Co ten Ubisoft? Pytanie samo ciśnie się na usta. Bo jak inaczej skomentować niedawną premierą Assassin’s Creed: Unity? W końcu miał to być pogrom tegorocznych jesiennych premier, pogrom dotychczasowych – „zeszło-genowych” – części serii. Pogrom pogromów! Wyszedł pogrom samego Ubi. Może zbyt kolokwialnie, ale dosyć blisko prawdzie.
Nie wierzę, że to panowie z Rockstara zażyczyli sobie takiego portu na 10-lecie Grand Theft Auto: San Andreas. Jeśli nie jest to decyzja stricte biznesowa, wychodząca od kogoś, kto zupełnie nie zna się na wirtualnej rozrywce (bo o rynku pewnie wie całkiem sporo), to musiał być to ruch desperata. Nie chodzi mi o sam fakt wydania poprawionej wersji kultowego San Andreas, a o jego jakość.
Koszmar z Głębin: Wyspa Czaski jest kolejną produkcją zabrzańskiego studia Artifex Mundi. Rodzimy deweloper kontynuuje ekspansję na tereny gier przygodowych, a konkretniej podgatunku HOPA – Hidden Objects Puzzle-Adventure. Czują się w tym naprawdę dobrze, co pokazuje recenzowana gra!
Jakiś czas temu bardzo namiętnie ogrywałem tytuły sygnowane marką Artifex Mundi. Jednak po pewnym czasie zacząłem odczuwać znużenie, wyczerpanie materiałem. Ostatnio jednak wpadł mi w ręce klucz do niedawno wydanej, dzięki Zielonemu światłu, gry na Steamie – Koszmar z Głębi: Wyspa Czaszki. Nazwa bynajmniej nie odnosi się do jakości produktu.
Reprezentantów hack & slashy rodzi się ostatnimi czasu wieli. Duża część z Was zapewne szuka/szukało jakiejś tańszej (bądź nie) alternatywy dla Diablo III. Na łamach GRY-OnLine mogliście przeczytać zestawienie, w którym wymieniony został jeden z głównych kandydatów do konkurowania z samym władcą ciemnością - The Incredible Adventures of Van Helsing II.
W To The Moon jest, naprawdę, coś magicznego. Nigdy bym nie przypuszczał, że jakakolwiek gra wideo może wywołać symboliczną łzę, kiedy ogląda się, relatywnie statyczne, wydarzenia na ekranie monitora. A jednak – przy produkcji studia Freebird Games zdarzyło mi się uronić kroplę słonej substancji nawilżającej powierzchnię rogówki i spojówki oka.
Premiera Men of War: Oddział Szturmowy 2 została przełożona na prawie 2 miesiące. Fani z pewnością nie ucieszyli się z tego faktu, ale deweloperzy postanowili zrekompensować im konieczność przeczekania jeszcze blisko 60 dni – wrzucili swój produkt do najmłodszej usługi Steam, a mianowicie Wczesnego dostępu.
W chwili, gdy Ken Levine ogłaszał, że Burial at Sea Episode Two, czyli druga część fabularnego dodatku DLC do BioShock: Infinite, będzie nastawiony na ciche działanie bohaterki byłem wniebowzięty. Choć nie jestem przesadnym fanem skradanek, to, z pozoru, niewielka zmiana modelu rozgrywki zdecydowanie odświeżyła nieco zbyt schematyczną formułę podstawki. I faktycznie – taka rotacja zrobiła swoje!
BioShocka uwielbiam. Rapture kocham. Nic dziwnego, że na wieść o umieszczeniu akcji dodatku właśnie w podwodnym cudzie Rayana wzbudziła we mnie niezdrową ekscytację. I choć trwała ona do samej premiery, w trakcie rozgrywki coś pękło i początkowa euforia zamieniła się „tylko” w radość. Byłem zadowolony, że ujrzałem podwodną utopię jeszcze za jej „życia”.
O Buncie Ludzkości wygłoszono już wiele tyrad, wydęto metry sześcienne powietrza w odpowiedni ton fanfar, że kolejny dopisek o jego wspaniałości nie jest już nawet formalnością, a spotyka się raczej z uśmiechem politowania. No cóż, nieczęsto zdarza mi się ukończyć jakiś tytuł po dwukrotnym przerwaniu rozgrywki w połowie – i na dodatek go pochwalić. Deus Ex: Bunt Ludzkości jest ewenementem.
Square Enix, właściciel takich marek jak Tomb Raider czy Hitman, wie jak z szacunkiem i godnością odnieść się do swoich kultowych serii. Na zlecenie japońskiego molocha pracowało Crystal Dynamics przy najnowszej odsłonie przygód Lary Croft, a także Eidos z odświeżonymi sztuczkami Agenta 47. Obie produkcji wyszły wyśmienicie i są godnymi spadkobiercami klasycznych cykli!