Więcej mocniej szybciej gorzej. Recenzja filmu Kingsman: Złoty krąg - fsm - 23 września 2017

Więcej, mocniej, szybciej, gorzej. Recenzja filmu Kingsman: Złoty krąg

Kingsman: Złoty krąg odbieram jako przykład filmu, który powstał z zaskoczenia. Zaskoczeniem było niezwykle pozytywne przyjęcie pierwszej części, która pojawiła się znienacka i z miejsca zostałą okrzyknięta jednym z najlepszych rozrywkowych filmów roku. Niespodzianka była spora, bo jeszcze 3 lata temu wulgarny, krwawy, niegrzeczny film na bazie komiksu nie musiał oznaczać murowanego sukcesu. Ale tak się stało i teraz Złoty krąg ma trudne zadanie, bo musi się z tego zaskoczenia otrząsnąć i pokazać, że poprzednia produkcja nie była wypadkiem przy pracy.

Matthew Vaughn jako reżyser ma na swoim koncie same porządne produkcje. Druga część Kingsmana to jego pierwszy sequel i przy okazji pierwszy film, do którego można mieć więcej niż jedno "ale". Złoty krąg śmiało podąża ścieżką wytyczoną przez niezliczone kontynuacje przed nim - ma być głośniej, szybciej, śmieszniej, wulgarniej, bardziej efektownie. I faktycznie jest dokładnie tak, chociaż gdzieś w tym kolorowym chaosie utracony został niewymuszony luz Tajnych służb, a całość sprawia wrażenie filmu, którego twórcy starali się tak bardzo, że momentami przedobrzyli.

Nie miejcie jednak wątpliwości - Złoty krąg to taka sama szalona, dobrze nakręcona, zagrana z werwą jazda po bandzie, która śmieje się z kina szpiegowskiego, ale tym razem mniej tu dystyngowanej brytyjskości, a więcej amerykańskiej brawury. Jest to zrozumiałe, wszak szefowa największego narkotykowego kartelu postanowiła zlikwidować wrednych szpiegów z idealnie skrojonych garniturach i z po jednym udanym ataku organizacja Kingsman kurczy się do osoby świeżo upieczonego agenta Eggsy'ego i jego tech-speca, Merlina. Panowie zmuszeni się skorzystać z pomocy kuzynów zza Wielkiej Wody - agencja Statesman to agenci-kowboje z zamiłowaniem do wysokoprocentowego alkoholu. Nastąpi zderzenie temperamentów, zderzenie metod wywiadowczych oraz wiele zderzeń wielu pięści z wieloma twarzami.

Złoty krąg został skonstruowany w ten sposób, że nawet osoba nie znająca poprzednika bez problemu odnajdzie się w tym świecie. Mało tego - w wielu punktach fabuły cały film jest przepuszczoną przez kilka filtrów i synonimów kalką jedynki. Podobnie zbudowane są sceny akcji, trzeba powstrzymać podobnego typu zagrożenie, Eggsy znowu podrywa piękną blondynkę, znowu są śliczne pieski... Można to traktować jako wadę, na szczęście Vaughn i cała jego ekipa z taką werwą prezentują widzowi kolejne sekwencje, że trudno narzekać. Otwierająca film scena walki w taksówce, czy kończące wszystko łubu-dubu w dżungli są niewiele gorsze od pamiętnej masakry w kościele (wszystkie tworzą dobre złudzenie jednego, długiego ujęcia z wykonującą niemożliwe akrobacje kamerą), a akcja rzuca nas z jednego końca globu na drugi, więc jest na czym zawiesić oko. Wszystko jest super, naprawdę. Tylko że następuje lekki przesyt. Jest to tak szybkie, tak efektowne i tak ładne, że pojawić się może zmęczenie. To magiczne "coś" zostało zakopane pod kolejnymi warstwami CGI.

Złego słowa za to nie można powiedzieć o rozbudowanej obsadzie aktorskiej. Taron Egerton nabrał więcej ogłady i doświadczenia, tak samo, jak jego postać. Mark Strong jest silny, jak zawsze. Najbardziej ciekawią jednak "nowi" - po drugiej stronie oceanu najwięcej do roboty ma niezawodny Pedro Pascal, który jest już zdecydowanie bardziej amerykański niż chilijski. Channing Tatum i Jeff Bridges błyszczą, ale pozostali w dużej mierze niewykorzystani, a szkoda. Podobnie Halle Berry. Na szczęście Julianne Moore w roli "tej złej" bawi się swoją postacią i obserwowanie jej to prawdziwa przyjemność. Dwa duże bonusowe punkty film dostaje za Bruce'a Greenwooda w roli najgorszego prezydenta USA i za pewnego ekstremalnie słynnego piosenkarza w rozbudowanej, gościnnej i bardzo zabawnej roli.

Jeśli chodzi o kwestie techniczne, to przyczepić się można tylko do zbytniego ufania komputerowo generowanym krajobrazom, cała reszta sprawdza się wyśmienicie. Soundtrack zyskał kilka dobrze dopasowanych rozrywkowych piosenek z przeszłości, a ogólne wrażenie po wyjściu z kina jest dobre. Kingsman: Złoty krąg jest filmem gorszym od Tajnych służb, ale nadal jest to dobre, rozrywkowe kino bez trzymanki. Gdyby pokuszono się o więcej odstępstw od tego, co już widzieliśmy, i wycięto kilka minut tu czy tam, byłoby równie dobrze. Póki co - siedem na dziesięć. Czekamy na część trzecią!

fsm
23 września 2017 - 20:06