W co gracie w weekend? #242 - squaresofter - 9 marca 2018

W co gracie w weekend? #242

Witajcie kolejny raz we w co gracie w weekend. Lubię czytać o waszych postępach w ogrywanych przez Was grach. Bardzo mnie ciekawi co to będzie tym razem? Jeśli ciekawi Was co ogrywam aktualnie, to w stosunku do poprzedniego tygodnia zaszła u mnie jedna zmiana. Do gier, z którymi bawię się ostatnimi czasy, czyli do Hatsune Miku: Project DIVA Future Tone, The Fruit of Grisaia, Dragon Age'a: Inkwizycji oraz do Guilty Gear X2 #Reload dołączył tytuł, którego nie widziałem na oczy jakieś pięć lat, czyli Battlefield 3. Nie wróciłbym pewnie wcale do niego, gdyby nie mój kolega Froszti, którego chciałbym z tego miejsca gorąco pozdrowić. Zapraszam do lektury i komentarzy wszystkich zainteresowanych.


Hatsune Miku: Project DIVA Future Tone (PS4, Crypton Future Media + Sega, 2017r.)

Miałem nie pisać o Miku w tym tygodniu, ale pomyślałem, że skoro wczoraj był Dzień Kobiet, to zanim zajmę się grami o walce z fantastycznymi stworami, o zabijaniu i laniu się po gębach, to poświęcej jednej z nich kilka słów w tym wpisie, a to, że to to ta mała wirtualna dziewczyna doprowadza mnie ostastnio do szału, to już inna para kaloszy.

Niektórzy ludzie nie są w stanie wstać z łóżka bez odpowiedniej dawki kofeiny. Ja sam za kawą nie przepadam, ale od kofeiny w Coca Coli nie stronię, co może nie tyle mnie pobudza a kończy się problemami natury dentystycznej i koniecznymi wizytami u dentystki, które są ich konsekwencją. 

Co to ma w ogóle wspólnego z wirtualną idolką? Wyobraźcie sobie, że wystarczy zagrać jedną z jej piosenek a już ona postara się o to, żebyśmy szybko stanęli na nogi. W ubiegłą sobotę całkiem zaspany włączyłem na chwilę grę rytmiczną z jej udziałem a skończyło się na tym, że walczyłem przez trzy godziny o perfecta w jednej z jej piosenek. Kilkadziesiąt nieudanych prób w walce z samym sobą doskonale zmobilizowało mnie do wysiłku z padem trzymanym w rękach. Potrzebawałem sporo czasu, aby to osiągnąć, ale w końcu skoncentrowałem się na tyle, że wszystko poszło w końcu jak z płatka i byłem bezbłędny. Zazwyczaj tyle wystarczy, abym pełen dumy zabrał się za kolejne piosenki z repertuaru wokaloidki, ale tym razem było inaczej. 

Secret Police to piosenka, która towarzyszy mi od początku znajomości z Miku, więc postanowiłem spróbować swoich sił też na wyższym poziomie trudności.

Jeśli chcecie zmęczyć Dual Shocka 4 do takiego stopnia, że zaczną się w nim zacinać przyciski albo jeśli chcecie, żeby po kilkunastu minutach bolały was stawcy palców u rąk i lał się z Was zimny pot, to pograjcie trochę w Future Tone!

Secret Police wymaga naciśnięcia przycisków na padzie około 650 razy w ciągu 3 minut trwania piosenki na wysokim poziomie trudności. Musimy więc naciskać przyciski na padzie ponad 3 i pól razy na sekundę i robić to na tyle dokładnie, żeby uzyskać ocenę za utwór przekraczającą minimum 70%. Czy muszę dodawać, że jest jeszcze poziom ekstremalny, który w kilkanaście sekund pokazał mi moje miejsce w szeregu? Niedawno czytałem gdzieś, że w Japonii mieszka jakiś gracz potrafiący nacisnąć przyciski na padzie 15 razy w ciągu sekundy. Pewnie on by dał radę. Mi pozostaje jedynie rozpaczać nad swoją niemocą, wsłuchując się kolejny raz w teskt jednej z moich ulubionych piosenek wirtualnej gwiazdy.

