Seria The Elder Scrolls od zawsze słynęła z malowniczych krajobrazów oraz urzekających widoków. Każdy gracz, który miał okazję zobaczyć Vivec, Czerwoną górę lub Cesarskie Miasto, z pewnością pamięta ich imponujące kształty. Piąta część sagi, umiejscowiona w prowincji Skyrim, kontynuuje tradycje poprzedniczek – podczas naszych podróży po lodowych bezdrożach natrafimy na wiele lokacji, które na trwałe odcisną się w naszej pamięci.
W niniejszym artykule opisałem te, które wydały mi się być najciekawsze – spośród setek interesujących miejsc wybrałem dwanaście, o których długo będę myśleć i rozmawiać. Proszę rozsiąść się wygodnie i podziwiać widoki – oto Skyrim w pełnej krasie!
Połączenie nazizmu z wątkami okultystycznymi to bardzo kusząca pokusa. Wielu dzisiejszych artystów i twórców próbuje złączyć realne, drugowojenne zło ze strasznościami, jakimi karmi nas popkultura. Właśnie stąd biorą się nazi-zombie (Sucker Punch), cybernaziści-mutanci (seria Wolfenstein) czy opętani niemieccy naukowcy (filmy Indiana Jones).
Temat inspiracji NSDAP ideologiami pogańskimi to rzecz dobrze znana historykom II wojny światowej – a równocześnie świetny powód do międzyuczelnianej kłótni. Ostatnio miałem okazję zabrać głos w tego typu dyskusji i udało mi się dowiedzieć kilku ciekawych rzeczy. To, co przede wszystkim przykuło moją uwagę, to fakt istnienia zamku, w którym odprawiano dziwne rytuały i dookoła którego prowadzono wykopaliska. Był to ośrodek szkoleniowy SS, a równocześnie centrum nazistowskiej, okultystycznej ideologii. Tak – okazuje się, że zamek Wolfenstein, chociaż pod inną nazwą, rzeczywiście istnieje.
Dziewiętnastowieczni terroryści korzystali głównie z materiałów wybuchowych i pistoletów – ci współcześni mają znacznie szersze możliwości oddziaływania. Rozwój techniki pozwolił im nie tylko na udoskonalenie narzędzi walki, ale udostępnił także nowe środki perswazji. Jeszcze kilka lat temu o swoich przekonaniach mogli niemal wyłącznie pisać w manifestach (Ted Kaczynski) lub mówić w telewizji (Ulrike Meinhof). Dziś jednak, w dobie powszechnej internetyzacji, Sieć wchłania ich równie chętnie co „zwykłych” obywateli. Dzięki Internetowi mogą publikować teksty i nagrania, zdobywać informacje, komunikować się miedzy sobą[1]. Mogą też propagować własne idee, które – choć nie na wielką skalę – znajdują swoje odbicie także w grach wideo.
Skyrim to jedna z najbardziej oczekiwanych premier ostatnich czasów i zarazem bardzo poważny kandydat do tytułu „RPG roku”. Fani serii The Elder Scrolls już od bardzo dawna ostrzyli sobie zęby na kontynuację ich ulubionego cyklu – w końcu jest to jedna z najbardziej epickich i rozpoznawalnych opowieści w historii komputerowej rozrywki.
Kilka dni temu, dokładnie 11 listopada, najnowsze dzieło Bethesdy po raz pierwszy ujrzało światło dzienne. Mając za sobą kilkanaście godzin gry, mogę podzielić się już moimi pierwszymi wrażeniami z rozgrywki. Oto chwila prawdy: ryczałem jak ranny smok, czy wznosiłem triumfalny okrzyk niczym Smocze Dziecię?
Seria The Elder Scrolls od zawsze słynęła z malowniczych krajobrazów oraz urzekających widoków. Każdy gracz, który miał okazję zobaczyć Vivec, Czerwoną górę lub Cesarskie Miasto, z pewnością pamięta ich imponujące kształty. Piąta część sagi, umiejscowiona w prowincji Skyrim, kontynuuje tradycje poprzedniczek – podczas naszych podróży po lodowych bezdrożach natrafimy na wiele lokacji, które na trwałe odcisną się w naszej pamięci.
W niniejszym artykule opisałem te, które wydały mi się być najciekawsze – spośród setek interesujących miejsc wybrałem dwanaście, o których długo będę myśleć i rozmawiać. Proszę rozsiąść się wygodnie i podziwiać widoki – oto Skyrim w pełnej krasie!
