Filmowo-serialowe podsumowanie roku 2021 - najlepsze rzeczy, które widziałem
Muzyczne podsumowanie roku 2021 - najlepsze albumy!
Abradab + Coma = Kashell. Recenzja debiutanckiej płyty
Wszystko, co ostatnio obejrzałem - minirecenzje filmów i seriali
Limp Bizkit wraca po 10 latach. Recenzja albumu Limp Bizkit Still Sucks
Recenzja albumu Sleep Token - This Place Will Become Your Tomb. MNIAM!
Nie samymi filmowymi megahitami człowiek żyje. Na GOLu możecie znaleźć zestawienie najbardziej oczekiwanych produkcji w nadchodzącym roku, ale tam eJay i ja skupiamy się na tych naprawdę wielkich, wystrzałowych markach. Spragnionych czegoś ciut mniej oczywistego, zapraszam tu - oto lista przyszłorocznych premier filmowych, na które nie wiecie, że czekacie. No, przynajmniej niektóre z nich takie są. Zapraszam!
Minęły święta, w tym roku najprawdopodobniej nie obejrzę już żadnej nowej kinowej premiery*, mogę więc z czystym sumieniem przystąpić do mojego filmowego podsumowania roku 2016. Tradycyjnie, na liście najlepszych filmów, jakie udało mi się obejrzeć w ciągu minionych 12 miesięcy, znajdą się tylko produkcje mające swoją polską premierę po 1 stycznia. W ramach wyjątku od kinowej reguły, pojawią się dwie produkcje, które (niestety) wskoczyły od razu na VOD. Wszystko jasne? To do dzieła!
Na samym starcie oferuję krótką wyliczankę filmów niezłych, zabawnych, odpowiednio rozrywkowych lub przejmujących, które chcę w ten sposób wyróżnić, ale które moim zdaniem nie zasługują na mocniejszą pozycje w tym podsumowaniu. Moje córki krowy, Zjawa, Na granicy, Widzę widzę, Psy mafii, Hardcore Henry, Obecność 2, Neon Demon, Star Trek: W nieznane, Sausage Party oraz Ja, Olga Hepnarova. A teraz mięsko, czyli najlepsze filmy roku - produkcje z oceną 8/10 lub wyższą. Dla Waszej wygody podlinkowałem gameplayowe recenzje wybranych filmów, moje i cudze.
Rok temu Trent Reznor obiecał, że w 2016 światło dzienne ujrzą różne projekty, a jednym z nich będzie coś spod szyldu Nine Inch Nails. Jeszcze kilkanaście dni temu nadzieję na spełnienie obietnic mieli tylko najbardziej wytrwali fani. Wszak Reznor znany jest z zapowiadania rzeczy, które potem chowa w swoim tajnym sejfie (np. Tapeworm, serial Year Zero, Tension DVD) ewentualnie ze zdawkowego "soon" odnoszącego się do daty premiery. Niedawno jednak zdradził w wywiadzie, że "ach, jest już grudzień... no to poczekajcie i zobaczycie, co się stanie". Stała się EPka zatytułowana Not The Actual Events, o której możecie teraz sobie przeczytać.
Chcąc uczcić udaną premierę Łotra 1 zapraszam na specjalny mini-odcinek mini-cyklu o mało znanych rolach znanych aktorów. James Earl Jones, niezastąpiony głos Dartha Vadera, to aktor z ogromnym dorobkiem i doświadczeniem. Z racji kilku dekad obecności scenicznej trudno jest znaleźć godną reprezentację jego zupełnie pierwszych ról, jest też spora szansa, że wiele jego telewizyjnych czy filmowych występów sprzed niemal 50 lat z racji swego wieku dla wielu będzie nieznana. Tym razem więc skupię się na kilku ciekawostkach dotyczących kariery Jamesa Earla Jonesa.