Tekst utworu zatytułowanego Secret Police opowiada o permanentnej inwigilacji, co zdecydowanie wyróżnia go na tle całej masy piosenek Miku poruszających tematykę szkolną i miłosną. W powyższym klipie daje ona koncert więźniom, zapewne politycznym, którzy ośmielili się mieć zupełnie inne zdanie od tego forsowanego przez władzę. Krytyka aparatu państwowego lub kogokolwiek pełniącego jakiekolwiek funkcje administracyjne zawsze kończy się w ten sam sposób, bo ciężko jest trafić na człowieka, który ostrą krytykę pod swoim adresem odbierze nie jako bezpardonowy atak na zsoje zasady a raczej jako drogowskaz, który mu pomoże wybrać drogę żmudnej pracy nad swoimi wadami. Zostawmy jednak takie dywagacje na inny czas, bo nawet najbardziej okrutne prawdy, które wyśpiewuje Miku swoim syntetycznym głosikiem wystarczą, aby dać się ponieść. Tak samo było z więzniami, którzy oszaleli na punkcie małej piosenkarki, która najpierw ostro dała czadu, a kiedy wszyscy zapomnieli na chwilę kim są dosatli nagle klapsa od rzeczysistości, który obudził ich ze słodkiego letargu niewiedzy. 

Sam mam sobie wiele rzeczy do zarzucenia, ale jeśli mam za nie kiedyś odpowiedzieć, to nie mam nic przeciwko odwiedzionom tej małej agentki tajnej policji. Niech przyjdzie do mnie w odwiedziny, skuje mnie kajdankami i robi ze mną co tylko zechce. Jestem winny i chce ponieść za to karę!


The Fruit of Grisaia (PC, Front Wing, 2015r.)

W dalszym ciągu relaksuję się też przy japońskiej powieści obrazkowej opowiadającej o szkolnym życiu chłopaka z wojskową przesłością o imieniu Yuuji oraz jego koleżanek z Akademii Prywatnej Mihama. 

W pamięci zapdały mi szczegółnie dwa szkolne wydarzenia, którymi chciałem się z Wami podzielić. 

Pierwsze z nich dotyczyło -dere, czyli tej pilnie strzeżonej cześci osobowości żeńskich bohaterek, z którymi spotykamy się w grach lub anime. Wszystko jak wiadomo zaczyna się od tsundere, którą udaje w tym tytule blondynka Michiru. Na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie wrednej osoby, która zupełnie nie przejmuje się innymi. Jest dla wszystkich ostra. Ostre są również słowa wypowiadane przez nią pod adresem innych, w szczególności mam tu na myśli protagonistę. Jeśli ktokolwiek z was oglądał kiedyś Toradorę! to w mig zrozumie co mam na myśli. Dere zaś to zupełne przeciwieństwo tej cechy. Kobieta z takim typem charakteru jest niczym miękka podzuszka, do której chcesz się przytulić. Miałem niedawno do czynienia z sytuacją, w której Chiruchiru zjadła niezdrowego loda, który zdążył się rozpłynąć tylko po to, żeby jedna z jej koleżanek, Sachi, która zawsze bierze wszystko dosłownie, nie zrobiła sobie krzywdy. To jeden z najlepszych momentów w grze, w którym jak na dłoni było widać -dere tej pseudotsundere.

To był jeden z naprawdę wzruszających momentów, który mógł się podobać graczowi, ale autorzy szybko zadbali o to, żeby nie przytłoczyć gracza powagą i wytłumaczyli też przy okazji inny typ charakteru, czyli kuudere, a więc kogoś spokojnego, a nawet oziębłego, kto jednak ma tą milszą stronę. Wikipedia podaje, że idelanym przykładem takiej postaci jest Rei Ayanami z Neon Genesis Evengelion. Natomiast w opisywanej przeze mnie grze taką osobą jest Yumiko Sakaki (dziewczyna po prawej na powyższym screenie z gry). Zazwyczaj stroni ona od reszty grupy, niechętnie bierze udział we wspólnych zasadach i często zachowuje się z rezerwą w stosunku do innych. Mała Makina wpadła więc na świetny plan, żeby wyciagnąć z niej jej ukryte -dere. W tym celu wymyśliła, że każdy z domowników będzie prawił jej komplementy, aż dziewczyna pęknie i pokaże im swoje prawdziwe ja. Kiedy wydawało mi się, że jej plan spalił na panewce Yuuji przez przypadek podejrzal ją jak przegląda się z lustrze, uroczo podziwiając swoją sylwetkę. Jak na jej chłodne zachowanie było to tak niezwykłe, że trudno było się nie śmiać z takiego obrotu sprawy. W ten właśnie sposób autorzy postanowili wytłumaczyć laikom dwa archetypy osobowości.

