Rynek stworzony przez Simpsonów, Futuramę, South Park czy Family Guya to prawdziwa żyła złota, bezczelności i chamstwa. Niektórzy lubią się na to obrażać, inni po prostu „to lubią”. Ja doceniam funkcję tego typu show i lubię „czyścić” sobie mózg takimi animowanymi, szybkimi, przejawami prostactwa. Teraz dołączył do nich nowy serial Comedy Central – Brickleberry.
*niezły kontrast względem treści poprzedniego wpisu.
To znowu ja piszący o Katamari (polecam się przyzwyczaić)... Powód jest jednak zacny, gdyż rezolutna kulka pchana przez małego zielonego koleżkę została zaprezentowana w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Jorku. Będzie to część wystawy Century of the Child: Growing by Design 1900-2000 co można bardzo koślawo przetłumaczyć na „stulecie dziecka: dorastanie przez projekty 1900-2000” (Jessssu, jak brzydko i koślawo). Motywem przewodnim całej akcji jest pokazanie sztuki inspirowanej przez design dziecinnych rzeczy, zabawek i gadżetów...
Nazwa inspirowana jest powieścią „Stulecie dziecka” szwedzkiej pisarki, Ellen Key.
Pechowa liczba? Taki problem to nie problem... chyba, że jest się Japończykiem.
Czytając wiele historii o tym jak przesądny i przywiązany do tradycji jest to naród, złe skojarzenia zawarte w nazwie nowej konsoli, której produkcja pogrążyła cysterny pieniędzy, mogą okazać się zbyt dużym ryzykiem. Jak zatem postąpi Sony, wprowadzając na tamtejszy rynek PlayStation 4? Czy Orbis okaże się jego finalną nazwą?
Sleeping Dogs to kawał świetnej gry pozwalającej poszaleć w Hong Kongu. By poczuć się w tym mieście jak szef potrzeba nieco umiejętności i sprytu. Jeśli chcecie czerpać z gry garściami to warto pamiętać o kilku sprawach, które zarówno ułatwiają życie jak i zdobywanie osiągnięć.
Żeby nieco pomóc tym, którzy mają jeszcze produkcję United Front Games przed sobą, przygotowałem ten mały poradnik pozbawiony spoilerów.
Na co dzień przetrawiamy tonę amerykańskiej codzienności. Nikogo nie dziwi widok szkolnych drużyn footballowych, bractw, koledżu, Obamy i 127 rodzajów knajp z hamburgerami – wszystko to i jeszcze więcej znamy z seriali i filmów, które męczą nas od najmłodszych lat wizją obcego społeczeństwa. Jednym ze stałych elementów hajlafu zza oceanu jest też pluszowy miś, którego można nazwać Teddy.
W tym miejscu pojawia się, reżyser, Seth MacFarlane i robi z maskotki milionów klnącego, pijącego, palącego marihuanę złośliwca, uwielbiającego swojego najlepszego przyjaciela... Czy to nie piękne?
Grimoire to przedmiot najwyższej wagi, mocy i tajemnicy. Magiczne księgi ścigane przez Kościół katolicki w większości przypadków zaginęły w mrokach dziejów, w ogniu inkwizycji i w najtajniejszych zakamarkach watykańskiego archiwum.
Wiedza tajemna zawsze miała swoich mecenasów, dzięki którym była w stanie przetrwać – od geniuszy pokroju Da Vinciego, aż po związki wolnomularskie oraz wszelkie poszlaki mogące przyczyniać się do potwierdzenia spiskowej teorii dziejów (co do której akurat nie jestem przekonany). Postradanie zmysłów przez wybitne jednostki kolejnych epok wiąże się nie tylko z kompleksami (Aleksander Wielki) ale i z nagłym napływem samoświadomości w dużo szerszym rozumieniu (do dziś zagadką jest to co Napoleon Bonaparte ujrzał w Gizie). Do wielkiej wiedzy często prowadzą „najgroźniejsze” księgi – grimoiry ścigane przez wieki. Opowieści o nich nie robią już wrażenia w świecie zer i jedynek, choć swego czasu ludzie kończyli przez nie na stosie. Czy razem z nimi zniknęły największe odkrycia ludzkości, jeszcze z czasów gdy duch i ciało były równie ważne?
Prawdopodobnie tak, i już nigdy na ziemi nie znajdą się osoby wiedzące o drugim świecie tyle co w czasach Renesansu, na co resztkę nadziei pochowała hiszpańska inkwizycja: czy to jednak powód, by uznać „czary” za mit i zostawić je grom video i fantastyce? Myśląc logicznie pewnie tak... Choć gdyby wszyscy myśleli logicznie to nikt nie brałby udziału w ogólnopolskiej zbiórce pieniędzy o nazwie „Lotto”, skoro szansa na wygraną jest mniejsza niż bycie trafionym przez błyskawicę. Mimo to ludzie to robią... By odkryć tajemnicę czarnoksięstwa należy dotrzeć do jej lędźwi. Powiedzmy sobie wprost - nikt nigdy nie strzelał piorunami z palców i nie latał na dywanie, bo to tylko pulpa dla dziecięcych umysłów pragnących niesamowitości. Prawdziwym sednem wiedzy tajemnej jest kontakt z innymi bytami i poszerzanie możliwości swego umysłu. Wielkim kosztem.
