Filmowo-serialowe podsumowanie roku 2021 - najlepsze rzeczy, które widziałem
Muzyczne podsumowanie roku 2021 - najlepsze albumy!
Abradab + Coma = Kashell. Recenzja debiutanckiej płyty
Wszystko, co ostatnio obejrzałem - minirecenzje filmów i seriali
Limp Bizkit wraca po 10 latach. Recenzja albumu Limp Bizkit Still Sucks
Recenzja albumu Sleep Token - This Place Will Become Your Tomb. MNIAM!
Jeśli tylko w Waszym mieście wyświetlany jest film Kler, jest szansa, że byliście już na seansie. Oczywiście pod warunkiem, że udało się bez problemu kupić bilet, bo wszystko wskazuje na to, że jakieś rekordy frekwencji obraz Wojtka Smarzowskiego pobije. A jeśli film widzieliście, to dobrze wiecie, że zwiastun oszukuje i heheszkowania jest mało, a jedyny punkt styku, jaki Smarzowski ma z Vegą, to spoglądanie krytycznym okiem na współczesną Polskę.
Kler z założenia jest kontrowersyjny, bo przecież opowiada o księżach, Kościele, łącząc to z polityką, grzesznością i czynami zakazanymi. I taka kontrowersja jest wodą na reklamowy młyn, bo wszystkie próby zakazywania czy publicznego szkalowania filmu muszą skończyć się reakcją odwrotną, niż zapomnienie lub obojętność. Polacy więc na Kler idą tłumnie, ale czy warto?
Ręka do góry, kto kocha Predatora? Kto uważa, że Ksenomorf to nędzny robal, a łowca jest prawdziwą gwiazdą tego uniwersum? Kto kocha historię Yautja i uważa, że pewnych świętości nie powinno się ruszać? Ok, to Wy wszyscy najpewniej znienawidzicie film Shane'a Blacka i uznacie go (skądinąd słusznie) za kolejny hollywoodzki zamach na klasyczną historię sprzed lat. Cała reszta zaś powinna dać Predatorowi szansę, bo to - za przeproszeniem - rajcowny film jest.
O kolejnym kinowym wcieleniu marki Predator mówiło się od dawna, ale dopiero teraz - po serii słabych zwiastunów i informacji o dokrętkach - gotowe dzieło ujrzało światło dzienne. Za kamerą stanął specjalista od pisania dobrych dialogów i tworzenia piętrowych, sensacyjnych intryg w komediowym sosie, twórca Kiss Kiss Bang Bang i Nice Guys. Shane Black już raz udowodnił, że lubi wstrząsnąć filmową puszką z colą, a potem zaoferować ją niczego nie podejrzewającemu fanowi i czekać na wybuch (Iron Man 3!) - teraz robi dokładnie to samo. Jesteście gotowi?
Bardzo nie lubię reggae. Ten gatunek muzyki mógłby dla mnie nie istnieć. Zdarza się jednak, że okazjonalne elementy dźwiękowe kojarzące się z plażami Jamajki jestem w stanie tolerować. Łódzki zespół Power of Trinity na swoich płytach łączył rock z delikatnym powiewem reggae. Nigdy w ich twórczość się nie zagłębiałem i jestem w stanie powiedzieć tyle, że ich drugi album (Loccomotiv, z dosyć znanym singlem Chodź ze mną, jest w przynajmniej połowie niezły). Pozostałe dwa po mnie spłynęły i nie wiem nic, nie znam się, nie interesuję się. Aż tu nagle i znienacka wjeżdża płyta numer cztery i okazuje się warta uwagi w zasadzie w całości. Ultramagnetic to bardzo miła niespodzianka na rodzimym rynku przystępnego gitarowego grania, na której krótką recenzję niniejszym zapraszam.
Na wakacjach w dalekich krajach bywa tak, że pada deszcz. Wtedy można np. pójść do kina na film, którego w Polsce nie grają (i przy okazji wstać przed sensem, bo puszczają hymn i pokaz slajdów wychwalający króla, a przecież zniewaga może oznaczać więzienie). Wybór padł na produkcję z fajnym zwiastunem, który widziałem jakiś czas temu nie przeczuwajac, że jednak doświadczę pełnej wersji tego dzieła. Mowa o filmie Kin, który łączy kino drogi, rodzinny dramat, gangsterskie porachunki i klimat sci-fi.
Produkcja jest debiutem bliźniaków Baker, którzy, niczym słynni Dufferowie od Stranger Things, chcą zawalczyć o serca i umysły szerokiego spektrum widzów. Ich Kin ma wyraźnie widoczne składniki sugerujące, że może się to udać. Szkoda, że box office zdaje się temu przeczyć. Ale do sedna!