Drugie wydarzenie, o którym chciałem wspomnieć to nic innego jak szkolna wycieczka klasy na plażę, podczas której główni bohaterowie mieli się zrelaksować, popływać i coś wspólnie przekąsić. Mi, z oczywistych względów najbardziej podobał się oczywiście moment odpalania sztucznych ognii.

Michiru jak zwykle była w formie. Najpierw zapomniała przygotować swojego stroju kąpielowego przed wyjazdem i ubrała go na siebie jeszcze zanim wszyscy wsiedli do samochodów, którymi pojechali na plażę. Choć to, że tam pojechali to tyłko połowiczna prawda, bo Amane, wyraźnie poirytowana faktem, że jakiś kierowca ją wyprzedził na jezdni, tak dała w palnik, że jadąca z nią blondynka omal nie zeszła na zawał a na plaży, ledwo żywa, próbowała doczołgać się do morza, niczym żółwica, która właśnie złożyła jaja i postanowiła zmienić swoje środowisko. Sachi, ubrana jak zwykle w strój pokojówki, starała się poprawić humor swojej koleżance, którą dręczyły jeszcze koszmarne wspomnienia piekielnej przejażdżki samochodowej, ale gdy okazało się, że wybudowanie praskiego zamku z piasku okazało się zbyt trudnym przedsięzwięciem, to rezolutna Sachi wybudowała piaskowe wzgórze oplatające ciało Michiru. Scena z 'dziurą' była naprawdę mocna, ale jej szczególy zabiorę ze sobą do grobu. 


Dragon Age: Inkwizycja (PS4, Bioware Edmonton, 2014r.)

Tak bardzo marzyłem o pokonaniu jakiegoś smoka w Inkwizycji a skończyło się na tym, że musiałem obniżyć poziom trudności na najniższy i dopiero wtedy mogłem tego dokonać. Wstydzę się tego, ale z Origins wcale nie było łatwiej a pojedynek z Arcydemonem do dziś niemiło wspominam. 

Walkę ze smokiem utrudniła mi próba cesarzowej, która podnosi mu jego poziom. Na normalnym poziomie trudności okazało się to ponad moje siły, więc zachowałem stan gry przed walką z piekielnie trudnym mrozogrzbietem a i tak to starcie było koszmarnie trudne. Nie dość, że ten smok potrafi strzelać z daleka kulami ognia, robić nalot powietrzny, paląc wszystko za ziemi swoim ognistym oddechem, to jeszcze wytwarza skrzydłami potężny wir, który przyciąga do siebie wszystkie postacie na polu walki, zadając im przy tym dotkliwe obrażenia.

Żeby tego było mało, to gdy zadamy mu odpowiednio dużo obrażeń, to potrafi oderwać się od ziemi i usadowić się za półłkach skalnych, do których nie da się praktycznie dostać i jedynym sposobem, żeby mu coś wtedy zrobić są ataki dystansowe. 

Kiedy wydawało mi się, że mam już wszystko pod kontrolą, to do naszej konfrontacji dołączyło stado małych smoków i wtedy zacząłem wątpić w sukces dalszej konfrontacji. Co chwila musiałem cucić nieprzytomnych sojuszników, moje zapasy mikstur już prawie się skończyły i wtedy smok odleciał do kolejnego miejsca, w którym go dobiłem.

Była to najbardziej emocjonująca walka w grze i poważnie wątpię, czy uda mi się powtórzyć ten wyczyn na wyższych poziomach trudności, dlatego poważnie rozważam zabicie każdego smoka podczas pierwszego przejścia trzeciej odsłony Dragon Age'a, żeby mieć to potem z głowy.

Na razie nie chcę nawet myśleć o tym, że jedna z prób wymaga pokonania smoka z miksturami przywracającymi 1 punkt życia, czyli tyle co nic. 


Battlefield 3 (PS3, EA DICE, 2011r.)

Kto by się spodziewał, że wrócę do tej strzelaniny pierwszoosobowej? Jeszcze kilka dni temu ciężko było mi się oderwać od Inkwizycji. Chciałem grać tylko w nią. Tymczasem wszystko zmieniło się jak w kalejdoskopie.