Bo dłuższej burzy, media w końcu przestały krytykować serial Nasze matki, nasi ojcowie za rzekome "antypolskie" przesłanie. Afera roztoczona dookoła tego filmu przypomniała mi o podobnym konflikcie, którego bohaterem była gra Codename: Panzers - Faza Pierwsza. Ją również oskarżano o antypolskość i pronazistowskie zapatrywania. W obu tych przypadkach oskarżenia okazały się być bezzasadne. Historia kołem się toczy?
Ponad siedemdziesiąt lat minęło od momentu, w którym III Rzesza wysłała swoich kolonistów na ciemną stronę księżyca. Zbudowawszy tam bazę, aryjscy osadnicy postanowili skupić wszystkie swoje wysiłki na jednym tylko celu – zemście. W 2018 roku powracają na Ziemię, by zaprowadzić swoje porządki. Czy ludzkość ma jakiekolwiek szanse w starciu z nazistowskim Meteoro-Blitzkriegiem? Czy Iron Sky okazał się być prawdziwym Wunderwaffe? Wróciwszy z kina, mam już gotową odpowiedź.
Rynek elektronicznej rozrywki ulega nieustannym, a przy tym często radykalnym i bezlitosnym zmianom. Nie dalej niż kilkanaście lat temu strategie czasu rzeczywistego (ang. Real Time Strategy, RTS) okupowały największą przestrzeń na sklepowych półkach z grami. Tytuły takie jak WarCraft, Age of Empires czy Command & Conquer utwierdziły uniwersalny kanon, powielany przez setki pomniejszych kontynuatorów.
Los bywa jednak okrutny: dzisiaj po chwale dawnych tytanów nie ma już prawie żadnego śladu. W ciągu ostatnich kilku lat ukazało się zaledwie parę gier z gatunku RTS, z czego większość – jak StarCraft II czy Company of Heroes 2 – stanowiły zaledwie kontynuacje dawnych hitów. Co gorsza, współczesne strategie tylko w niewielkim stopniu nawiązują do tradycji, coraz popularniejsze stają się zaś różnorakie mutacje, stawiające bardziej na zręczność gracza niż sprytną taktykę. Gatunek, który niegdyś był bardzo popularny, obecnie stał się ekskluzywnym polem zmagań dla e-sportowców oraz wąskiej grupy domorosłych taktyków.
Co było przyczyną tego spektakularnego upadku? Czy z lekcji udzielonej przez historię możemy wysnuć jakieś generalne wnioski?
Seria Heroes of Might and Magic cieszy się niesłabnącą popularnością wśród Polskich i zagranicznych graczy. Mimo bardzo burzliwych losów cyklu, nierównej stylistyce, a nawet zmianie wydawcy, „Hirołsi” trzymają się nieźle, o czym świadczyć mogą pracę nad szóstą już odsłoną serii. Właśnie na niej skupiają się w ostatnich miesiącach media, zapominając nieco o śledzeniu wiadomości na temat modyfikacji do poprzednich części. Jest to błąd o tyle, że fanowska scena Heroes jest naprawdę twórcza i potrafi zaskoczyć nawet twórców oryginalnych „Herosów”. Przekonaliśmy się o tym przy znakomitym In the Wake of Gods (w skrócie: WoG), modzie do Heroes III, w którym rozgrywka została wzbogacona o masę nowych, ciekawych elementów, takich jak dodatkowe jednostki, budynki, cechy potworów etc.
Czegoś jednak WoGowi brakowało – nowego, oryginalnego miasta. To pojawi się w Horn of the Abyss i, wierzcie mi lub nie, wzniesie Heroesów na zupełnie nowe wyżyny grywalności.
Branżowe media skupiają się zwykle na dużych studiach, które produkują gry typu AAA – czyli takie, które mają monstrualny budżet i pragną błyskawicznie zawojować rynek. Jeśli pisze się o mniejszych spółkach, to wyłącznie w ramach ciekawostki – ot, warto czasem wspomnieć o małym Dawidzie, który dzielnie walczy z potężnym Goliatem. Gry społecznościowe w ogóle pozostają poza zainteresowaniem dziennikarzy – no chyba, że obok ich sukcesu nie da się przejść obojętnie, co dobrze widać na przykładzie Angry Birds.
