Fajny zespół nagrał fajną płytę. Recenzja albumu Foo Fighters - Concrete & Gold - fsm - 19 września 2017

Fajny zespół nagrał fajną płytę. Recenzja albumu Foo Fighters - Concrete & Gold

Foo Fighters to fajny zespół. To słowo idealnie opisuje istotę FF - panowie nie są genialnymi kompozytorami, żadna płyta sygnowana tą marką nie została okrzyknięta arcydziełem, Dave Grohl daleki jest od bycia mianowanym najlepszym wokalistą lub gitarzystą. Mimo tego od ponad 20 lat świetnie sobie radzą w głównym nurcie rockowego grania, chwytliwe melodie porywają nowe rzesze fanów, a każde kolejne wydawnictwo zwraca na siebie uwagę. Wszystko dlatego, że to pierońsko fajny zespół jest. I te fajne chłopaki wróciły z fajną, nową płytą - Concrete & Gold. Fajnie?

Dave Grohl oczywiście jest fajny, ale jest kłamczuszkiem. Gdy wyczerpujący projekt Sonic Highways (świetny serial i gorsza, choć nadal - uwaga - fajna płyta zyskująca dużo właśnie dzięki produkcji HBO) dobiegł końca, Foo Fighters dali fanom prezent w postaci EPki Saint Cecilia (też fajnej) i za pomocą złotoustego Grohla ogłosili przerwę. Tymczasem ani Dave, ani jego piątka kumpli z zespołu, nie potrafią długo siedzieć bezczynnie. W tajemnicy tworzyli muzykę na album numer 9, którego pierwszym zwiastunem był utwór Run. Po wysłuchaniu premierowej piosenki w czerwcu (ach, jaki dobry teledysk!) mogłem stwierdzić tylko - kłam więcej, Dave. To dobre jest!

Foo Fighters na Concrete & Gold to - patrząc na obietnice - potężny dźwięk, gniotące refreny, inspiracje mieszające ze sobą takie legendy, jak The Beatles, Pink Floyd, Slayer i Motorhead oraz garstka niezwykłych gości. Niektóre obietnice spełniono, inne zostały na papierze, ale efekt końcowy znowu jest fajny. Concrete & Gold to fajna płyta. To się pomału nudne robi - drogie FF, nagrajcie w końcu arcydzieło albo arcykupę, zobaczymy, jak wyjdzie, co?

Jeśli chodzi o hałas, potęgę i głośność, to Run jest tego najlepszym przykładem. Nie ma cięższego, bardziej agresywnego numeru na tej płycie. W żadnym innym główny riff nie jest tak szatański, a krzyk Dave'a rozdzierający. I trochę szkoda, wszak całe C&G miało być WIELKIE. La Dee Da z gościnnym wokalnym udziałem Alison Mosshart z The Kills to drugi całkiem mocny numer na płycie i rzecz brzmiąca niemalże nowatorsko w perspektywie znanych zagrywek stosowanych przez Foo Fighters. Otwierająca utwór linia basu może się kojarzyć z Muse albo Death From Above. Później robi się bardziej standardowo, ale i tak: fajne, fajne, fajne!

Te dwa utwory nie stanowią całej naprawdę rockowej zawartości albumu (ja zawsze ceniłem FF bardziej za moc niż ładne ballady). Otwierający całość T-Shirt robi dźwiękową niespodziankę i atakuje znienacka harmonijnym wielogłosem, szkoda że nie dostaje więcej miejsca na rozpęd. Make it Right dobrze buja (z Justinem Timberlake'iem robiącym "lalala"!), a takie Arrows czy The Line posiadają to nieuchwytne "coś" charakterystyczne dla wielu hitów ze stajni Foo. Refreny wpadają w ucho, gitary dobrze jazgoczą... Arrows powinno być kolejnym singlem i zdziwię się, jeśli tak się nie stanie. A propos singli... The Sky Is A Neighborhood to jedna z lepszych piosenek promujących płytę, która jednocześnie ne odstaje od jakości całego albumu. Beatelsowskie zaśpiewy i gitara, połączona z dobrym, rockowym refrenem "robią robotę". Po efektownym Run nie byłem od razu przekonany do Sky..., ale z czasem mi się zmieniło. To świetny utwór jest.

Obowiązkowo - mimo buńczucznych obietnic - nowy album Foo Fighters prezentuje też delikatniejszą stronę zespołu. Dirty Water stoi w rozkroku i byłoby do zapomnienia, gdyby nie wyższy bieg wrzucony w drugiej połowie utworu. Happy Ever After jest ot, taką sobie balladką z "aaaa" w tle, zaś Sunday Rain wyróżnia się głównie zamianą ról. Perkusista Taylor Hawkins śpiewa (i robi to dobrze, co udowadniał solo i w przeszłości podczas grania z FF), na bębnach zasiada Paul McCartney, a Grohl zadowala się samą gitarą. Wielkim finałem jest utwór tytułowy, który powinien kojarzyć się z dokonaniami Pink Floyd, ale chyba w pierwotnej wersji był lepszy (zerknijcie na czadowy, animowany making of poniżej). Z ostatniego ciosu w pysk zmienił się w chóralne pożegnanie bez prawdziwego charakteru. Nawet pan z Boyz 2 Men (serio) jakiś taki nijaki się wydaje. Ciekawe, ile z tego wszystkiego jest zasługą popowego producenta? FF bowiem poszli podobną drogą, co Queens of the Stone Age...

Przeczytałem najlepszą możliwą, jednozdaniową recenzję albumu Concrete & Gold, z którą z grubsza się zgadzam. "A Concrete album with moments of gold." Foo Fighters ciągle nie są zespołem wielkim, a żadna ich płyta nie jest wyjątkowa. Wszystkie za to są fajne. Tak jak zespół i jego frontman. Tak jak najnowsze wydawnictwo.

PS Ale najlepsza płyta zespołu to nadal Wasting Light!

fsm
19 września 2017 - 19:21