąsiad Totoro, obrazu ciepłego, mądrego i zdecydowanie ponadczasowego.
Wyobraźcie sobie życie dwóch dziewczynek przenoszących się na japońską wieś, na której wciąż panuje sporo zabobonów oraz silna wiara w moce natury. Pewnego dnia młodsza z nich zauważa małego, włochatego duszka lasu przypominającego skrzyżowanie królika z niedźwiadkiem. Oczywiście zaczyna go śledzić, wchodzi w krzaki i nagle spada na brzuch wielkiego Totoro – futrzastego pana lasu dbającego o otaczającą go przyrodę…
Karateką zainteresowałem się z dwóch oczywistych powodów : bo tytuł ten wciąż ma wielką moc i dlatego, że jest to gra, którą reklamuje Jordan Mechner (twórca oryginalnego Karateki i Prince of Persia). Choć wszystkie znaki na niebie i ziemi sugerowały iż jest to pozycja bardziej mobilna niż przeznaczona na konsole to postanowiłem dać jej szansę…
Lubię gry z serii Prince of Persia, naprawdę lubię i staram się do nich wracać co jakiś czas. Szkoda, że po trylogii Piasków Czasu nie zostało już zbyt wiele i Ubisoft przestawił się na masową produkcję Assassin’s Creed, do którego doszły ostatnio Watch Dogsy oraz Far Cry…
Co jest jednak w bieganiu po ścianach Bliskiego Wschodu, że chce się do niego wracać? Nie sądzę bym umiał to określić w jasny sposób, ale seria zapoczątkowana przez Jordana Mechnera po prostu dobrze działa.
Gry jakie są każdy widzi – ale czy na pewno? Ewolucja tego interaktywnego zjawiska to coś dużo bardziej przemyślanego niż może się wydawać. Branża a.d. 2012 to nie ten sam kocioł co w 2006. Obecnie istnieją nowe prawa, nowe wzorce, nowe gwarancje. Tylko czy naprawdę potrafimy je dostrzec i zrozumieć ich działanie?