Takie podejście do zagadnienia stanowi bardzo poważny błąd. Na rynku gier istnieje bowiem wiele pomniejszych spółek, które są bardzo istotnymi graczami. Co ciekawe, ta „dziennikarska ślepota” krzywdzi nie tylko maluczkich, ale również prawdziwych gigantów branży. Jednym z nich jest krakowskie studio Ganymede – największa polska firma produkująca gry społecznościowe i mobilne. Nie słyszeliście o nich? No właśnie.
W poprzedniej części artykułu przyjrzeliśmy się dwóm typom gier związanych z terroryzmem - tym, które próbują go zwalczać (na różne sposoby) oraz tym, które go promują. W ten sposób nie wyczerpaliśmy jednak tematu - istnieje bowiem pewna grupa gier, które w sposób ścisły związane są z tematem terroryzmu, ale same w sobie nie reprezentują ani amerykańskiego, ani muzułmańsko-ekstremistycznego punktu widzenia. W tej części tekstu skupimy się właśnie na nich oraz zarysujemy nieco szersze horyzonty dotyczące tego zagadnienia. Okazuje sie bowiem, że produkcje traktujące o terroryzmie wymagają ogólniejszego omówienia.
Na tegoroczne święta postanowiłem się przemóc i w końcu kupić sobie Xboxa. Jako że moje dotychczasowe doświadczenia z tego typu urządzeniami ograniczały się do okazyjnych partyjek Mortal Kombat u znajomych, świat gier konsolowych był mi niemal całkiem obcy. Wynikało to nie tyle z jakiejś mojej niechęci do konsoli, co raczej z braku środków na jej zakup. Dlatego też, skoro mam już za sobą operację rejestracji na Xbox Live i kilkadziesiąt godzin grania, mogę się już chyba podzielić swoimi pierwszymi wrażeniami z obcowania z nowym obiektem kultu. Zaznaczam przy tym, że nie mam tu na celu żadnego hejtowania. Chcę tylko opisać swoje odczucia – a więc zatwardziałego (jak dotąd!) pecetowca.
Po długich latach oczekiwania, rosyjscy moderzy w końcu udostępnili wersję 1.0 swego dodatku do Heroes of Might and Magic III. Modyfikacja dodaje jedno, całkowicie nowe miasto (w klimacie Piratów z Karaibów!) wprowadza też sporo usprawnień do zwykłej wersji gry (Shadow of Death). Nie będę budował napięcia ani stawiał na suspens – od razu napiszę, że mod jest naprawdę świetny.
Company of Heroes 2 to jedna z najlepszych drugowojennych strategii, jakie wydano w ostatniej dekadzie. Recenzenci spojrzeli na nią przychylnym okiem, przez co szybko zdobyła wiele „ósemek” oraz „dziewiątek”. Również ja sam, recenzując grę na serwisie Gry-OnLine, wystawiłem jej podobną notę. Dlatego totalnie zaskoczyła mnie ocena graczy, znajdująca się na Metacriticu – wynosi ona zaledwie 2 punkty na 10 możliwych. Czyżby dziennikarze z całego świata nie dostrzegli oczywistych wad produkcji? Cóż, odpowiedź jest intrygująca.
W ostatnim miesiącu strona Metacritic została zalana przez rzesze Rosjan, którzy poczuli się obrażeni przez twórców Company of Heroes. W ich mniemaniu Związek Radziecki nie był wcale taki zły, a „niewłaściwe” przedstawienie rosyjskiego komunizmu to objaw nazistowskiej propagandy. Absurd? Jeszcze jaki!
Papers, Please to prawdziwa perełka wśród politycznych gier indie. Dzieło Lucasa Pope’a pod względem grywalności i głębi przekazu deklasuje większość tytułów z najwyższej półki, dysponując przy tym znacznie skromniejszymi środkami. Jakim cudem niezależna produkcja, której tematem przewodnim jest codzienna praca celnika, może być aż tak wciągająca?
Głównym bohaterem gry jest anonimowy mieszkaniec komunistycznego państwa Arstotzka, który zrządzeniem losu otrzymał posadę celnika na granicy oraz służbowe mieszkanie. W czasie zabawy podbijamy kolejne paszporty, poszukujemy kontrabandy, porównujemy różne dokumenty i staramy się zarobić na życie – zarówno nasze, jak i licznej rodziny. Rozgrywka dzieli się na dwie płaszczyzny: pracę w pogranicznej budce oraz zawiadywanie domowym budżetem. Proste? Ale jakże grywalne!