Czy 1168 stron Bastionu Stephena Kinga jest nudną podróżą - hongi - 7 stycznia 2018

Czy 1168 stron Bastionu Stephena Kinga jest nudną podróżą

Stephen King napisał w swoim życiu masę książek. Zdarzają się krótkie, ale w większości to długie wciągające historie, na kilka lat czytania. Mamy TO, serie Mroczna Wieża, Lśnienie, Pod Kopułą i wiele innych tytułów, których z powodu swojej grubości, można użyć jako narzędzia zbrodni. Nie inaczej jest z Bastionem. Udało mi się wreszcie skończyć tego skurczybyka i teraz chciałbym się podzielić moją skromną refleksją na temat tej książki. Zapraszam na Inny Regał #24, gdzie opowiem o Bastionie Stephena Kinga.

Stephen King jest ze mną od bardzo dawna. Już jako młody chłopak zaczytywałem się jego twórczością i jego książki straszyły mnie po nocach. Ale od tych 20 lat, ciągle gdzieś przewijała się ta jedna książka. Bastion od dawna chciałem przeczytać, ale nie mogłem z kilku czynników. Po pierwsze kasa. Książka jest gruba i droga. W tamtych czasach nie było mnie stać na nią. Teraz pracuję i mogę sobie pozwolić na drobne szaleństwo. Po drugie czas. W sumie brak go. Gdy już kupiłem, to jakoś nie mogłem znaleźć dłuższej chwili na czytanie. Dopiero rok temu postanowiłem na poważnie wziąć się za lekturę, ale poległem po 340 stronach. Super się zaczęło. Przyznam jednak, że cała akcja z unicestwieniem świata, wciąga jak cholera. Niestety po jednej trzeciej książki coś pękło i Bastion powędrował z powrotem na półkę.

Wróciłem do niego niedawno i dotarłem nawet szybko do tej samej strony — czyli 340. Myślałem wtedy, że resztę książki pójdzie mi jak z płatka, skoro najgorsze mam już za sobą. Niestety tak się nie stało. Bastion Stephena Kinga stał się po połowie czytania, walką o życie. Dosłownie i w przenośni. Musiałem ją odłożyć na chwilę z powodu dwóch innych tytułów (najnowszy Wędrowycz oraz Amerykańscy Bogowie), ale wróciłem do niej i ze zdwojonym wysiłkiem postanowiłem ją skończyć.

Bastion to historia Stanów Zjednoczonych Ameryki, zaatakowanej przez wirus grypy. Niszczy on 99 procent ludności, zabijając w straszny sposób. Po kolei autor przedstawia nam bohaterów, którzy przeżyli epidemię i będą głównymi motorami tej historii. Tych dobrych, jak i tych złych. Do tego mamy jeszcze mrocznego mężczyznę, który ma zachciankę, by nie było niczego, a on był władcą tego, co zostanie. Czyli wszystko, o czym King piszę najlepiej.

Niestety Bastion nie jest typowym horrorem, do jakich przyzwyczaił nas autor. Jest to bardziej katastroficzny dokument oraz książka obyczajowa z drobnymi elementami nadprzyrodzonymi. Wszystko za sprawą epidemii grypy i późniejszej próbie odbudowania nowego społeczeństwa na zgliszczach cywilizacji. Bastion to przykra wizja końca świata i jego nowego początku.

Wkurzyło mnie w tej książce jedno. Nawet gdy uda nam się pokonać zło i sprowadzić pokój na ziemi, to jednak na dłuższą skalę mamy przesrane. Pozostaje nam tylko nadzieja, ale ona w tej książce jest bardzo przereklamowana. Do tego autor pokazuje naturę człowieka, jako coś fantastycznego, a zarazem okropnego. Możemy być dobrzy i wielcy, ale również mali i podstępni, nawet gdy świat się wali. Najwidoczniej natury nie zmienisz.

King napisał bastion w 1978 roku i jest to stara opowieść o końcu świata. Ale co mnie zaskoczyło, bardzo aktualna. Nadal coś takiego może się wydarzyć w naszym prawdziwym świecie. Czy więc te 1168 stron jest tak naprawdę nudne? I tak i nie. Pierwsze 500 stron jest świetne. Wszystkie wątki oraz opisy bohaterów i ich reakcje, oraz relacje wydarzeń związanych z super grypą są ciekawe. Tutaj nie ma się co przyczepić. Czytasz po kolei o tym, jak świat się kończy i jak osoby, którym udaje się nie zarazić, muszą sobie po prostu z tym radzić i pozostać przy życiu. Kolejne 400 stron jest niepotrzebne. Tworzenie nowego społeczeństwa oraz relacji, pokazywanie od podstaw całego miasteczka Boulder, jest zbędną i opóźnia bardzo główny wątek. Bohaterowie trudzą się i starają, a tak naprawdę jest to niepotrzebne, gdyż głównym motywem książki jest tak naprawdę pokonanie mrocznego mężczyzny. Zaskoczyło mnie to bardzo i zszokowało. To po co ja czytałem ostatnie 400 stron, by się dowiedzieć, kto musi umrzeć a kto i tak umrze później. No i ostatnie 26\70 stron to już jazda bez trzymanki, która wydała mi się taka genialna, że absurdalna. Wszystkie osoby, które czytały wiedzą, o czym mówię, a ci, co nie czytali, no cóż… Jest ostro i bosko. Zastanawiam się, czy tutaj nie zostało użyte przez pisarza deus ex machina w postaci śmieciarza, by wreszcie zakończyć całą książkę. Cała historia najwidoczniej i dla autora zrobiła się trochę za długa, a nie wypadało zakończyć historii bez wielkiego huku.

Podsumowując, Bastion Stephena Kinga dla mnie, był nudny przez połowę książki, tę środkową. Początek genialny. Czytałem dwa razy pierwsze 340 stron i przeczytałbym go jeszcze raz. Koniec ujdzie. Można przymrużyć oko jak na wiele zakończeń autora (Mroczna Wieża, Przebudzenie, Lśnienie, Pod Kopułą). Podobnie robię i teraz nie dlatego, by zachęcić do czytania. O to, to nie. Tylko dlatego, że jest to dobry katastroficzny dramat, z wątkiem nadprzyrodzonym. Tak jak inne książki autora. Tak więc mogę spać spokojnie. Skończyłem i chyba już nie wrócę do niej nigdy. Chyba że w formie komiksu. Ale muszę trochę odstresować się innymi książkami. Może coś z gier? No nie wiem, jeszcze tyle książek nie przeczytałem Kinga, a ciągnie mnie po tym tekście i filmie do powrotu na szlak z Rolandem. Bastion można brać w ciemno, ale warto wcześniej się dobrze przygotować do tej długiej i niekiedy nudnej podróży. Powodzenia z lekturą.

Inne moje recenzje książek Stephena Kinga.

- Przebudzenie

- Dallas 63


hongi
7 stycznia 2018 - 16:57