Gra A.D. 2009 okrzyknięta przez niemal wszystkie branżowe serwisu internetowe i czasopisma – Batman: Arkham Asylum – została ograna i przeze mnie. Po dwunastu godzinach spędzonych z grą i wypełnieniu 55% zagadek Riddlera śmiało mogę powiedzieć, że dzieło Rocksteady wytyczyło nowe szlaki w gatunku gier opartych na komiksach, a także kończy ze zgubnymi stereotypami.
Do Fable II przybierałem się jak przysłowiowa sójka za morze – pograłem dwie godziny, odkładałem na tydzień: i tak w kółko. Troszkę pobiegałem, troszkę pozabijałem, troszkę niczego nie zrobiłem – cóż, nie zawsze jest czas. Ale w końcu udało mi się grę skończyć. Powiem krótko: dzieło Lionhead Studios to bardzo fajna produkcja, mająca w sobie tonę uroku i jeszcze więcej wdzięku. Były elementy, które mi się nie podobały, jednak w ogólnym rozrachunku jest OK. A nawet lepiej:
Dziwna grafika, niepokojący minimalizm i praktycznie brak interfejsu - co jest takiego intrygującego w And Yet It Moves?
Fanem ani zawziętym graczem popularnego CS-a nie jestem. Ot, kiedyś grałem, choć moje umiejętności znacząco odbiegały od serwerowych standardów. Miałem długi okres przerwy, a po otrzymaniu dostępu do bety nowej części Counter-Strike’a – Global Offensive – wsiąknąłem na kilka godzin. Czego to jest zasługa? Nowego-starego silnika?
Strach. Ludzie z natury lubią się bać. Są tacy, którym wystarczy wyskok z ciemnego zaułku obleśnego potwora pokrytego śluzem, dodatkowo wspomaganego przez kilka macek i wykręconą mordę. Jeszcze lepiej byłoby, gdyby pokraka stanęła 30 centymetrów przed samym bohaterem, otworzyła swoją śmierdzącą od ludzkiego mięsa (i resztek zawartych na zębach) gębę, opluła go i przez kilka sekund darła wniebogłosy. Potem wystarczyłoby ją wykończyć i ruszyć dalej. Drugim to nie wystarczy. Im potrzeba bardziej wyrafinowanej metody straszenia, czegoś subtelnego, a zarazem tak brutalnego, jak powyższy opis. Hm, tak, znam taką rzecz. To Dead Space!
Kilka dni temu postanowiłem odkurzyć swojego ukochanego Pegasusa i spróbować sił z bratem w Contrę. Niestety, konsola ostatecznie nie zadziałała, a ja pełen smutku ruszyłem w stronę peceta. Trochę przez przypadek odkryłem, że niedawno wyszła inna, bardzo podobna do tego klasyka gra. Nosi tytuł Oniken i wygląda niemal identycznie jak produkcja z 1987 roku! Od razu zainteresowałem się produktem. Cóż, mój romans z nią zakończył się niespodziewanie szybko, ale o tym za chwilę.
Usługiwanie zombiakom i innym potworom? Kto by przypuszczał, że kiedyś role się odwrócą – od zamierzchłych czasów to człowiek strzelał/szlachtował i robił inne cuda chodzącym trupom. Dead Hungry Diner przedstawia nieco odmienny punkt widzenia, robiąc to tak uroczo, że nie sposób odmówić tej grze wdzięku.
Komiksowa oprawa, lekki klimacik i tona grywalności – te 3 cechy stanowią filar produkcji Black Market Games. Indyczek strawny jest zarówno starszym jak i młodszym odbiorcom: dzięki takiej zależności możemy odpalić tytuł młodszemu rodzeństwu, by mieć spokój przez godzinkę, dwie. Uważajcie, aby sami się za bardzo nie wciągnąć – ja nie zauważyłem, jak świetnie mi idzie i skończyłem grę o północy. Wy musicie bardziej się pilnować!