Pierwszy filmowy spin-off w świecie Gwiezdnych wojen właśnie wszedł na kinowe ekrany i ma sporo do udowodnienia. Łotr 1 testuje publiczność i jej kieszenie - już za kilka dni szefostwo Disneya będzie wiedziało, czy taki sposób na budowanie nowego rozszerzonego uniwersum jest dobrym sposobem na wygranie serc i umysłów widowni, oraz na wypełnienie skarbca toną złotych monet. Nie zdradzając zbyt wiele na samym starcie, napiszę tyle: udało się. Magiczna biznesowa maszyna do kreowania filmowej Mocy może odhaczyć kolejny sukces.
Tak, jak Przebudzenie Mocy dla wielu okazało się być filmem gorszym, niż się spodziewali, tak Łotr 1 z powodzeniem może zostać określony jako lepszy, niż zakładano. To pełnoprawne Gwiezdne wojny, które oddanych fanów sagi sprowadzą do parteru i nakażą oddawać pokłony, a sceptyków, zawiedzionych Epizodem VII i zaplanowaną taśmową produkcją kolejnych filmów, mają szansę nawrócić na jasną stronę. Gareth Edwards pogodził stare z nowym w sposób naprawdę udany.
Jakoś szybko nadszedł ten koniec roku. Naprawdę jest już czas podsumowań? Ledwo skończyło się lato... No cóż. Jak to w grudniu bywa, zapraszam na pierwsze (z dwóch) popkulturowych podsumowań. Na start idzie muzyka, której w ciągu niecałych ostatnich dwunastu miesięcy nasłuchałem się mnóstwo i okazuje się, że zaskakująco dużo wydawnictw zasługuje na wyróżnienie. Innymi słowy - oto zestawienie najlepszych, najciekawszych, najbardziej wwiercających się w moją głową albumów 2016 roku.
Dla świeżych czytelników informacja - moje muzyczne poszukiwania zawsze zahaczają o gitary, perkusje, hałas, elektronikę i różne wariacje na ten temat. Dla stałych czytelników - wiecie, czego się spodziewać. Najpierw dostaniecie listę różnych fajnych płyt (kolejność chronologiczna), potem kilka wyróżnień, a na koniec mój osobisty album roku.
Wydanie tak świetnego prequela, jakim okazał się być Bunt ludzkości, może być dla twórców błogosławieństwem i przekleństwem. Wszyscy oczekiwać będą, że kolejna część serii będzie przynajmniej tak samo dobra. Deus Ex: Rozłam ludzkości stara się, jak może, ale w ostatecznym rozrachunku poprzednika nie przeskakuje. Wszystko niby jest na swoim miejscu, ale widać tu pewne braki, na które uwagę zwróci nawet najbardziej pobłażliwy gracz.
Ocenę, jaką nowemu Deusowi wystawiłem, widać z boku, zatem jasne jest, że Rozłam ludzkości mimo wszystko bardzo mi się podobał. Ale chyba po prostu oczekiwałem gry roku, więc lekki zawód pozostaje. Tegoroczny DX kontynuuje historię obdarzonego niskim głosem, zblazowanego człowieka od zadań specjalnych, Adama Jensena, który z ochroniarza stał się agentem (i to podwójnym!), a jego zadaniem znowu będzie wyśledzenie konspiracji Iluminatów zagrażającej pokojowej koegzystencji ludzi z wszczepami i tych bez usprawnień.
Skojarzenia między filmami Lion a Slumdog są bardzo oczywiste. Oba dzieją się w Indiach, w obu gra Dev Patel, obie historie pokazują biedę i sposób na jej przezwyciężenie, polski tytuł ma podobną formę zapisu, a na dodatek plakat bohatera dzisiejszej recenzji w haśle reklamowym bezpośrednio nawiązuje do hitu Danny'ego Boyle'a. Ale w ogólnym rozrachunku Slumdog. Milioner z ulicy, choć jest filmem naprawdę dobrym, musi uznać wyższość tegorocznej produkcji, co też postaram się wyjaśnić w tym tekście.