Przyuważyłem niedawno kolegę grającego w Battlefielda 3, więc napisałem do niego od niechcenia, że jeśli chce trochę pograć ze mną w tryb dla wielu graczy, to niech da znać. Podejrzewałem, że nawet się do mnie nie odezwie a wiadomość napisałem bardziej z grzeczności. 

Tymczasem przez ostatnich kilka dni spędziłem z grą DICE tyle czasu, że dopiero wczorajsze problemy z serwerami Electronic Arts sprawiły, że nie graliśmy ze sobą.

Tego tytułu nie widziałem na oczy od ponad pięciu lat, gdy został mi udostępniony w ramach Playstation Plus. Przeszedłem wtedy singla i zupełnie o nim zapomniałem, od czasu do czasu pisząc gdzieś w internetach, że Battlefield skończył się na Bad Company 2 i od tamtej pory jest to seria, która zupełnie mnie nie interesuje. Nie od dziś wiadomo jednak, że ludzie mają najwięcej do powiedzenia na tematy, o których nie mają pojęcia. Nie jestem tu wyjątkiem, więc od teraz postanowiłem trzymać się samych faktów a są one takie, że przez ostatnich kilka dni przeszedłem singla w BFie na trydnym poziomie trudności. Ile padło przy tym niecenzuralnych słów z mojej strony nie napiszę, bo takie rzeczy nie nadają się do piublikacji, ale gdy zobaczyłem trofeum za ukończenie tej gry, to pierwszy raz od dawna czułem się spełniony. Może i w tym fpsie mającym swoje lata na karku przeciwnicy potrafią czasem przejść lub trafić przez ścianę i zabić jednym strzałem ze strzelby z bliska, ale przynajmniej nie ma w nim plagi dzisiejszych gier, czyli zupełnie nikomu niepotrzebnych znajdziek. Zamiast tego autorzy postanowili wymyślić dla graczy wyzwania w poszczegółnych planszach takie jak zniszczenie odrzutowca za pierwszym podejściem i jednym strzałem, dogonienie jednego uciekiniera w dwie i pół minuty ulicą pełną policjantów i wrogo nastawionych do nas najemników, zniszczenie sześciu czołgów lub zabicie dwóch przeciwników zanim zawali się na nich budynek, ale nikt nas nie zmusza do ich zrobienia. To czysto opcjonalne zajęcia. Wiem tylko, że są to czynności do wykonania.

O wiele więcej frajdy dostarczyły mi misje kooperacji, które zrobiłem z kolegą. Ich przejście nawet na najwyższym poziomie trudności jest ułatwione w stosunku do kampanii dla jednego gracza, gdyż w przypadku gdy damy ciała, to zawsze mamy obok kogoś kto nam pomoże. Nawet wyzwania w sześciu misjach przygotowanych przez autorów gry nie są zbyt trudne, z wyjątkiem dwóch, które wymagają idealnej współpracy obu graczy, z jaką nie miałem do czynienia od bardzo dawna.

O ile ukończenie misji ze wszystkimi pojazdami czy dojście do garażu samochodowego bez padnięcia ani razu na glebę nie było dla nas żadnym wyzwaniem tak wykonanie dwóch misji bez zaalarmowania przeciwników (szczegółnie tej z ambasadą) okazało się przekleńswem dla niejednego gracza.

My podeszliśmy do tego zadania w sposób profesjonalny. Na początku założyliśmy sobie czat, żeby ustalić kto kogo będzie zdejmował. Ta misja wymaga idealnej synchronizacji i żeby nie zaalrmować terrorystów przetrzymujących zakładników musieliśmy elliminować po kilku z nich w jednej chwili. Dwóch stojących obok siebie przeciwników jest zdjąć bardzo prosto, ale zabawa zaczyna się wtedy, gdy musimy unieszkodliwić jednocześnie dwa autobusy albo trzy grupy po trzech wrogów, którzy jeszcze na dodatek patrolują okolicę ambasady w poszukiwaniu nieproszonych gości. Nawet nie będę mówił ile frajdy dostarcza zdjęcie dwóch strażników jednym strzałem.

Skończyło się  na tym, że opanowaliśmy to zadanie do perfekcji. Najważniejsze jednak, że nigdy nie poddaliśmy się po kolejnych niepowodzeniach.