Kiedy trafiam na określenie "baśń dla dorosłych" przeważnie nie mogę pohamować swego entuzjazmu. Nie chodzi tu o rodzaj animacji zarezerwowany tylko dla dorosłych, a o filmy które są naprawdę dla wszystkich. Oglądając Zaplątanych dzieci z pewnością przeżyją kilka magicznych chwil, a starsi widzowie zostaną uraczeni świetnym humorem, cudowną realizacją i scenariuszem spójnym, dopracowanym, przemyślanym. Takim jaki warto docenić.
Szczerze - nie był to zbyt mocno reklamowany film, przynajmniej nie u nas, a szkoda bo Tangled zasługuje na uznanie, dużo uznania.
*ArigatoR to przegląd wiadomości dotyczących japońskich gier, często takich które nie mają szansy na premierę na Zachodzie (ew. nie mają u nas szansy na sukces). Jeżeli chcesz zobaczyć kilka ciekawostek i pozycji, które nikogo nie obchodzą to jesteś w dobrym miejscu.
Zapraszam do jedenastego "wydania":
John Kacere był malarzem i na temat przewodni swych prac wybrał dolną partię kobiecej bielizny. Oczywiście „wypełnioną” przez kobiety. Nie pisałbym o nim gdyby nie to, że scena, która rozpoczyna Lost in Translation wygląda jak wyjęta z jego obrazów. Ujęcie pośladków Charlotte (Scarlett Johansonn), dość szybko przerywa jednak podróż Boba Harrisa (Bill Murray) jadącego taksówką do swego hotelu. W Tokio. To tu niebawem oboje się spotkają.
Myśląc o filmie, którym nie mogę się znudzić myślę o dziele Sofii Coppoli. Kręcone analogową techniką, nie spieszące się, robione z pasji i często improwizowane (zdjęcia trwały zaledwie 27 dni) sceny zostają w sercu na długo. Objawia się to we wspaniałym paradoksie – otrzymujemy bowiem coś lekkiego, ale nie uderzającego w mainstream, sztampę i przewidywalne ruchy. To zamyślone kino z dystansem do siebie, nie stawiające barier przed „zwyczajnym” oglądającym.
Pokemony zawsze będą się sprzedawać i zawsze mogą liczyć na swych wiernych fanów – zastój jaki panuje w tej serii jest jednak równie wielki co jej fenomen. Nintendo może pozwolić sobie na robienie kolejnych części według tej samej formuły do końca świata, bo wie, że to pewna inwestycja. Szkoda tylko, że marnuje się ogromny potencjał na zrobienie prawdziwie rewolucyjnej gry.
*ArigatoR to przegląd wiadomości dotyczących japońskich gier, często takich które nie mają szansy na premierę na Zachodzie (ew. nie mają u nas szansy na sukces). Jeżeli chcesz zobaczyć kilka ciekawostek i pozycji, które nikogo nie obchodzą to jesteś w dobrym miejscu.
Zapraszam do siódmego "wydania” przeglądu:
Everyday Zen, nieregularny cykl o grach wspomagających luzowanie się (mam słabość do takich niepoprawnych określeń) wraca. Drugą serią, którą chcę wyróżnić jest Ace Attorney, a w szczególności części tego cyklu związane Phoenixem Wrightem, czyli charakterystycznym adwokatem w niebieskim garniturze od którego Tomasz Lis podpatrzył uczesanie.
Na początek: wielkie gratulacje. Reprezentant naszego kraju, kryjący się pod pseudonimem Moonspell, wygrał turniej Mortal Kombat na angielskim konwencie Insomnia. Co prawda wydarzenie to miało miejsce w dniach 24-27 sierpnia tego roku, więc jakiś czas temu, jednak od niedawna można obejrzeć film pokazujący fragmenty tej niesamowitej wycieczki po zwycięstwo.
Nacieszcie oczy tym pierwszym (pierwszym, prawda? nie jestem z tym na bieżąco) polskim dokumentem o wyjechaniu zagranicę na mordoklepkowy turniej, jest tu wszystkom czego chcecie:
...chyba, że nie chcesz czytać o współczesnej Japonii.
Kraj Kwitnącej Wiśni to kraina bardzo odległa i egzotyczna, do której niewielu z nas uda się kiedykolwiek dotrzeć. Mimo to potrafi zaciekawić, a nawet zafascynować. Sam chciałbym wybrać się kiedyś na małą podróż do ziemi samurajów, teraz jest to jednak „nieco” poza mym zasięgiem – mimo to lubię o niej czytać. O tym jak tam jest, jakie są zwyczaje, co się podoba, co powinno się tam robić, a czego nie. Nie w czasach feudalnych, a teraz – w świetle neonów, komórek i superszybkich pociągów.
Poszukując polskojęzycznych książek, w których opisane jest życie w Japonii trafiłem na historie trzech kobiet. I z ich perspektywy poznałem tamtejsze miasto, nocne życie i wieś. Jeżeli zatem też interesuje was ta tematyka, przeczytaliście już trzy razy tokyobynight i szukacie fajnych, podróżniczych książek to mogę wam polecić:
Jako europejczyk kocham piłkę nożną po prostu od zawsze, nie mogę też pojąć czemu najlepsze gry o tym sporcie powstają, w krajach które nie odnoszą w nim sukcesów – czyli w Kanadzie i Japonii, a nie w Niemczech, Francji, Anglii czy Holandii... Odrzucając ten niezbyt porywający wywód na bok, przejdźmy do pozycji starającej się połączyć futbol, RPG, hodowlankę i wielką przygodę dla najmłodszych. Przejdźmy do Inazuma Eleven.