Dave Grohl miał wyśmienity pomysł na uczczenie dwudziestolecia istnienia Foo Fighters - nagrywanie nowego albumu połączył z oddaniem hołdu historii muzyki gitarowej i jednoczesnym nakręceniem serialu dokumentalnego. Sonic Highways jest więc zarówno udanym ośmioodcinkowym przedsięwzięciem emitowanym przez HBO, jak i ośmioutworowym rockowym "długograjem", o którym teraz napiszę kilka słów.
Czego by o samym albumie nie powiedzieć, Grohl jest geniuszem, bo trudno będzie wspominać o Sonic Highways jako o kolejnej, niewyróżniającej się gitarowej płycie - w najgorszym razie będzie to bardzo ambitny plan, który nie wypalił, a w najlepszym - świetnie skonstruowany produkt dla dojrzałego fana. Jeśli oglądacie serial, to wiecie, że zmontowane w każdym odcinku rozmowy z ważnymi postaciami z danego miasta oraz pokazany proces tworzenia piosenki sprawia, że gotowy utwór prezentowany w finale wydaje się (jeszcze) lepszy, niż jest w istocie - docenia się pojedyncze linijki tekstu, występy gości czy instrumentalne przejścia.
Główny problem z Foo Fighters, przy całej mojej wielkiej sympatii do tej grupy, jest taki, że w zasadzie każda kolejna płyta jest kopią poprzedniej. Raz jest głośniej, raz jest ciszej, raz lepiej, raz gorzej, ale wszyscy zawsze wiedzą czego się spodziewać. Przy Sonic Highways i sporej liczbie gości oraz lokalnych wpływów była szansa na zupełnie nową jakość.
Nic takiego miejsca nie ma, choć na pewno nie nazwę nowego albumu Foo Fighters słabym. Połowa płyty jest bardzo dobrym materiałem, który sprawdzi się i na żywo, i po kilkukrotnym odsłuchaniu z rzędu. Mowa tu o drapieżnym, rozbudowanym Something from Nothing, o zadziornym The Feast and the Famine, o lekko country'ującym Congregation i wyposażonym w nadającą mocy linię basu (najlepszym na płycie) utworze Outside. Pozostałe 4 wymagają nieco więcej dobrej woli, szczególnie że album kończy się dwoma naprawdę długimi piosenkami, które pewnie można by określić jako power ballady - ale nawet mimo rozmachu i nakładających się na siebie warstw instrumentów, jeszcze nie potrafię na Subterranean i I am a River patrzeć inaczej, niż jak na nieco przydługie i ospałe utwory. Zabrakło chyba ostatniego kopa na "do widzenia". Gorzej też wypadają In the Clear (po kilku przesłuchaniach całości nie umiem sobie go przywołać w głowie w żadnym stopniu, a to nie jest dobry znak) i "dwupak" What Did I Do/God As My Witness (tutaj gościnnie udziela się Gary Clark Jr., który świetnym gitarzystą jest i udowadnia to w solówce, ale chyba po prostu spodziewałem się czegoś lepszego).
A skoro o gościach mowa... Tak na dobrą sprawę tego gdzie kto gra słuchacz nie jest w stanie wyciągnąć z samego obcowania z albumem. Tu potrzebny jest serial, bowiem większość występów chowa się za głosem Dave'a i hałasem robionym przez resztę chłopaków (sztandarowy przykład: śpiew Joan Jett - to ta od I Love Rock'n'roll - w ostatnim utworze na płycie brzmi zaledwie jak delikatne echo dla refrenu w wykonaniu pana Grohla, zaś jej gitarowych czarów i tak bym nie rozpoznał...). Czyli wracamy do dwoistości Sonic Highways. Płyta oceniana jako osobne dzieło nie będzie najlepszym dokonaniem Foo Fighters (ten tytuł nadal należy do Wasting Light). Płyta konsumowana w jednym pakiecie z serialem staje się rzeczą ciekawszą, ambitniejszą, bardziej złożoną... Tylko czy każdemu fanowi rocka chce się oglądać telewizję, by docenić muzykę? Chyba nie.
Podsumowując ten nieco chaotyczny wywód: Sonic Highways to naprawdę solidna rzecz. Fani Foo Fighters dostaną to, co lubią najbardziej, a cała reszta w bonusie otrzymuje opcję zapoznania się z serialem (zostały jeszcze 4 odcinki do końca premierowej emisji), a gdy spodoba się jej to, co usłyszy, niech da szansę albumowi - powinna się bawić tak samo dobrze, jak ja. Zresztą... Cała płyta jest dostępna na oficjalnym kanale YT grupy, więc kliku klik!