Life is Strange - recenzja gry w emocje - fsm - 9 listopada 2016

Life is Strange - recenzja gry w emocje

fsm ocenia: Life is Strange
90

Studio Dontnod ma smykałkę do wykorzystywania niecodziennych motywów w swoich grach. Remember Me to solidna chodzona bijatyka z niezwykle ciekawym (choć stuprocentowo liniowym) motywem manipulacji wspomnień, co jest swego rodzaju wpływaniem na przeszłość i przyszłość postaci. Drugie dzieło Francuzów, Life is Strange, to wariacja na temat interaktywnego filmu i mało wymagającej przygodówki w stylu The Walking Dead, w której motyw wpływania na przebieg czasu wykorzystano dużo lepiej. Ten zabieg, połączony z przepełnionym emocjami scenariuszem sprawił, że ja - podobnie jak wielu innych graczy - oceniłem kompletną paczkę 5 epizodów prawdopodobnie nieco zbyt wysoko.

Większość czytających te słowa na pewno dobrze wie, czym jest Life is Strange, ale z obowiązku przypomnę. Produkcja to 5 odcinków czegoś w rodzaju młodzieżowego, ale bardzo dojrzałego serialu obyczajowego, w którym cudownie zwykła codzienność miesza się z rzeczami niewytłumaczalnymi i przerażającymi. Max Caulfield, główna bohaterka, właśnie dostała się do prywatnej uczelni dla uzdolnionej młodzieży. Jej talent to fotografia, ale jej PRAWDZIWY talent to umiejętność cofania czasu, która po raz pierwszy uaktywnia się w momencie niezwykle stresującej sytuacji. Uzbrojona w super moc dziewczyna, w duecie z najlepszą przyjaciółką imieniem Chloe, będzie musiała przeprowadzić śledztwo dotyczące zaginięcia jednej z uczennic i dowiedzieć się, co znaczy apokaliptyczna wizja tornada niszczącego miasto.

Pod względem gameplaya jest to powtórka z The Walking Dead z kilkoma podstawowymi różnicami - brakuje tu QTE, dostępne do zwiedzania obszary są większe, dialogi nieco bardziej złożone, zaś system wyborów bez porównania (czytaj: lepszy). W obrębie dosyć liniowej fabuły i zamkniętych fragmentów poziomów mamy wpływ na sporo rzeczy, wśród których najważniejszy jest los postaci Kate i Franka. Wydarzenia pokazane na przestrzeni pięciu epizodów rozgałęziają się w tak sympatyczny i wiarygodny sposób, że naprawdę przejmowałem się wszystkim, do czego zmuszałem "moją" Max. Ważne jest, by podkreślić, że Life is Strange to dosyć proste "klikadełko", które jednak obudowano tak świetnymi kreacjami aktorskimi i masą emocji, że bez problemu można przymknąć oko na różne niedociągnięcia. Dodatkowy plus (przysłaniający minusy) to porządnie napisane, życiowe, dialogi pełne nowomowy, przekleństw i mrugnięć okiem do gracza.

Zostałem wciągnięty w opowiadaną historię, uwierzyłem w istnienie tych wszystkich ludzi, emocjonowałem się, nie mogłem się doczekać, co będzie dalej, a teraz z zainteresowaniem będę czekał na sequel oraz serialową adaptację. Trochę żal, że finałowa decyzja nie wynikała z wszystkiego, co zrobiliśmy wcześniej i że ładnie wystylizowana grafika cierpi na bardzo słabe animacje twarzy bohaterów i szczątkowe dopasowanie ich do wypowiadanych kwestii. To jednak tylko niedociągnięcia nie wpływające znacznie na odbiór całości. A ta trwająca ok. 14 godzin podróż była jedną z ciekawszych, jakie przeżyłem w tym roku przed ekranem komputera. Dla ludzi mających dosyć sandboksów, otwartych światów, setek godzin rozgrywki pełnej rywalizacji, Life is Strange to niemal objawienie. Jeśli jakość produkcji zostanie utrzymana, przyszłoroczny Vampyr będzie rewelacją.

fsm
9 listopada 2016 - 18:19