Jednak to wszystko okazało się niczym przy satysfakcji jaką czerpiemy ze współnej gry w trybie dla wielu graczy, który nie obył się bez mikrotransakcji, dodatkowych map i innych głupot, które psują nasze hobby, ale my zupełnie o tym nie myślimy. Wystarczy, że wbijemy się na kanały, wbiegniemy w znajdujące się tam kontenery i staramy się rozwalić każdego kto wejdzie nam na muszkę. 

Od Frosztiego dowiedziałem się o różnicach w poszczegółnych klasach postaci, o baretkach stanowiących odznaczenia wojskowe za specjalne zasługi na polu walki oraz o dostępnych pojazdach w grze. O ile latanie helikopterem lub odrzutowcem jest jeszcze dla mnie czarną magią, ale już gdy siedzimy w jednym czołgu, to potrafimy zepsuć sporo krwi nawet tym najlepszym graczom, którzy grają w klanach od kilku lat i zwyczajny gracz niezaznajomiony z możliwościami tej produkcji nie ma z nimi szans.

To nie jest tak, że wygrywamy każdy mecze, ale dla mnie źródłem satysfakcji jest nawet zestrzelenie stingerem helikoptera, który daje mi się we znaki przez cały mecz albo przejęcie wrogiej bazy, którą jeszcze przed chwilą próbowałem zająć, ale nie robiłem tego zbyt dobrze i poległem. 

Nie wyobrażam sobie wykupić pakietów odblokowujących całe uzbrojenie danej klasy lub pojazdów. Zdobywanie kolejnych broni, tych wszystkich tłumików, celowników, dodatkowych magazynków, czy specjalnych zdolności to istota tej gry i gdyby ktoś dał mi już wszystko to na starcie, to kompletnie nie chciałoby mi się grać w ten tytuł. Coś czuję, że jeszcze nieraz pogram w Battlefielda 3 ze znajomymi i nie potrzebuję do tego wykupywać usługi Premium zawierającej wszystkie dodatki, bo już przy okazji The Last of Us miałem z tym do czynienia i skończyło się na gorączkowych poszukiwaniach graczy do ustawek na opustoszałych mapach. Ustawki? Może kiedyś. Najpierw chcę się nagrać za wszystkie czasy w fpsa DICE. Dla tej gry zrezygnowałem z Killzone'a 3, w którym zamkną serwery za 3 tygodnie. Był to dla mnie bardzo ciężki wybór, ale każdy gracz prędzej czy później przed takowymi stanie, więc nie jestem tutaj nikim wyjątkowym.  


Guilty Gear X2 #Reload (PS2, Arc System Works, 2004r.)

Nie mogłem sobie odmówić przyjemności napisania o kolejnym bohaterze Guilty Gear X2 #Reload. Tym razem padło na Venoma, który nie jest nikim ważnym w tym świecie. Ubolewa nad tym, że Gildia Zabójców nie jest już kierowana przez jego mentora, Zato. Jej obecnym szefem jest wampir Slayer. Historia naszego dzisiejszego bohatera skupia się zatem na jego podróży, której celem jest nauka, która da mu doświadczenie i umiejętności potrzebne do pokonania istoty, którą gardzi a jako zwykły człowiek nie potrafi jej nic zrobić.

Venom wygląda trochę jak zniewieściały gość zawinięty w podarte prześcieradło, ale zyskuje po bliższym poznaniu. Na początku rozprawia się z Jam, która ma na niego zlecenie, walczy z szalonym doktorem, który ma nieprzewidywalne ruchy, walczy też z Solem, który jako pogromca Justice jest jedną z najbardziej niebezpiecznych wojowników tego uniwersum i dał mi nieźle popalić, ale koniec końców kij bilardowy Venoma i jego sztuczki, które nim robi wystarczyły nawet na takiego mocarza. Po pokonaniu geara Dizzy pojedynek o supremację na stanowisku przywódcy gildii zlikwidowanej przez Slayera był czymś nieuniknionym. I tak oto stanąłem naprzeciw wojownika obdarzonego nadludzkimi zdlonościami, który ani myślał rezygnować z podjętych przez siebie decyzji. Wykonałem na nim jednak swoją zabójczą technikę i w ten sposób stałem się przywódcą upragnionej gildii, której zamierzam przywrócić utraconą świetność.


Ciąg dalszy nastąpi. 

squaresofter
9 marca 2018 - 19:44